Ma być smaczna, ale zdrowsza. Drożdżówki wracają do szkół
2016-09-01 09:30:00(ost. akt: 2016-09-30 14:43:31)
Po krótkiej nieobecności do szkół wracają drożdżówki. Restrykcyjne przepisy dotyczące żywienia w szkołach przetrwały tylko rok. W założeniu miały promować zdrową żywność wśród najmłodszych, ale w opinii wielu przyczyniły się głównie do upadku szkolnych sklepików i zniechęcenia dzieci do szkolnych obiadów.
Wprowadzone przez rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego przepisy dotyczące żywienia w szkołach miały przyczynić się do wyhamowania plagi otyłości wśród najmłodszych. Właściwe nawyki żywieniowe najlepiej kształtować od najmłodszych lat, z tego powodu pomysł ten wydawał się właściwy. Niestety, pomiędzy teorią, a praktyką nastąpiła duża rozbieżność.
Na wojnę z fastfoodem
Wprowadzone przez Ministerstwo Zdrowia regulacje miały ograniczyć spożycie przez uczniów cukru, tłuszczu czy soli. Symbolem krucjaty przeciwko niezdrowej żywności stały się drożdżówki. Początkowo ze sklepików zniknęły słodycze, białe pieczywo, słodzone napoje czy produkty ze zwiększoną zawartością tłuszczu. Zastąpiły je świeże warzywa i owoce, niesłodzone napoje czy produkty pełnoziarniste.
Zdrowe produkty nie cieszyły się jednak dużą popularnością. W konsekwencji braku klientów, jeden po drugim zamykały się sklepiki. W szczycieńskich podstawówkach próby przekonania najmłodszych do zdrowej żywności nie przetrwał żaden. W wyniku zmian ucierpiała także frekwencja na szkolnych stołówkach. Uczniowie skarżyli się na obiady, które „nie miały smaku” i zwyczajnie nie chcieli jeść potraw serwowanych przez szkolne kuchnie.
Oberwało się także trochę starszym uczniom. Z dnia na dzień z liceów zniknęła kawa. W szkołach kupić można było wyłącznie kawę zbożową, którą na dodatek można było posłodzić wyłącznie miodem. Miodem, który jest zdrowy, ale w temperaturze powyżej czterdziestu stopni traci swoje właściwości.
Walka z niezdrową żywnością w wielu przypadkach z góry była skazana na porażkę. To czego uczniowie nie mogli kupić w szkole, często przynosili z domu lub kupowali na przerwach w pobliskich sklepach.
– Dzieciaki trudno odzwyczaić od jedzenia słodyczy – mówi Beata, matka ucznia Szkoły Podstawowej nr 6. – Utrzymanie uczniów z dala od niezdrowych produktów jest niemożliwe. Mogą je sobie przecież kupić po drodze do szkoły czy na przerwach pomiędzy lekcjami.
Wprowadzone przez Ministerstwo Zdrowia regulacje miały ograniczyć spożycie przez uczniów cukru, tłuszczu czy soli. Symbolem krucjaty przeciwko niezdrowej żywności stały się drożdżówki. Początkowo ze sklepików zniknęły słodycze, białe pieczywo, słodzone napoje czy produkty ze zwiększoną zawartością tłuszczu. Zastąpiły je świeże warzywa i owoce, niesłodzone napoje czy produkty pełnoziarniste.
Zdrowe produkty nie cieszyły się jednak dużą popularnością. W konsekwencji braku klientów, jeden po drugim zamykały się sklepiki. W szczycieńskich podstawówkach próby przekonania najmłodszych do zdrowej żywności nie przetrwał żaden. W wyniku zmian ucierpiała także frekwencja na szkolnych stołówkach. Uczniowie skarżyli się na obiady, które „nie miały smaku” i zwyczajnie nie chcieli jeść potraw serwowanych przez szkolne kuchnie.
Oberwało się także trochę starszym uczniom. Z dnia na dzień z liceów zniknęła kawa. W szkołach kupić można było wyłącznie kawę zbożową, którą na dodatek można było posłodzić wyłącznie miodem. Miodem, który jest zdrowy, ale w temperaturze powyżej czterdziestu stopni traci swoje właściwości.
Walka z niezdrową żywnością w wielu przypadkach z góry była skazana na porażkę. To czego uczniowie nie mogli kupić w szkole, często przynosili z domu lub kupowali na przerwach w pobliskich sklepach.
– Dzieciaki trudno odzwyczaić od jedzenia słodyczy – mówi Beata, matka ucznia Szkoły Podstawowej nr 6. – Utrzymanie uczniów z dala od niezdrowych produktów jest niemożliwe. Mogą je sobie przecież kupić po drodze do szkoły czy na przerwach pomiędzy lekcjami.
Dobra zmiana?
Zmiany dotyczące żywienia w szkołach wprowadzono naprędce, bez żadnego okresu przejściowego. Mimo poparcia lekarzy okazały się jednak zbyt restrykcyjne, stąd też pomysł złagodzenia ich przez rząd Prawa i Sprawiedliwości.
Zwiększono dopuszczalną ilość cukru i tłuszczów w produktach. Według wcześniejszych przepisów mogło ich być do dziesięciu gram w stu gramach produktu. Teraz ta ilość została zwiększona o połowę. Wzrosły też inne normy: z 0,12 gram soli/sodu do 0,4 gramów sodu lub jednego grama soli. W szkolnym jadłospisie potrawy smażone nie mogą pojawiać się częściej niż dwa razy w tygodniu, a raz w tygodniu pojawić musi się danie z ryb.
Nowe przepisy otwierają drogę do szkół pieczywu półcukierniczemu i cukierniczemu, w tym wspomnianym drożdżówkom. Muszą one jednak być zrobione z ciasta niemrożonego oraz spełniać wymagania dotyczące zawartości cukru i tłuszczów.
– Demonizowanie tej „przysłowiowej” drożdżówki nie ma sensu – kontynuuje Pani Beata. – Dobrze, że dzieci w szkołach jedzą zdrowo. Trzeba tylko pamiętać, że największy wpływ na otyłość wśród dzieci ma to, co jedzą w domu. Nawet najzdrowsze obiady w szkole nie zmienią wiele, kiedy w domu dzieciaki będą się opychać słodyczami i fastfoodem.
Zmiany dotyczące żywienia w szkołach wprowadzono naprędce, bez żadnego okresu przejściowego. Mimo poparcia lekarzy okazały się jednak zbyt restrykcyjne, stąd też pomysł złagodzenia ich przez rząd Prawa i Sprawiedliwości.
Zwiększono dopuszczalną ilość cukru i tłuszczów w produktach. Według wcześniejszych przepisów mogło ich być do dziesięciu gram w stu gramach produktu. Teraz ta ilość została zwiększona o połowę. Wzrosły też inne normy: z 0,12 gram soli/sodu do 0,4 gramów sodu lub jednego grama soli. W szkolnym jadłospisie potrawy smażone nie mogą pojawiać się częściej niż dwa razy w tygodniu, a raz w tygodniu pojawić musi się danie z ryb.
Nowe przepisy otwierają drogę do szkół pieczywu półcukierniczemu i cukierniczemu, w tym wspomnianym drożdżówkom. Muszą one jednak być zrobione z ciasta niemrożonego oraz spełniać wymagania dotyczące zawartości cukru i tłuszczów.
– Demonizowanie tej „przysłowiowej” drożdżówki nie ma sensu – kontynuuje Pani Beata. – Dobrze, że dzieci w szkołach jedzą zdrowo. Trzeba tylko pamiętać, że największy wpływ na otyłość wśród dzieci ma to, co jedzą w domu. Nawet najzdrowsze obiady w szkole nie zmienią wiele, kiedy w domu dzieciaki będą się opychać słodyczami i fastfoodem.
Czy wrócą też sklepiki?
– Ubiegłoroczne zmiany spadły na nas nagle – mówi wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 6 Ewa Bakalarska. – Musieliśmy praktycznie od podstaw przygotowywać menu, zupełnie w inny sposób niż do tej pory. Teraz zmiana przepisów ułatwia życie naszym kucharkom.
Do dyrekcji nie dotarły także skargi odnośnie pogorszenia się walorów smakowych jedzenia.
– Rodzice nie zgłaszali się do nas z pretensjami co do jakości serwowanych w stołówce potraw – kontynuuje wicedyrektor. – Oczywiście część dzieci mogła się skarżyć, że coś jest niedosolone, ale były to pojedyncze głosy. Połowa dzieci uczących się w naszej szkole korzysta ze stołówki, więc staramy się, aby serwowane tam potrawy były jak najlepszej jakości, niezależnie od obowiązujących przepisów.
Sklepiki w szczycieńskich szkołach nie zniosły próby dostosowania się do nowych przepisów. Produkty, którymi mogli handlować ich właściciele były zazwyczaj drogie, a ich asortyment niezbyt szeroki. Teraz ma się on poszerzyć, co wcale nie oznacza powrotu sklepików w szkolne mury.
– Pani, która prowadziła u nas sklepik musiała w ubiegłym roku z niego zrezygnować – mówi wicedyrektor Bakalarska. – W naszym sklepiku od zawsze były zdrowe produkty: owoce, soki czy ciemne pieczywo. Nie sprzedawaliśmy w nim też na przykład chipsów. Niestety, dużą część utargu stanowiło pieczywo cukiernicze, w tym te słynne już drożdżówki. Po ich wycofaniu ze szkół Pani prowadząca sklepik musiała zrezygnować ze względów ekonomicznych. Mam nadzieję, że dzięki nowym przepisom sklepik powróci w nasze mury.
– Ubiegłoroczne zmiany spadły na nas nagle – mówi wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 6 Ewa Bakalarska. – Musieliśmy praktycznie od podstaw przygotowywać menu, zupełnie w inny sposób niż do tej pory. Teraz zmiana przepisów ułatwia życie naszym kucharkom.
Do dyrekcji nie dotarły także skargi odnośnie pogorszenia się walorów smakowych jedzenia.
– Rodzice nie zgłaszali się do nas z pretensjami co do jakości serwowanych w stołówce potraw – kontynuuje wicedyrektor. – Oczywiście część dzieci mogła się skarżyć, że coś jest niedosolone, ale były to pojedyncze głosy. Połowa dzieci uczących się w naszej szkole korzysta ze stołówki, więc staramy się, aby serwowane tam potrawy były jak najlepszej jakości, niezależnie od obowiązujących przepisów.
Sklepiki w szczycieńskich szkołach nie zniosły próby dostosowania się do nowych przepisów. Produkty, którymi mogli handlować ich właściciele były zazwyczaj drogie, a ich asortyment niezbyt szeroki. Teraz ma się on poszerzyć, co wcale nie oznacza powrotu sklepików w szkolne mury.
– Pani, która prowadziła u nas sklepik musiała w ubiegłym roku z niego zrezygnować – mówi wicedyrektor Bakalarska. – W naszym sklepiku od zawsze były zdrowe produkty: owoce, soki czy ciemne pieczywo. Nie sprzedawaliśmy w nim też na przykład chipsów. Niestety, dużą część utargu stanowiło pieczywo cukiernicze, w tym te słynne już drożdżówki. Po ich wycofaniu ze szkół Pani prowadząca sklepik musiała zrezygnować ze względów ekonomicznych. Mam nadzieję, że dzięki nowym przepisom sklepik powróci w nasze mury.
Złagodzenie przepisów nie oznacza kolejnej rewolucji w szkolnych kuchniach. Nowe regulacje mają jedynie ułatwić życie układającym szkolne menu. Rodzice powinni jednak pamiętać, że to nie szkoła ma największy wpływ na kształtowanie jedzeniowych przyzwyczajeń dziecka. Nawet najzdrowsze jedzenie w szkole niewiele pomoże dzieciom, jeśli w domu opychać się będą słodyczami i „śmieciowym” jedzeniem.
Czytaj e-wydanie

Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez