Z siłowni do kadry narodowej

2017-12-26 12:05:19(ost. akt: 2018-01-05 23:27:05)

Autor zdjęcia: Andreas Frey/archiwum zawodnika

— Ten sport to praca 24 godziny na dobę — przekonuje 22-letni Sebastian Pałaszewski z Jerutek, jeden z najlepiej zapowiadających się kulturystów młodego pokolenia nie tylko na Warmii i Mazurach, ale i w kraju. Jaką ma receptę na sukces?
—Kojarzysz Hardkorowego Koksa?
— Tak, to dość humorystyczna, ale jednak jedna z najbardziej widocznych w mediach postaci związanych z kulturystyką.

— Facet sam żartuje, że odbierając telefon przerzuca na głośnomówiący, bo przez bicepsy nie może tak zgiąć ręki. U ciebie jest podobnie?
— Nie, aż tak jeszcze nie jest (śmiech). Dużo ćwiczę, ale jednak zależy mi na tym, by poszerzać zakres ruchu, a nie go ograniczać.

— I wydaje się, że treningi przynoszą rezultaty. Odnotowałeś kilka solidnych startów.
— W świecie kulturystyki dopiero zaczynam. Debiutowałem niedawno, ledwie kilka miesięcy temu, na pucharze Polski w Siedlcach. Przed startem czułem gigantyczną tremę. Gdy jednak stanąłem na scenie, wiedziałem, że to miejsce dla mnie. Niewiele później zdobyłem natomiast tytuł wicemistrza podczas rozgrywanego w Piotrkowie Trybunalskim międzynarodowego pucharu Polski. W kategorii junior udało mi się zdobyć srebro, natomiast w seniorach byłem trzeci.

— Tam też cię dostrzeżono. Zostałeś oddelegowany do reprezentowania Polski podczas mistrzostw w Hamburgu. Zająłeś 5. miejsce. Sukces czy liczyłeś na więcej?
— Wielkim sukcesem było dla mnie już to, że w ogóle ktoś mnie zauważył. Jadąc do Niemiec już czułem się jakbym był zwycięzcą. To wszystko potoczyło się tak szybko, że trudno mi było w to uwierzyć. Po zawodach w Piotrkowie Trybunalskim miałem odpuścić już tegoroczne starty, ale występowanie pod biało-czerwoną flagą to zaszczyt i marzenie wielu sportowców. Takich rzeczy się nie odrzuca, więc zamiast odpoczynku jeszcze mocniej ruszyłem z treningami. Piąte miejsce to dla mnie niesamowity sukces, bo udało się pokonać wielu "starych wyjadaczy". Jeszcze niedawno taką możliwość widziałbym raczej jako bajkę, niż rzeczywistość.

— Byłeś tam jednym z najmłodszych uczestników. Masz 22 lata. By się tak wyrzeźbić musiałeś robić brzuszki już chyba w kołysce.
— Aż tak wcześnie to nie (śmiech). Poważniej przysiadłem do tego w wieku 16 lat. Wcześniej fascynowałem się głównie piłką nożną. Sytuacja zmienia się jednak, gdy starszy brat zabrał mnie raz na siłownię. Chodził tam od dłuższego czasu, ja byłem typowym świeżakiem. Od jednego treningu do drugiego... I wkręciłem się kompletnie. Zacząłem coraz więcej czytać na ten temat, oglądałem filmy z zawodów, radziłem się bardziej doświadczonych kolegów. Wreszcie trafiłem na trenera Adama Sukera, jednego z lepszych ekspertów w tej dziedzinie nie tylko w Polsce, ale pewnie i na świecie. W końcu ma na koncie tytuł wicemistrza świata. Do tego wciąż startuje, więc niejedno osiągnie jeszcze na arenie międzynarodowej.

— Jak będziesz się tak dalej rozwijał, to może przestać cię trenować. Wychowywanie konkurencji...
— Nie, to nie ten typ człowieka. To nie tylko świetny fachowiec, ale i naprawdę porządny, szczery facet. Poza tym brakuje mi do niego jeszcze bardzo, bardzo dużo. Co oczywiście nie oznacza, że nie marzę o tym, by pewnego dnia być od niego lepszym. Kiedyś, mam nadzieję, uda mi się zrealizować ten cel. Ważne, że mam kogo gonić. To mnie motywuje.

— Twojego polskiego idola znamy. A światowy? Plakat Arnolda Schwarzeneggera nad łóżkiem?
— Z plakatów już raczej wyrosłem, ale sama postać Arnolda praktycznie ukształtowała ten sport. To ikona, od której to wszystko tak naprawdę się zaczęło. Od czasu jego sukcesów upłynęło tyle lat, a wciąż nikomu nie udało się przyćmić jego legendy.

— Co sprawiło, że wziąłeś się za kulturystykę? Niektórzy w wywiadach przyznają, że byli w szkole chuchrem. Inni natomiast, że chcieli zaimponować kobietom.
— Ani jedno, ani drugie o tym nie zdecydowało. Po prostu ten sport sprawia mi przyjemność. Jak człowiek zacznie trenować, zajmie się tym poważniej, to później trudno bez tego po prostu żyć.

— Ile czasu spędzasz na siłowni?
— Do 1,5 godziny dziennie, 5 razy w tygodniu. Kulturystyka to jednak praca 24 godziny na dobę. Cały czas wszystko musi być dopięte na ostatni guzik: regeneracja, treningi...

— Najważniejszy jest trening, dieta czy geny?
— Właściwe połączenie każdego z tych trzech czynników. Jeśli ktoś ma lepszą genetykę, a zaniedba trening lub dietę, to nawet mając predyspozycje do niczego nie dojdzie. Jeśli ktoś ma świetne geny i solidnie trenuje, ale obżera się świństwem, to duża część jego pracy pójdzie na marne. Geny może są wręcz jedynie bardzo korzystnym dodatkiem. Jest w końcu wielu zawodników, którzy - niby bez predyspozycji - dzięki tytanicznej pracy nad sobą znaleźli się w światowej czołówce.

— Teraz jest to twoim hobby. Chciałbyś, by przerodziło się to źródło utrzymania?
— Pewnie, że tak. Jest to jednak bardzo trudne, więc staram się myśleć realnie. Obecnie próbuję dostać się do służby więziennej. W przyszłości widziałbym się też chętnie w roli instruktora. Zrobię wszystko, by w jakiś sposób związać swoją przyszłość z kulturystyką.

— Co jest potrzebne, by zarabiać kasę na kulturystyce?
— Trzeba się wybić. Większość zależy od sponsorów, więc im lepsze wyniki, to szanse na kontrakt rosną. A - z tego co widziałem m.in. w Hamburgu - zawodnicy reklamują firmy z najróżniejszych dziedzin, nie tylko te związane z suplementacją. Niedawno odezwała się do mnie pierwsza z firm, będzie wspierać swoimi produktami moje przygotowania. Liczę jednak na to, że na tym się nie skończy. Każdy sponsor to pomoc w drodze na szczyt. Dzięki nim można dotrzeć tam znacznie szybciej.

— Z jakimi reakcjami ludzi spotykasz się na plaży czy basenie?
— Jest ich mnóstwo. Zwłaszcza w czasie tej końcowej redukcji, gdy widoczne są żyły itd. Niby wszyscy kryją się ze spojrzeniami, ale to widać. Słychać zresztą też.

— Faceci zazdroszczą?
— Wiesz... Chyba właśnie nie. Jeśli już, to spotykam się raczej z aprobatą. Gdzieś tam za plecami usłyszę "patrz w jakiej gość jest formie", "ten to musiał włożyć pracy"...

— Zapytam z drugiej strony. Jaki najgłupszy tekst usłyszałeś od kobiet?
— W większości spotykam się z pozytywnymi sytuacjami. Takimi, które można byłoby uznać za głupie, kompletnie się nie przejmuję. Czasem usłyszy się np. "ale dupa", w takim mniej pozytywnym sensie, czasem nawet w dużo wulgarniejszej wersji, ale to mnie nie rusza.

— Często słyszy się, że kulturyści - mimo pięknie wyrzeźbionych mięśni - w gruncie rzeczy nie należą do siłaczy. Ile w tym prawdy?
— Myślę, że coś w tym jest. Dużo zawodników skupia się na technice i pracy z mniejszymi ciężarami, by kształtować odpowiednio mięśnie. O sile można mówić chyba jedynie w okresie tzw. "robienia masy". Wówczas można sięgać po większe ciężary. Kilku kulturystów mogłoby spokojnie wówczas rywalizować i ze strongmanami.

— Powiem szczerze, że mało mi to mówi. Zróbmy inaczej. Zapytam prosto z mostu: ile bierzesz na klatę?
— Mój rekord to 200 kg. Oczywiście w okresie masowym, gdy ważę ok 95-100 kg. W czasie redukcyjnym, gdy dobijam do 83 kg, odpuszczam nieco z ciężarami, bo organizm jest wówczas dużo bardziej podatny na kontuzje.

— Podczas tzw. "robienia masy" dietę trudno określić chyba rygorystyczną. Jak wygląda u ciebie tzw. "redukcja"?
— Do etapu masowego podchodzę stopniowo. Powoli, lecz systematycznie dodaję kalorie. Unikam przeskoków. W drugą stronę tak samo: powoli ucinam kalorie, a w ich miejsce dorzucam dodatkową aktywność fizyczną. Ważne, by w tym okresie nie podjadać zbyt często, bo to kompletnie psuje efekt. Nie jest to łatwe, bo cały proces trwa ładnych kilka miesięcy...

— ...podczas których śnią ci się kebaby i czekolada?
— Na całe szczęśnie nie (śmiech). Ochota oczywiście jest, ale udaje mi się zawsze trzymać wyznaczonego celu. Wiem do czego dążę i wiem, co może mi przeszkodzić w jego osiągnięciu. Z drugiej strony: dzięki temu, że aż tak gwałtownie nie ucinam diety - co niektórzy sobie chwalą - wydaje mi się, że łatwiej walczyć mi z tego typu pokusami.

— A jak z używkami? Na pewno masz choć jednego znajomego, który czasem powie: "No co... Ze mną wódeczki się nie napijesz?".
— Tacy kumple zawsze się znajdą. Teraz jednak w ogóle nie piję alkoholu i nie palę. Nie ciągnie mnie w ogóle do tego, choć te kilka lat wcześniej czasem coś się zdarzało. Obecnie, jeśli już, to - przy jakiejś większej okazji - małe piwko, ale nic więcej.

— Przejdźmy do ciemniejszej strony kulturystyki. Doping. Codzienność czy margines?
— Na scenie amatorskiej bywa, że go nie ma. Na tych wyższych szczeblach niestety takie sytuacje się zdarzają dość często, nie ma co ukrywać.

— Nie ma kontroli?
— Są, ale dość nieliczne. Dużo zależy od federacji, pod której szyldem odbywa się impreza. Z reguły badania są jednak dość wyrywkowe. To kosztowna rzecz, a koszta częściej się tnie, niż powiększa.

— Na serwisie Youtube krąży filmik przedstawiający zawody, na których jednemu z prężących się zawodników coś "pęka", a z barku zaczyna wyciekać biały płyn...
— Tak, widziałem. Prawdopodobnie był to tzw. synthol. Moim zdaniem to kompletna głupota, strasznie mnie irytują takie sytuacje. Na profesjonalnej scenie oczywiście to się nie zdarza. Ale młodym amatorom, zwłaszcza zza granicy, czasem takie idiotyzmy przychodzą do głowy. Podchodzą do sztucznego wypełniania mięśni jakby to było delikatne wypełnianie ust przez kobiety. I po co? Ryzyko powikłań ogromne, a co można osiągnąć? Zwycięstwo na jakichś małych, lokalnych zawodach?

— Tacy goście, gdy się pojawiają, to niestety utrwalają fałszywy stereotyp: duże mięśnie = mały rozum.
— Ten stereotyp cały czas krąży po świecie. I widząc takich "zawodników" trudno się dziwić. To jednak margines. Zdecydowana większość kulturystów to naprawdę rozsądni ludzie. Znam wielu, którzy w temacie dietetyki, treningu itp. mogliby zagiąć niejednego lekarza specjalistę. Wśród startujących zresztą jest wielu, którzy są pracownikami naukowymi.

— Czego uczy ten sport?
— Przede wszystkim systematyczności, cierpliwości. W sporcie cierpliwość jest kluczowa. Często młodzi przychodzą na siłownię i chcą mieć efekty już po miesiącu. Ale sylwetki kulturystów startujących w tego typu zawodach dopracowywane są latami. Mnóstwo pracy, mnóstwo wyrzeczeń.

— Rozpoczynasz cykl "robienia masy". Przyfarciło ci się, w końcu idą święta.
— Poza obiadem wigilijnym i jakimś kawałkiem ciasta nie będę jednak sobie folgował. Dla mnie dieta nie jest katorgą. Szczerze? Bardzo lubię ten swój ryż z kurczakiem.

— Kiedy spodziewać się ciebie w kolejnych zawodach?
— Myślę, że jesienią przyszłego roku. Planuję wygrać kolejne mistrzostwa juniorów, by dobrze pożegnać się z tą kategorią, bo kończy się właśnie na 23-latkach. Do tego dojdzie kilka startów seniorskich. Ostateczne decyzje podejmę jednak dopiero po konsultacji z trenerem.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5