Patrzę na świat przez różowe okulary

2018-11-18 15:38:53(ost. akt: 2018-11-18 16:22:14)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Grażyna Saj-Klocek ze Szczytna mogłaby zawstydzić niejedną młodą osobę swym entuzjazmem i energią. Spaceruje, biega, jeździ rowerem, kocha narty i łyżwy, czyta książki, uwielbia chodzić na wernisaże i koncerty. Uwielbia ruch na świeżym powietrzu, a rower to jej najlepszy środek lokomocji.
— Niby spokojna, a wszędzie pani pełno.
— Jestem zwykła, najzwyklejsza! Ale aktywność mam wpisaną w życiorys i lubię być tam, gdzie coś się dzieje. Wiele się dzieje w moim Szczytnie. Czasem po prostu muszę wybierać, czy pójść do biblioteki na spotkanie autorskie z Małgorzatą Manelską promującą swoją książkę „Zapach Mazur”, czy do WSP-ol na malarskie przedsięwzięcie przeprowadzone przez Olgę Kokoryn i uwieńczone wystawą „Zakamarki duszy”. Oba te wydarzenia odbywały się tego samego dnia. Wybrałam pisarkę, bo jestem kolekcjonerką książek z autografem. Kupuję, zdobywam autograf, czytam... A potem mam wspaniały prezent. Dlatego też jestem obecna na każdym, organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną, spotkaniu z autorami. Lubię czytać i obdarowywać książkami innych.

— Na jakich spotkaniach była pani ostatnio?
— Niedawno gościła tam pisarka Edyta Świętek, która, opowiadając o swojej twórczości, zabrała uczestników na „Spacer Aleją Róż” do Nowej Huty. Spotkanie odbywało się w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki działającego przy MBP, którego jestem wiernym członkiem już ponad 10 lat. Naprawdę dużo się dzieje nie tylko w bibliotece, ale też w muzeum, Miejskim Domu Kultury czy też w szkole muzycznej. Uwielbiam „Spotkania z muzyką”, organizowane co miesiąc właśnie przez Państwową Szkolę Muzyczną, na których muzycy Filharmonii Narodowej prezentują różnorodne utwory potwierdzając, jak ważna jest muzyka poważna. Kocham koncerty operetkowe, ostatnio uczestniczyłam w niezwykłej gali „Od San Remo do Broadway'u”. To prawda, że pełno mnie wszędzie, ale potrzebuję takiej kulturalnej strawy duchowej. Nieraz słyszę, jak wiele osób narzeka, że w Szczytnie nic się nie dzieje, a tak naprawdę nie zadają sobie trudu, by śledzić zapowiedzi wydarzeń. Wystarczy zajrzeć do internetu lub czytać regionalną prasę, a ja od lat jestem na bieżąco z „Gazetą Olsztyńską”, „Naszym Mazurem” i lokalną prasą. Szanuję pracę każdego z twórców tekstów, czytając artykuły prasowe zawsze sprawdzam, kto jest ich autorem.

— Jest pani „sercem” szczycieńskiej grupy rowerowej „Kręcioły”...
— Jestem jedną z osób, które przyczyniły się do powstania tej, liczącej już 18 lat, grupy. Jednak pomysłodawcą wycieczek rowerowych jest Artur Trochimowicz. Dawno, dawno temu wzięłam udział z synem w wyprawie nauczycieli do Gromu. Jechaliśmy pociągiem, ale wracaliśmy, jak to się mówi, „z buta”. Wówczas Artur tęsknie powiedział: "szkoda, że nie mamy rowerów". Długo nie trzeba było czekać i rowery się pojawiły, a jak rowery, to też pasjonaci, m.in. ja i moje koleżanki: Marzena Kucharczyk i Ela Skawińska oraz panowie Klemens Dzierżanowski, Paweł Cieślik, Stanisław Czarkowski. Najpierw były rajdy organizowane przez Artura, potem przez Powiatowe Centrum Sportu. Spodobało się nam i umawialiśmy się o 10. na placu Juranda i tak kręcimy do dziś. Wszystkie wyprawy faktycznie przeżywałam „sercem”, bo każdą opisywałam. Mam kilka opasłych kronik i moc zdjęć. Wielokrotnie organizowałam wystawy, na których prezentowaliśmy nasze zdjęcia lub rysunki rodzimych artystów. Ze względu na to, że często odwiedzaliśmy kościoły oraz mijaliśmy święte, przydrożne figurki wystawy nosiły nazwy np. „Kręcioły fotografują kościoły” lub „Kapliczki przydrożne, krzyże pobożne”. Oj działo się i chyba czas powrócić do takich fajnych form podsumowania sezonu rowerowego, bo już niedługo rowery odstawimy i wyciągniemy... narty.

— Jakie jeszcze pani uprawia?
— Biegówki! Szusuję po lesie. A gdy zima na całego... jadę w góry i śmigam na zjazdówkach. Do niedawna namiastkę gór miałam w Mrągowie, ale cały miniony sezon Góra 4 Wiatrów nie „kręciła”, więc wybrałam Tatry. Latem pływam z bojką niczym "Słoneczny Patrol" w Jeziorze Lemańskim, a zimą wchodziłam tam do... przerębla. Oczywiście łyżwy, rolki, wędrówki po górach, fitness. Nie jestem mistrzynią, po prostu wyznaję zasadę: nic na siłę, a do perfekcji bardzo mi daleko. Kondycja też już nie taka. Teraz ciągle maszeruję wokół jeziora Dużego Domowego w Szczytnie i jest to obecnie najfajniejsza forma aktywności. Jesień nad naszym jeziorem jest bajkowa. Mam okazję podziwiać wspaniałe zachody; kąpiący się w toni jeziora księżyc; ptactwo wodne i przeglądającą się w lustrze wody przyrodę. Trasa pieszo-rowerowa to nasz skarb i cieszy mnie fakt, że teraz tak dużo tam aktywnych ludzi.

— Skąd w pani tyle energii i optymizmu?
— To prawda, że często energia rozpiera mnie i wówczas wsiadam na rower, zakładam rolki, wędruję wokół jeziora, albo idę poskakać na fitness. Gdy wstaję rano i patrzę w lustro, widzę, co widzę i pewnie tak bym się czuła, ale ja patrzę na wszystko przez różowe okulary. Wtedy wszystko i wszyscy są inni, lepsi, piękniejsi, mili, dobrzy. Wówczas ja też jestem inna i piękna. Gdy pomyślę, że jestem żabą, to czuję się tak jak płaz, ale ja każdego dnia myślę, że jestem księżniczką, więc tak się czuję. Nastawienie i życzliwe postrzeganie siebie oraz otoczenia oraz ludzi jest miernikiem optymizmu.

— Kobieta szczęśliwa... To pani?
— Odpowiem mottem: „Szczęśliwym się nie jest. Szczęśliwym się bywa”. Bywam bardzo często szczęśliwa, ale i mnie dopadają lęki, troski... Jednak każdego dnia dziękuję za to, że po prostu jestem i mogę cieszyć tym, co mnie otacza.

— Czy zdarzyła pani historia, którą zapadła w pamięć do dziś?
— Moje całe życie jest taką jedną wielką historią. W moim domu nie było łazienki, latem za potrzebą chodziliśmy do sławojki z wyciętym serduszkiem. Zimą rodzice stawiali nocnik, na który z siostrą mówiłyśmy telewizor. Pewnego dnia faktycznie pojawił się prawdziwy telewizor Ametyst 102 i dla mnie był to najszczęśliwszy dzień, bo nie musiałam chodzić do sąsiadów na oglądanie. Doskonale pamiętam tamte lata i wiem, że wówczas byłam radosną dziewczynką grającą w gumę, chłopa, klasy, dwa ognie, jeżdżącą na rowerze. Stąd ciągła potrzeba kontynuacji wszczepionej w dzieciństwie aktywności i rozwoju. Gdy musiałam wyjść z domu, prosiłam mamę, by zatrzymała film, bym mogła obejrzeć go gdy wrócę. Tak się stało, technika mnie otacza, zadziwia, a ja chłonę nowości i nie boję się ich. Na telefon moi rodzice czekali... 8 lat, a teraz każdy ma komórkę i nie trzyma w niej, tak jak moi rodzice, węgla.

— Kto jest pani ideałem?
— Moja polonistka i zarazem wychowawczyni z liceum pani profesor Zofia Kobus. „Ona pierwsza pokazała mi księżyc” i piękno literatury.

— Emerytura? Nie pasuje to do pani.
— Za dwa lata powinnam siedzieć w fotelu i robić na drutach. Robiłam kiedyś na drutach i teraz, jak zacznie się zima, chyba poćwiczę, bo to fajne zajęcie. Nie mam pojęcia, co będę wówczas robiła, jak zdrowie pozwoli, to wszystko. Już teraz muszę dbać o kondycję, by zaprocentowała na emeryturze i pozwoliła na wycieczki rowerowe, wyprawy na narty i wędrówki wokół jeziora, i zdobywanie szczytów, na czytanie, wyjścia na koncerty, wystawy... Chciałabym długo być aktywna i bez końca uczestniczyć w życiu kulturalnym miasta. Na pewno zapiszę się do Uniwersytetu Trzeciego Wieku.

— Co jeszcze chciałaby pani przeżyć?
— Obiecałam mojemu synowi i jego żonie, że gdy przejdę na emeryturę i otrzymam odprawę oraz nagrodę za 40 lat pracy, oboje z mężem polecimy z nimi na wycieczkę np. do Grecji. Nigdy nie leciałam samolotem i po prostu tego się boję. Nie znam języków i tego się też boję. Nasze dzieci mają być naszymi przewodnikami.

— Ale wydaje się, że nie boi się pani nowych wyzwań.
— Wszystkiego się boję, ale umiem przezwyciężać lęki, a upór i często determinacja są moimi sprzymierzeńcami.

— Największe marzenie?
— Moim ostatnim marzeniem było zdobycie Śnieżki. Wiedzieli o tym wszyscy i ciągle dopytywali, kiedy je zrealizuję. Stało się 20 sierpnia 2018 r. Zdobyłam Śnieżkę i takim oto sposobem zakończyłam koncert życzeń zdobywania górskich szczytów. Moja wierna towarzyszka wspinaczek, gdy to usłyszała powiedziała: „Weszłyśmy na Giewont, na Kasprowy, na Babią i Baranią, na..., (wyliczyła wszystkie zdobyte wspólnie szczyty), bo takie miałaś marzenia, teraz ja mam marzenie, chcę zdobyć Tarnicę. Pomożesz je spełnić?”. Oczywiście, że tak. Już teraz trenuję i wyrabiam kondycję w klubie fitness pod okiem trenerki Dorotki. Razem ze mną ćwiczą inne, pełne gibkości panie. Dołączyłam do grupy niedawno i wprawdzie ciągle nie mogę złapać rytmu, bo gdy one w prawo, ja w lewo, gdy one do przodu ja do tyłu, gdy one ręce w górę, ja w dół... Ale ćwiczę, konsekwentnie przychodzę i patrzę na poczynania trenerki, która z uśmiechem odmawia udzielania korepetycji. Marzę o tym, by pojąć, nauczyć się i wykonać ze wszystkimi fajny układ. Niestety mam problemy z koordynacją i apetytem. Wszystko mi smakuje, ale i wszystko ciekawi.

— Kim jest Grażyna Saj-Klocek?
— Solidnym, odpowiedzialnym i słownym człowiekiem. Jednak jako zodiakalny Rak, czasem potrafię uszczypnąć, a czasem tak się przestraszyć i schować w swojej skorupce, że aż strach. Wszystko widzę i przeżywam inaczej. Mój syn Mariusz (33 lata) zwykł mawiać, że bywam na innej imprezie niż wszyscy, bo z szarości wydobywam kolory, a synowa Irmina dodaje, że i tak ma najwspanialszą teściową pod słońcem, zaś mąż Janusz, który męczy się ze mną już 34 lata, często powtarza: „Mała znów w swoim świecie”. To prawda, potrafię stworzyć swój świat i dobrze mi w nim. Zatracam się, gdy czytam książkę, gdy oglądam film, gdy jestem na koncercie lub gdy po prostu jadę rowerem. Uwielbiam ruch na świeżym powietrzu, a rower to najlepszy środek lokomocji. Często słońce przysiada na moim bagażniku, a „kwiaty we włosach targa wiatr”. Łaknę ruchu i aktywności, gdyż pracę mam biurową — od 38 lat związana jestem ze „Społem” Powszechną Spółdzielnią Spożywców. Sumując moje związki: ciągle ten sam mąż, ta sama praca i współpraca — czyli stałość uczuć potwierdzona. Ach, jeszcze konsekwencja — jak już się czegoś podejmę, to wykonam, zrealizuję. Moja przyjaciółka Halinka twierdzi, że mogę czegoś nie wiedzieć, ale wiem, gdzie tego szukać. Wszyscy mają ze mną wesoło, bo ze względu na to, że imieniny obchodzę 1 kwietnia lubię żartować, śmiać się i wygłupiać.

Joanna Karzyńska

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. defektacja #2626796 | 213.76.*.* 19 lis 2018 11:21

    Hm, s(r)aj, klocek.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz

  2. Irmina #2626510 | 83.8.*.* 18 lis 2018 22:17

    To prawda, mam najlepszą teściową na świecie . Mama Grażyna jeszcze nie raz nas zaskoczy

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. Anna #2626314 | 188.146.*.* 18 lis 2018 17:01

    Niezwykła osoba! Wspaniała, ciepła i zawsze uśmiechnięta!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5