Męcząco, mokro, zimno i... z uśmiechem
2017-02-26 17:10:38(ost. akt: 2017-02-26 09:14:25)
Ponad 50 przeszkód zainstalowanych na 12-kilometrowej trasie nie powstrzymało 343 zawodników przed ukończeniem Zimowego Runmageddonu "Classic". 18 lutego w Ełku z tym niecodziennym wyzwaniem borykała się m.in. 7-osobowa reprezentacja Szczytna... i nie zawiodła!
Grupa walczyła pod dwoma sztandarami – nie zabrakło więc tradycyjnie aktywnych morsów z klubu #Reset, którzy biegli wraz z ekipą spod szyldu Binsoft. I choć nie udało się nikomu z naszego regionu stanąć na podium, to – przy ogromnej konkurencji nadciągającej z całej Polski – ich wynik i tak prezentuje się bardzo przyzwoicie.
– Muszę przyznać, że byliśmy wręcz zaskoczeni tym, że udało nam się pobiec tak dobrze. Planem minimum, który zakładaliśmy, było ukończenie trasy w 2,5 godziny. Biegło się nam jednak naprawdę fajnie, forma najwyraźniej dopisuje, bo na mecie pojawiliśmy się 20 minut wcześniej – mówi Jarosław Kordek, który uzyskał najlepszy czas z reprezentantów Szczytna, kończąc zmagania z wynikiem 02:09:22.
Forma szczytnian najwyraźniej faktycznie stała na wysokim poziomie, bo na metę wbiegali zadowoleni i uśmiechnięci... choć wielu rywali miało wówczas trudności ze złapaniem tchu. I nie ma się co dziwić, bo organizatorzy stawiali przed nimi przeszkody o stopniu trudności równym oryginalności ich nazw. W Ełku nie zabrakło więc m.in. "koszmaru wulkanizatora", "czarnej wdowy" "marzenia goryla", "żony rybaka" czy... "zakupów w dyskoncie".
Jedną z ostatnich przeszkód, która mroziła uczestnikom krew w żyłach, był słynny basen z lodem i wodą o temperaturze bliskiej zera.
– Niektórzy panikowali przed wejściem, ale dla nas była to forma nagrody dla zmęczonego ciała. Wcześniejsze kilometry dały solidny wycisk, więc możliwość schłodzenia dała nam wszystkim potężny zastrzyk nowych sił – mówią morsy, dla których tego typu kąpiele są w okresie zimowym codziennością.
Niektórzy zawodnicy 18 lutego zostawali w Ełku nieco dłużej, by kibicować (a czasem nawet wystartować po raz drugi jednego dnia) uczestnikom pierwszego w historii Nocnego Zimowego Runmageddonu. Nasi zawodnicy mieli jednak inne plany.
– Muszę przyznać, że byliśmy wręcz zaskoczeni tym, że udało nam się pobiec tak dobrze. Planem minimum, który zakładaliśmy, było ukończenie trasy w 2,5 godziny. Biegło się nam jednak naprawdę fajnie, forma najwyraźniej dopisuje, bo na mecie pojawiliśmy się 20 minut wcześniej – mówi Jarosław Kordek, który uzyskał najlepszy czas z reprezentantów Szczytna, kończąc zmagania z wynikiem 02:09:22.
Forma szczytnian najwyraźniej faktycznie stała na wysokim poziomie, bo na metę wbiegali zadowoleni i uśmiechnięci... choć wielu rywali miało wówczas trudności ze złapaniem tchu. I nie ma się co dziwić, bo organizatorzy stawiali przed nimi przeszkody o stopniu trudności równym oryginalności ich nazw. W Ełku nie zabrakło więc m.in. "koszmaru wulkanizatora", "czarnej wdowy" "marzenia goryla", "żony rybaka" czy... "zakupów w dyskoncie".
Jedną z ostatnich przeszkód, która mroziła uczestnikom krew w żyłach, był słynny basen z lodem i wodą o temperaturze bliskiej zera.
– Niektórzy panikowali przed wejściem, ale dla nas była to forma nagrody dla zmęczonego ciała. Wcześniejsze kilometry dały solidny wycisk, więc możliwość schłodzenia dała nam wszystkim potężny zastrzyk nowych sił – mówią morsy, dla których tego typu kąpiele są w okresie zimowym codziennością.
Niektórzy zawodnicy 18 lutego zostawali w Ełku nieco dłużej, by kibicować (a czasem nawet wystartować po raz drugi jednego dnia) uczestnikom pierwszego w historii Nocnego Zimowego Runmageddonu. Nasi zawodnicy mieli jednak inne plany.
Przełamywali bariery
Dzień później dołączyli do zaprzyjaźnionej ekipy biegaczy JuRund Szczytno, by w kilkunastoosobowej reprezentacji zmierzyć się w Rukławkach z tegoroczną edycją Dadajowego Biegu Morsa.
– Trasa była równie malownicza, co i wymagająca – przyznają zawodnicy. Pierwszym szczytnianinem, który przekroczył 19 lutego linię mety, był Rafał Wilczek, któremu udało się przełamać barierę 40 minut (wynik 39:35 pozwolił mu zająć 13. miejsce w ogólnej klasyfikacji). Solidny występ odnotowała także m.in. Kamila Przychodko, która zajęła 7. lokatę w klasyfikacji kobiet, przekraczając z kolei granicę 50 minut (rezultat 49:41 zaowocował 4. miejscem w danej kategorii wiekowej).
Dzień później dołączyli do zaprzyjaźnionej ekipy biegaczy JuRund Szczytno, by w kilkunastoosobowej reprezentacji zmierzyć się w Rukławkach z tegoroczną edycją Dadajowego Biegu Morsa.
– Trasa była równie malownicza, co i wymagająca – przyznają zawodnicy. Pierwszym szczytnianinem, który przekroczył 19 lutego linię mety, był Rafał Wilczek, któremu udało się przełamać barierę 40 minut (wynik 39:35 pozwolił mu zająć 13. miejsce w ogólnej klasyfikacji). Solidny występ odnotowała także m.in. Kamila Przychodko, która zajęła 7. lokatę w klasyfikacji kobiet, przekraczając z kolei granicę 50 minut (rezultat 49:41 zaowocował 4. miejscem w danej kategorii wiekowej).
Dziko i lodowato
Bieg stanowił część słynnego "Zlotu Morsów", w którym wzięła udział kilkudziesięcioosobowa grupa z naszego regionu. Tegoroczna edycja organizowana była pod hasłem "Dziki Zachód nad Dadajem". Wystylizowane miasteczko faktycznie odzwierciedlało klimat zza oceanu, czego specyficznym dowodem była m.in. obowiązująca w nim waluta: dolary (tzw. "Five Mors"), które można było wydawać np. w specjalnie przygotowanym Saloonie. Wśród wielu wigwamów przechadzali się kowboje oraz Indianie, a na najmłodszych czekały liczne gry oraz konkursy. Starsi mieli natomiast okazję zmierzyć się w strzelaniu z łuku oraz... ujeżdżanieu byka – co stanowiło nowość w cyklu imprezy. Poza nowinkami nie zabrakło i tego, z czym kojarzony jest zlot, czyli słynnej kąpieli w przeręblu.
– Wspaniała impreza, wielu pozytywnie zakręconych ludzi. Trudno będzie czekać cierpliwie na kolejną edycję. Pogoda dopisała, choć... było chyba nawet zbyt ciepło – podsumowują ze śmiechem morsy.
Bieg stanowił część słynnego "Zlotu Morsów", w którym wzięła udział kilkudziesięcioosobowa grupa z naszego regionu. Tegoroczna edycja organizowana była pod hasłem "Dziki Zachód nad Dadajem". Wystylizowane miasteczko faktycznie odzwierciedlało klimat zza oceanu, czego specyficznym dowodem była m.in. obowiązująca w nim waluta: dolary (tzw. "Five Mors"), które można było wydawać np. w specjalnie przygotowanym Saloonie. Wśród wielu wigwamów przechadzali się kowboje oraz Indianie, a na najmłodszych czekały liczne gry oraz konkursy. Starsi mieli natomiast okazję zmierzyć się w strzelaniu z łuku oraz... ujeżdżanieu byka – co stanowiło nowość w cyklu imprezy. Poza nowinkami nie zabrakło i tego, z czym kojarzony jest zlot, czyli słynnej kąpieli w przeręblu.
– Wspaniała impreza, wielu pozytywnie zakręconych ludzi. Trudno będzie czekać cierpliwie na kolejną edycję. Pogoda dopisała, choć... było chyba nawet zbyt ciepło – podsumowują ze śmiechem morsy.
Czytaj e-wydanie ">kliknij
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez