I z największym osiłkiem walczy się łatwiej niż z laptopem [ROZMOWA]

2019-07-24 16:07:57(ost. akt: 2019-07-24 16:27:12)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

ROZMOWA/// — Potrafiąc zachować spokój można wykorzystać brutalną siłę fizyczną rywala — mówi Marcin Cegielski (3. DAN), jeden z najlepszych ekspertów od aikido w naszym regionie. Z doświadczonym reprezentantem japońskiej sztuki walki rozmawiamy m.in. o jej wpływie na wychowywanie i rozwój dzieci, "skuteczności ulicznej" oraz o... owianej tajemnicą "energii KI", którą większość młodych kojarzy raczej z bajek i gier komputerowych.
— Skąd ksywa Wasyl?
— Wiesz, przylgnęła do mnie już w najmłodszych latach, około 6 roku życia. Miałem wtedy budowę "pączka", byłem mocno "przy sobie". Ponoć przypominałem tym bohatera jednej z bajek, który właśnie tak się nazywał. Koledzy sobie więc coś ubzdurali, a że mi to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, to... zostało tak do dziś, gdy mam 43 lata.

— Poświęciłeś życie aikido. Wiem jednak, że nie od tego zaczynałeś.
— Tak, w 4. klasie szkoły podstawowej zacząłem swoją przygodę ze sportami walki od judo. Szło mi nieźle, w swojej kategorii udało mi się wywalczyć nawet wicemistrzostwo województwa. Dyplom, który wówczas otrzymałem, przechowuję do tej pory. Widnieje na nim "kategoria do 58 kg". Zdecydowanie byłem "pączkiem".

— Skoro tak dobrze szło ci w judo, to po cholerę aikido?
— Niewiele później zraziłem się do judo. Dokładnie podczas turnieju w szkole policyjnej w Szczytnie. Były to zawody bez podziału na kategorie wiekowe. Zawodników przydzielano do poszczególnych grup wyłącznie ze względu na kategorie wagowe. Trafiłem więc na dużo starszych i bardziej doświadczonych rywali. Niebieskie, zielone, brązowe pasy... Po prostu skopali mi tyłek. A że byłem mały, to... poryczałem się i zrezygnowałem. Pamiętam, że trener Janusz Barcikowski jeszcze prosił mnie, bym się nie poddawał, ale ja "wiedziałem swoje".

— Gdzie w tym aikido?
— Nim trafiłem na aikido, miałem jeszcze przygodę z kung fu. Trenowaliśmy 1,5 roku, choć nie mieliśmy nawet sali, a wszystkie zajęcia odbywały się w plenerze. Biegaliśmy ćwiczyć do lasu. Właśnie trener Waldek (niestety nie pamiętam już nazwiska) zaczął nam opowiadać, że był w Olsztynie na pokazie aikido. Ta sztuka walki zrobiła na nim wielkie wrażenie, a widział wiele. Opowiadał jak - za sprawą dźwigni i wykorzystywania siły rywala - znacznie ciężsi przeciwnicy "latają pod sufitem" w konfrontacji z reprezentantem aikido. Ta sztuka walki w naszym regionie była jeszcze kompletną nowością. Na pierwszy trening - do trenera Janusza Staszewskiego - poszedłem w 2003 roku.

— Niektórzy biorą się za aikido zafascynowani kulturą Japonii. Ty również?
— U mnie było dokładnie odwrotnie. Rosnąca miłość do aikido sprawiła, że zacząłem poważniej interesować się kulturą Wschodu, w tym Japonii.

— W boksie walczy się np. o medale lub pasy mistrzowskie. O co walczy się w aikido?
— W tej dyscyplinie nie ma rywalizacji rozumianej w ten sposób. Trenuje się dla... treningu. By udoskonalać swoje ciało, by budować pewność siebie i umieć reagować w sytuacji zagrożenia.

— To co może kusić, to... miecze (tzw. bokken).
— Kenjutsu, o którym mowa, to część aikido, które jest bardzo obszerną sztuką samoobrony. Uczymy się bronić przed wszelkimi atakami. Czy to kopnięcia czy hak, chwytanie czy przyduszenia, a także właśnie ciosy nożem, kijem czy mieczem. By się umieć przed nimi bronić, musimy je lepiej rozumieć. Wiedzieć jak się nimi posługiwać. Morihei Ueshiba, twórca aikido, w znacznej mierze opracował ten system właśnie na bazie ruchów wykorzystywanych przy walce mieczem. To jak się poruszamy, to co robimy z rękami i nogami, ma swoje korzenie właśnie w "szermierce".

Obrazek w tresci

fot. archiwum zawodnika/FB

— Tak szczerze: ile w tym teatru i sztuki, a ile realnej walki?
— Jest w tym nieco teatru. Zwłaszcza, że ćwiczymy drewnianymi imitacjami mieczy. To jednak wciąż sztuka walki, choć... trwająca tylko chwilę. Stawiamy na możliwe najszybsze wyeliminowanie przeciwnika. Walcząc mieczem z reguły ograniczamy się do bloku, zejścia i cięcia w miejsca, gdzie są tętnice, np. na nogach czy pod pachą. Jeśli ktoś oglądał "Ostatniego Samuraja" to mniej więcej powinien rozumieć w czym rzecz.

— Mimo wszystko musicie mieć "pod górkę" z rekrutacją najmłodszych. Wyjazdów na zawody nie ma, maluch nie pochwali się też kolegom przywiezionymi medalami.
— W tradycyjnym sensie faktycznie nie ma w tej dyscyplinie ani "zawodów", ani "medali". Wyjazdy jednak mamy, choć odbywają się raczej na zasadzie staży. Przyjeżdżają specjaliści, instruktorzy (shihan - nauczyciel nauczycieli) z Japonii. W naszym regionie tzw. seminaria organizuje dwa razy do roku szef i instruktor AAI-Polska, Tomasz Krzyżanowski (6. DAN, shihan).

— Wy również macie tytuły mistrzowskie. Czego można nauczyć mistrza?

— Zawsze jest coś, co można poprawić. Technikę oczywiście znamy, ale w tej dyscyplinie liczy się każdy detal. Dzieci, które przystąpiły np. do egzaminu na wyższy stopień uczniowski, otrzymują certyfikaty. To ich "trofea". Czasem wprawdzie pojawiają się medale, ale mają one charakter typowo "wewnętrzny", pamiątkowy.

— Trudno zachęcić dzieciaki do rozwoju poprzez aikido?
— Jeśli już pojawią się na sali, to problemów nie ma. Gdy ktoś spróbuje tego sportu, to najczęściej zostaje z nami.

— Jakie cechy aikido rozwija u maluchów?
— Na pewno daje im dużo sprawności, gibkości, siły fizycznej. Pamiętam chłopaka, który trafił do nas z pokaźnym przykurczem mięśni. Podczas treningów aikido jednak się nie obijał, pracował sumiennie. Z roku na rok robił dzięki temu coraz większe postępy i na lekcjach WF. Aż pewnego dnia przyszedł jego tata z informacją, że syn... dostał szóstkę. Byłem niesamowicie dumny z tego chłopaka, bo ciężką pracą sprostał niemałemu wyzwaniu. Aikido to świetny sport "ogólnorozwojowy". I dla ciała, i dla ducha...

— No właśnie. To co zaciekawiło mnie szczególnie, to tzw. "KI". Tłumaczone jako "moc", czasem jako "siła oddechu". Ta "energia" to prawda czy kit?
— Prawda. Podczas zajęć także medytujemy, by rozwijać siłę wewnętrzną. Właśnie w ten sposób rozwijamy energię KI...

— W jaki sposób ta energia się objawia?
— Trudno wytłumaczyć to słowami. Nawet tym, z którymi ćwiczymy na co dzień. Nie da się tego pokazać. Jako trenerzy możemy jedynie kierować zawodników, by sami mogli ją w sobie poczuć. I zazwyczaj tak właśnie się dzieje. Ta energia jest w nas, trzeba ją tylko odnaleźć…

— Co daje jej "odnalezienie" i rozwinięcie?
— Pewność siebie, większe opanowanie, świadomość otoczenia... Walka z kimś, kto jej nigdy nie rozwijał, jest dużo łatwiejsza.

— Aikido, jako sport, ma bardziej fizyczny czy duchowy wymiar?

— Myślę, że w aikido przeważa siła duchowa. Myślę, że w każdej poważnej książce o tej dyscyplinie właśnie tak jest napisane. Duch przeważa nad siłą. Potrafiąc zachować spokój można wykorzystać brutalną siłę fizyczną rywala.

— Aikido przydało ci się kiedyś na ulicy?
— Miałem kiedyś taką sytuację. Trenowałem już ze 2 lub 3 lata, miałem 5. lub 6. KYU (jeden z pierwszych stopni uczniowskich). Standartowa sytuacja. Trzech gości zaczepiało dziewczynę przed klubem. Robiło się nieciekawie, więc postanowiłem zainterweniować. Pierwszy z nich wyleciał do mnie z typowym "dyskotekowym" hakiem. Zszedłem z linii ataku, szybka dźwignia i - wykorzystując jego pęd - rzuciłem go na jeden ze stojących niedaleko samochodów. Zaskoczyło to rywali. Dziewczyna w międzyczasie się ulotniła, więc... i ja uciekłem. Nie było sensu szarpać się z trzema przeciwnikami. Nie było warto.

— Jak mawiają: "i Herkules d**a, gdy ludzi kupa".
— Dokładnie (śmiech). Choć później, np. na egzaminie na 3. DAN (trzeci stopień mistrzowski), na zaliczenie mialem już walkę z większą liczbą przeciwników. Pamiętam, że m.in. po próbach z mieczem, nożem, kijem, byłem już praktycznie wyczerpany. Wówczas, na koniec egzaminu, mój sensei posadził naprzeciw mnie 6 chłopaków. W odległości ok. 5-6 metrów. Uderzył ręką w matę i... wszyscy ruszyli na mnie, zaczęła się jatka.

— Sześciu? Chodziło więc raczej o to by przetrwać, a nie walczyć.
— Tyle, że bez walki nie sposób było przetrwać. Trzeba wykorzystać wówczas zwłaszcza dużo ruchów obrotowej i zejść. Zastawiając się jednym rywalem przed drugim, można dużo "ugrać". Taka walka nie tylko ładnie wygląda, ale i - wbrew pozorom - jest naprawdę skuteczna.

Obrazek w tresci

fot. Patryk Chmielewski/archiwum zawodnika

— Jak ze skutecznością aikido w walce 1 na 1?
— Jeśli ktoś niczego nie ćwiczył, to - trenując cokolwiek - jest się w niezwykle komfortowej sytuacji. Bardzo trudno takiemu rywalowi realnie zagrozić zawodnikowi. Inna sprawa jeśli ktoś już coś trenował, nawet i inne sporty walki. Wtedy nie mówimy już o konfrontacji z byle amatorem, tylko walce dwóch gości, którzy jednak coś potrafią. Jak pokazują walki MMA, wtedy to już loteria. Często dotycząca nie tego która sztuka walki jest skuteczniejsza, a po prostu poziomu samego zawodnika i tego kto lepiej "odrobił pracę domową" na sali treningowej.

— W aikido nie macie jednak zbyt wielu tradycyjnych "ciosów".

— Tak, to typowo defensywna sztuka walki. Najważniejsze jest umiejętne schodzenie z linii ataku, a następnie przejęcie skierowanej przeciw nam energii przeciwnika. Tradycyjnie rozumianego "ataku" w aikido nie ma. Ba, nawet nie blokujemy przeciwnikowi ruchów. Zachęcamy go wręcz, by na nas ruszył z agresją. Wówczas, siłą spokoju, robimy swoje.

— Pracujesz jako elektryk. Aikido bywa pomocne w tym zawodzie?

— Tak, i to bardzo. Często przychodzi mi pracować w różnych pozycjach, co wymaga nie tylko gimnastycznego przygotowania, ale i siły...

— Nie wydaje mi się jednak, by jakiś agregat dało się uruchomić energią KI.
— Fakt, tak to niestety nie działa (śmiech).

— Jak, tak w skrócie, wygląda system stopni?
— Swoją drogę rozpoczyna się od 7. KYU, które są stopniami uczniowskimi. Później idzie się w dół: 6., 5.,4... Gdy zda się egzamin na 2. KYU, można dopiero założyć tzw. "hakamę", czyli - jak powiedzieliby niektórzy - "czarną spódnicę". Po zdaniu egzaminu na 1. KYU można zacząć ubiegać się o 1. DAN, czyli pierwszy stopień mistrzowski.

— Długo zajmuje taka droga?
— Moja droga do 1. DAN zajęła blisko 4,5 roku. Obiektywnie muszę jednak przyznać, że gdy zacząłem ćwiczyć aikido, to "pochłonęło mnie to fest". Pracowałem w systemie trzyzmianowym. Treningi zaczynały się o 20. Gdy miałem więc popołudnie (od 14 do 22), to przyjeżdżał inny elektryk, bym mógł ćwiczyć. A gdy uzbierał 8 godzin, to mu "odrabiałem" ten dzień. Już wtedy miałem wielki zapał do tej dyscypliny. Bywało, że po treningu brałem krótką kąpiel, chwilę oddechu i... wracałem "na nockę" do pracy.

— Na ile w Polsce rozbudowane są struktury aikido?
— Z roku na rok coraz lepiej. Niedawno, 3-4 lata temu, obchodziliśmy na warszawskim Ursynowie 40-lecie aikido w Polsce. Przyjechał prawnuczek twórcy aikido - Mitsuteru Ueshiba. Stawiło się w jednym miejscu ponad 1500 osób. Coś pięknego.

— Mimo wszystko aikido to wciąż "elitarno-niszowy" sport. Wszyscy się pewnie doskonale znacie.
— Tak, zwłaszcza w naszym regionie. Na Warmii i Mazurach mamy naprawdę mocne ekipy, nie ma się czego wstydzić w porównaniu z Warszawą, Gdańskiem, Białymstokiem czy klubami ze Śląska. Spotykamy się często na seminariach lokalnych. Odwiedzamy się na zajęciach. Każdy ma swoje przemyślenia o aikido. Wymieniamy się doświadczeniami.

— Spotykacie się poza matą?
— Oczywiście. Tyle lat współpracujemy, że - wydaje mi się - traktujemy się jak bracia, jak rodzina. Jeden drugiemu zawsze chętnie pomoże.

— Rozmawialiście kiedyś dlaczego w mediach wciąż tak cicho o aikido?
— Po części dlatego, że faktycznie nie ma tradycyjnych "zawodów" czy gal, na których wojownicy aikido mogliby prezentować swój warsztat publiczności. Nikt nie ma zamiaru jednak się z tego powodu załamywać. By przedrzeć się szerzej w świadomości ludzi, musimy docierać jak najwcześniej do młodych zawodników. Zanim "dopadną ich" laptopy, smartfony czy tablety. To jest teraz najgroźniejszy, kluczowy rywal. Nie tylko dla aikido, ale i dla całego sportu. Nikt nie chce się ruszać, a później... wychodzą różne "choroby". Nawet z największym osiłkiem walczy się o niebo łatwiej niż z laptopem.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5