Mazurskie morsy, górski Hardcore
2017-10-27 22:12:49(ost. akt: 2017-10-27 22:17:48)
EKSTREMALNIE/// Zimny, deszczowy weekend to czas, w którym większość ludzi chowa się w zaciszu domowego ciepła. Morsy z klubu #Reset nie należą jednak do przeciętniaków, więc udały się do Szczyrku i wzięły udział w najtrudniejszej odsłonie Runmageddonu - Górskim Hardcorze.
Niemałym wyzwaniem było już samo dotarcie na trasę. A jechać zdrowo ponad pół tysiąca kilometrów (w jedną stronę), by dać się wymęczyć do granic możliwości organizatorom biegu... Niewielu zdecydowałoby się na taki krok.
Ekipa #Reset zdaje się być jednak zwyczajnie uzależniona od adrenaliny. W przeszłości walczyła już wprawdzie z różnymi wersjami Runmageddonu, każdorazowo prezentując się ze świetnej strony. 22 października poprzeczka zawieszona została jednak zdecydowanie wyżej. Na 2400-osobowy tłum uczestników czekały 24 kilometry trasy usłanej przeszło 70 przeszkodami. Ściana łańcuchów, Komandos, Helikopter, Porodówka, Indiana Jones XXL... - to ledwie wierzchołek ekstremalnej góry lodowej. A jeśli o lodzie mowa, to znalazło się coś i z dedykacją dla morsów: wypełniony nim po brzegi kontener, w którym trzeba było się zanurzyć, a także potężna zjeżdżalnia na zboczu góry, która kończyła się przymusową kąpielą w zimnej wodzie.
Najlepszy czas ze szczycieńskich morsów "wykręcił" Jarosław Kordek, który zameldował się na mecie z czasem 4:29:01, co przełożyło się na 254. lokatę w klasyfikacji generalnej. Niewiele po nim za linią końcową dołączali do niego kolejno Anna Orzoł, Jacek Konieczny (który występem w Szczyrku zgarnął dodatkowo dwa trofea: Koronę Runmageddonu i tytuł Weterana), Bogumiła Kordek i Justyna Możdżeń.
Ostatnia ze szczytnianek, rozpoczynająca dopiero przygodę z biegami ekstremalnymi, niestety nie zdołała sprostać wyśrubowanym wymaganiom Hardcora, kończąc walkę na 15. kilometrze.
- Ukończyłam swój bieg na drugim punkcie kontrolnym. Cieszę się, że organizatorzy tak konsekwentnie ściągali ludzi z trasy, bo wielu być może miało charakter, by biec dalej, ale nie miało już na to sił. W wielu przypadkach mogłoby się to zakończyć jakąś tragedią - przekonuje Justyna Możdżeń.
- Na ten medal trzeba jednak zasłużyć, tak właśnie musi to wyglądać. Jestem szczęśliwa, że mogłam tam być i przeżyć coś niesamowitego. Dojść do granic sił fizycznych i psychicznych. Walczyć ze ścianami, przed którymi klękałam mówiąc, że "nie mam już sił" i "nie dam rady". Okazywało się jednak, że dzięki ludziom, których nawet nie znałam, dawałam jednak radę wykrzesać z siebie siły na kolejne podciągnięcie i przerzucenie. Jeszcze tam wrócę. Zasłużę na ten medal i zaszczyt bycia na mecie - zapowiada nasza zawodniczka.
Uznania dla pomysłowości organizatorów, którzy dwoili się i troili, byleby tylko utrudnić uczestnikom życie, nie kryła i pozostała część ekipy #Reset. - Hardcore musi być hardcorem. I taki też był. Najtrudniejszą z przeszkód była jednak sama natura i pogoda. Mordercze podbiegi (około 1250-metrowe przewyższenia) czy zbiegi, na których trudno było wyhamować, a łatwo było o kontuzję. Do tego wszystkiego mocny, górski wiatr i zacinający deszcz, który mieszał się z gradem - mówi Anna Orzoł jedna z najlepszych w regionie biegaczek ekstremalnych.
- Łatwo nie było, lecz daliśmy radę. Obecnie szykujemy się na kolejne wyzwanie Runmageddonu, czyli wielki finał. Tam nie będzie już żadnej taryfy ulgowej. Człowiek będzie zdany sam na siebie. Słowo "pomoc" tam nie istnieje... Ale właśnie o to chodzi - dodaje zawodniczka #Reset, która na mecie pojawiła się po 4 godzinach, 46 minutach i 4 sekundach (wynik dał jej 440. miejsce w kat. OPEN oraz 24. lokatę w klasyfikacji kobiet).
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez