Przerwać krąg przemocy. Za zamkniętymi drzwiami domów rozgrywają się ludzkie dramaty
2024-12-22 17:11:38(ost. akt: 2024-12-22 17:15:52)
Przemoc może dotknąć każdą kobietę — bez względu na status społeczny, wiek i wykształcenie. Oprawcami najczęściej są właśni mężowie lub partnerzy, którzy swoją agresję wyładowują bez konkretnego powodu. Skrzywdzone i pobite ofiary często zmagają się nie tylko z problemami zdrowotnymi, ale również z zaburzeniami psychicznymi, stresem oraz depresją. Niestety nie są to jedyne skutki przemocy, ponieważ w jej wyniku może dojść również do zakażeń chorobami przenoszonymi drogą płciową oraz uzależnień alkoholowych.
Kobiety coraz częściej padają ofiarą przemocy — zarówno psychicznej i seksualnej, jak również fizycznej. Zjawisko jest na tyle powszechne, że można o nim mówić jako o problemie globalnym. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) ofiarami przemocy jest już ponad jedna trzecia kobiet na całym świecie.
12 proc. kobiet deklaruje, że było bitych przez swoich mężów lub partnerów. Co piąta Polka została zgwałcona. 90 proc. kobiet doświadczyło przemocy seksualnej. Według polskich statystyk policyjnych w 2018 r. odnotowano ponad 88 tys. ofiar przemocy w rodzinie. Kobiety stanowiły 73,8 proc. wszystkich ofiar przemocy domowej. W 2019 r. wśród ofiar kobiet było ponad 227 tys. w porównaniu z 39 tys. mężczyzn i 63 tys. dzieci. Raport Centrum Praw Kobiet „Stereotyp ponad prawem” podaje, że nawet trzy kobiety w tygodniu umierają z powodu przemocy domowej.
Dane szokują, a i tak oficjalne statystyki nie pokazują realnej skali problemu przemocy wobec kobiet, które często obawiają się mówienia o swoim horrorze.
12 proc. kobiet deklaruje, że było bitych przez swoich mężów lub partnerów. Co piąta Polka została zgwałcona. 90 proc. kobiet doświadczyło przemocy seksualnej. Według polskich statystyk policyjnych w 2018 r. odnotowano ponad 88 tys. ofiar przemocy w rodzinie. Kobiety stanowiły 73,8 proc. wszystkich ofiar przemocy domowej. W 2019 r. wśród ofiar kobiet było ponad 227 tys. w porównaniu z 39 tys. mężczyzn i 63 tys. dzieci. Raport Centrum Praw Kobiet „Stereotyp ponad prawem” podaje, że nawet trzy kobiety w tygodniu umierają z powodu przemocy domowej.
Dane szokują, a i tak oficjalne statystyki nie pokazują realnej skali problemu przemocy wobec kobiet, które często obawiają się mówienia o swoim horrorze.
Rodzice zgotowali im piekło
Wielu ludzi z nostalgią wspomina swój rodzinny dom. To piękne wspomnienia, do których wracamy w chwilach smutku i trudnych momentach. To właśnie w rodzinnym domu powinniśmy czuć się bezpieczni i kochani. To w nim powinny być osoby najbliższe naszemu sercu. Niestety, nie zawsze tak jest... Są domy, o których lepiej zapomnieć, bo wspomnienia o nich powodują smutek i łzy. Są domy, za którymi nikt nie tęskni, ale często wracają w sennych koszmarach tych, którzy w nich przebywali.
— Staram się nie wracać do przeszłości, wymazać wspomnienia z domu rodzinnego — mówi pani Kasia. — To moje najgorsze i najsmutniejsze lata. Dom rodzinny źle mi się kojarzy. Nie wiem nawet, czy mogę nazwać go domem. Dla mnie to był najgorszy czas i kiedy kilka lat temu zmarł ojciec, bałam się tam wejść. Tak, jakby te mury wzbudziły we mnie ten dziecięcy strach sprzed lat. Prawie 20 lat temu wraz z rodzeństwem zostaliśmy zabrani do domu dziecka. Do dziś pamiętam tamten dzień, strach i niepokój, a zarazem nadzieję, że może zaczyna się nowy rozdział naszego życia.
W domu pani Katarzyny alkohol był zawsze na pierwszym miejscu. Trójka małych dzieci nie zawsze miała co jeść i w co się ubrać. Na rodziców dzieci nie mogły liczyć, bo życiem małżonków rządził alkohol. Kiedy dziewczynka miał dziewięć lat, zmarła jej matka.
— Zapiła się... — mówi ze smutkiem. — Ojciec przestał totalnie się nami zajmować. Rano wychodził z domu do pracy, wracał pijany i nie interesował się nami... Równie dobrze moglibyśmy umrzeć, a on by tego nie zauważył. Pijany potrafił bić nas bez powodu. Bardzo się go baliśmy. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nas przytulił, powiedział dobre słowo, pogłaskał po głowie. Ciągle nas wyzywał od darmozjadów, debili... Mówił, że zniszczyliśmy mu życie. A my chcieliśmy być niewidzialni, staraliśmy się robić wszystko w domu, żeby był zadowolony, i schodzić mu z oczu, kiedy wracał pijany. Ile razy musieliśmy go wciągać pijanego do domu, nie zliczę. Kiedy załatwiał swoje potrzeby w łóżku czy na podłodze, sprzątaliśmy po nim. Mieliśmy po kilka lat, a czuliśmy się za niego odpowiedzialni... Żyliśmy jak zaszczute zwierzęta, oszczędzając wodę, chleb... Czasem jak ojciec „zapomniał” kupić chleb, wyjadaliśmy stary, suchy bochenek. Maczaliśmy go w wodzie, bo czasem nawet nie było herbaty. Dużo pomagali nam sąsiedzi, którzy przynosili jedzenie. Obiady jedliśmy w szkole. Jednak i tak ktoś doniósł do opieki społecznej, w jakich warunkach żyjemy.
Dość szybko nauczyciele w szkole i przedszkolu zorientowali się, że rodzice zaniedbują dzieci. Maluchy nie przychodziły na zajęcia. W domu kilka razy pojawiły się panie z opieki społecznej. Wielokrotnie ojca nie było w domu, a dzieci brudne i głodne siedziały w domu, pozbawione jakiejkolwiek opieki. I przyszedł dzień, kiedy przyjechała po dzieci opieka społeczna i zabrała je do domu dziecka.
— Płakaliśmy i krzyczeliśmy wszyscy, tuląc się do siebie. Nie wiedzieliśmy, że właśnie zaczynamy nowe, lepsze życie — wspomina pani Kasia. — W domu dziecka zobaczyliśmy, jak naprawdę można żyć. Po raz pierwszy od dawna zasypialiśmy najedzeni, umyci i przygotowani do zajęć szkolnych. Czuliśmy się bezpieczni. Udało nam się skończyć szkoły zawodowe i znaleźć pracę. Wszyscy poukładaliśmy sobie jakoś życie. Poznałam wspaniałego męża i jego rodzinę, dzięki którym zmieniłam swoje życie.
Wielu ludzi z nostalgią wspomina swój rodzinny dom. To piękne wspomnienia, do których wracamy w chwilach smutku i trudnych momentach. To właśnie w rodzinnym domu powinniśmy czuć się bezpieczni i kochani. To w nim powinny być osoby najbliższe naszemu sercu. Niestety, nie zawsze tak jest... Są domy, o których lepiej zapomnieć, bo wspomnienia o nich powodują smutek i łzy. Są domy, za którymi nikt nie tęskni, ale często wracają w sennych koszmarach tych, którzy w nich przebywali.
— Staram się nie wracać do przeszłości, wymazać wspomnienia z domu rodzinnego — mówi pani Kasia. — To moje najgorsze i najsmutniejsze lata. Dom rodzinny źle mi się kojarzy. Nie wiem nawet, czy mogę nazwać go domem. Dla mnie to był najgorszy czas i kiedy kilka lat temu zmarł ojciec, bałam się tam wejść. Tak, jakby te mury wzbudziły we mnie ten dziecięcy strach sprzed lat. Prawie 20 lat temu wraz z rodzeństwem zostaliśmy zabrani do domu dziecka. Do dziś pamiętam tamten dzień, strach i niepokój, a zarazem nadzieję, że może zaczyna się nowy rozdział naszego życia.
W domu pani Katarzyny alkohol był zawsze na pierwszym miejscu. Trójka małych dzieci nie zawsze miała co jeść i w co się ubrać. Na rodziców dzieci nie mogły liczyć, bo życiem małżonków rządził alkohol. Kiedy dziewczynka miał dziewięć lat, zmarła jej matka.
— Zapiła się... — mówi ze smutkiem. — Ojciec przestał totalnie się nami zajmować. Rano wychodził z domu do pracy, wracał pijany i nie interesował się nami... Równie dobrze moglibyśmy umrzeć, a on by tego nie zauważył. Pijany potrafił bić nas bez powodu. Bardzo się go baliśmy. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nas przytulił, powiedział dobre słowo, pogłaskał po głowie. Ciągle nas wyzywał od darmozjadów, debili... Mówił, że zniszczyliśmy mu życie. A my chcieliśmy być niewidzialni, staraliśmy się robić wszystko w domu, żeby był zadowolony, i schodzić mu z oczu, kiedy wracał pijany. Ile razy musieliśmy go wciągać pijanego do domu, nie zliczę. Kiedy załatwiał swoje potrzeby w łóżku czy na podłodze, sprzątaliśmy po nim. Mieliśmy po kilka lat, a czuliśmy się za niego odpowiedzialni... Żyliśmy jak zaszczute zwierzęta, oszczędzając wodę, chleb... Czasem jak ojciec „zapomniał” kupić chleb, wyjadaliśmy stary, suchy bochenek. Maczaliśmy go w wodzie, bo czasem nawet nie było herbaty. Dużo pomagali nam sąsiedzi, którzy przynosili jedzenie. Obiady jedliśmy w szkole. Jednak i tak ktoś doniósł do opieki społecznej, w jakich warunkach żyjemy.
Dość szybko nauczyciele w szkole i przedszkolu zorientowali się, że rodzice zaniedbują dzieci. Maluchy nie przychodziły na zajęcia. W domu kilka razy pojawiły się panie z opieki społecznej. Wielokrotnie ojca nie było w domu, a dzieci brudne i głodne siedziały w domu, pozbawione jakiejkolwiek opieki. I przyszedł dzień, kiedy przyjechała po dzieci opieka społeczna i zabrała je do domu dziecka.
— Płakaliśmy i krzyczeliśmy wszyscy, tuląc się do siebie. Nie wiedzieliśmy, że właśnie zaczynamy nowe, lepsze życie — wspomina pani Kasia. — W domu dziecka zobaczyliśmy, jak naprawdę można żyć. Po raz pierwszy od dawna zasypialiśmy najedzeni, umyci i przygotowani do zajęć szkolnych. Czuliśmy się bezpieczni. Udało nam się skończyć szkoły zawodowe i znaleźć pracę. Wszyscy poukładaliśmy sobie jakoś życie. Poznałam wspaniałego męża i jego rodzinę, dzięki którym zmieniłam swoje życie.
Wyładowywał złość na nas
Pani Stanisława ma 67 lat. Przez lata była uzależniona od męża... On był głową rodziny, zarabiał pieniądze i decydował o wszystkim. Ona urodziła dzieci, miała dbać o dom i „siedzieć cicho” — tak do niej mówił mąż.
— Pobraliśmy się dość młodo — ja miałam 18 lat, a on 21. To była moja pierwsza miłość — opowiada. — Jak człowiek jest młody i zakochany, to niewiele zauważa. Heniek chciał się szybko żenić, a ja odebrałam to jako wielką miłość. Po ślubie zamieszkaliśmy z jego rodzicami na gospodarstwie. Był jedynakiem, więc wiadomo było, że to on później zostanie gospodarzem. W domu twardą ręką rządził ojciec. Teściowa nie miała nic do powiedzenia... Bałam się teścia, więc posłusznie robiłam w gospodarstwie to, co nakazał. Z czasem mój mąż zaczął zachowywać się tak samo. Kiedy teść zmarł, to Heniek zaczął gospodarzyć. Mimo że mieliśmy trójkę dzieci i zajmowałam się domem, musiałam pracować i w ogrodzie, i przy zwierzętach, i w polu.
Mąż pani Stanisławy coraz częściej sięgał po alkohol. Kobieta miała więcej pracy, bo mąż zaczął zaniedbywać gospodarskie obowiązki. Dzieci już od małego musiały jej pomagać w oporządzaniu bydła i pracach w ogródku.
— Zaczęły się awantury, kłótnie, dochodziło do rękoczynów — wspomina. — Dzieci bały się ojca, więc chowały się do swojego pokoju. Niestety najczęściej jego nieuzasadniona złość skupiała się na mnie. Bił mnie, kopał, wyzywał, poniżał na każdym kroku. Musiałam też prosić o pieniądze, żeby cokolwiek dzieciom kupić, nawet jedzenie. Bywało, że kilka dni nie dawał nam pieniędzy nawet na chleb. Tak nas karał za każde „nieposłuszeństwo” — tak to nazywał. Dzieci wyzywał od darmozjadów. Nie umiałam uwolnić się od tego piekła. Kiedy mąż zginął w wypadku — był pijany — to wszyscy poczuliśmy, że nasz koszmar się skończył. Może nie powinnam tak mówić, ale tamtej nocy po raz pierwszy zasypialiśmy spokojni.
Po śmierci męża pani Stanisława nie zdecydowała się związać z żadnym mężczyzną. Mieszka z córką i jej rodziną.
— Straciłam zaufanie do mężczyzn, bałabym się, że mój koszmar się powtórzy — tłumaczy. — Na szczęście moje dzieci wyrosły na dobrych ludzi. Synowie szanują swoje żony, są dobrymi ojcami. Ale do tematu dzieciństwa nie chcą wracać. To dla nas wszystkich wciąż trudne. Chyba limit cierpienia już wszyscy wyczerpaliśmy.
Pani Stanisława ma 67 lat. Przez lata była uzależniona od męża... On był głową rodziny, zarabiał pieniądze i decydował o wszystkim. Ona urodziła dzieci, miała dbać o dom i „siedzieć cicho” — tak do niej mówił mąż.
— Pobraliśmy się dość młodo — ja miałam 18 lat, a on 21. To była moja pierwsza miłość — opowiada. — Jak człowiek jest młody i zakochany, to niewiele zauważa. Heniek chciał się szybko żenić, a ja odebrałam to jako wielką miłość. Po ślubie zamieszkaliśmy z jego rodzicami na gospodarstwie. Był jedynakiem, więc wiadomo było, że to on później zostanie gospodarzem. W domu twardą ręką rządził ojciec. Teściowa nie miała nic do powiedzenia... Bałam się teścia, więc posłusznie robiłam w gospodarstwie to, co nakazał. Z czasem mój mąż zaczął zachowywać się tak samo. Kiedy teść zmarł, to Heniek zaczął gospodarzyć. Mimo że mieliśmy trójkę dzieci i zajmowałam się domem, musiałam pracować i w ogrodzie, i przy zwierzętach, i w polu.
Mąż pani Stanisławy coraz częściej sięgał po alkohol. Kobieta miała więcej pracy, bo mąż zaczął zaniedbywać gospodarskie obowiązki. Dzieci już od małego musiały jej pomagać w oporządzaniu bydła i pracach w ogródku.
— Zaczęły się awantury, kłótnie, dochodziło do rękoczynów — wspomina. — Dzieci bały się ojca, więc chowały się do swojego pokoju. Niestety najczęściej jego nieuzasadniona złość skupiała się na mnie. Bił mnie, kopał, wyzywał, poniżał na każdym kroku. Musiałam też prosić o pieniądze, żeby cokolwiek dzieciom kupić, nawet jedzenie. Bywało, że kilka dni nie dawał nam pieniędzy nawet na chleb. Tak nas karał za każde „nieposłuszeństwo” — tak to nazywał. Dzieci wyzywał od darmozjadów. Nie umiałam uwolnić się od tego piekła. Kiedy mąż zginął w wypadku — był pijany — to wszyscy poczuliśmy, że nasz koszmar się skończył. Może nie powinnam tak mówić, ale tamtej nocy po raz pierwszy zasypialiśmy spokojni.
Po śmierci męża pani Stanisława nie zdecydowała się związać z żadnym mężczyzną. Mieszka z córką i jej rodziną.
— Straciłam zaufanie do mężczyzn, bałabym się, że mój koszmar się powtórzy — tłumaczy. — Na szczęście moje dzieci wyrosły na dobrych ludzi. Synowie szanują swoje żony, są dobrymi ojcami. Ale do tematu dzieciństwa nie chcą wracać. To dla nas wszystkich wciąż trudne. Chyba limit cierpienia już wszyscy wyczerpaliśmy.
Stosuje przemoc słowną
— Andrzej to wykształcony i inteligentny mężczyzna, jednak kiedy wpada w złość, nie przebiera w słowach — zwierza się pani Edyta. — Większość ludzi uważa, że miałam szczęście w życiu, bo mam wspaniałego, zaradnego męża. Nawet moja rodzina tak uważa... Kiedy wystąpiłam o rozwód, nie mogli uwierzyć, że przez kilka brzydkich słów chcę odejść od niego. A ja mam dość życia na tykającej bombie. Nigdy nie jestem w stanie przewidzieć, czy mojemu mężowi się coś nie spodoba i zacznie mnie wyzywać. Nie patrzy, czy jesteśmy sami, czy też słyszą nas inni. W złości padają z jego ust najbardziej przykre wyzwiska i wulgaryzmy. Nie jestem w stanie tego znieść i chcę rozwodu.
Pani Edyta jest mężatką od pięciu lat. Oboje wykształceni, młodzi i dobrze ustawieni życiowo. Pracują, mają piękny dom, samochody. Ich codzienne życie byłoby sielanką, gdyby nie momenty, kiedy mąż pani Edyty wpada w złość. Wtedy nie przebiera w słowach i wyzywa żonę.
— Nie zdarza się to codziennie, bo to takie napady od czasu do czasu — opowiada. — Bywa, że przez miesiąc w naszym życiu trwa sielanka, ale zdarza się, że dzień po dniu jestem wyzywana. Nigdy nie doszło do rękoczynów, ale te wyzwiska bolą tak samo. Mąż po tych wybuchach przeprasza, obiecuje poprawę, ale przestałam w to wierzyć. To ewidentnie przemoc słowna. I nie pomagają prośby, groźby czy rozmowy. Nie chcę już tak żyć. Boję się wychodzić z nim na spotkania czy imprezy. Ro temu na weselu przypadkiem ubrudziłam mu garnitur. Wyzwał mnie od najgorszych. „Idiotka” to było najłagodniejsze słowo. Cała rodzina i znajomi byli w szoku. Część osób myślała, że po alkoholu mu odbiło, ale to nie tak. Andrzej tak ma, że czasem drobiazg wyprowadza go z równowagi i wtedy całą złość skupia na mnie... Mam już dość takiego życia, dlatego złożyłam pozew o rozwód. Nie mamy dzieci, więc myślę, że może jeszcze ułożę sobie życie z kimś innym, z kimś, kto będzie mnie szanował...
— Andrzej to wykształcony i inteligentny mężczyzna, jednak kiedy wpada w złość, nie przebiera w słowach — zwierza się pani Edyta. — Większość ludzi uważa, że miałam szczęście w życiu, bo mam wspaniałego, zaradnego męża. Nawet moja rodzina tak uważa... Kiedy wystąpiłam o rozwód, nie mogli uwierzyć, że przez kilka brzydkich słów chcę odejść od niego. A ja mam dość życia na tykającej bombie. Nigdy nie jestem w stanie przewidzieć, czy mojemu mężowi się coś nie spodoba i zacznie mnie wyzywać. Nie patrzy, czy jesteśmy sami, czy też słyszą nas inni. W złości padają z jego ust najbardziej przykre wyzwiska i wulgaryzmy. Nie jestem w stanie tego znieść i chcę rozwodu.
Pani Edyta jest mężatką od pięciu lat. Oboje wykształceni, młodzi i dobrze ustawieni życiowo. Pracują, mają piękny dom, samochody. Ich codzienne życie byłoby sielanką, gdyby nie momenty, kiedy mąż pani Edyty wpada w złość. Wtedy nie przebiera w słowach i wyzywa żonę.
— Nie zdarza się to codziennie, bo to takie napady od czasu do czasu — opowiada. — Bywa, że przez miesiąc w naszym życiu trwa sielanka, ale zdarza się, że dzień po dniu jestem wyzywana. Nigdy nie doszło do rękoczynów, ale te wyzwiska bolą tak samo. Mąż po tych wybuchach przeprasza, obiecuje poprawę, ale przestałam w to wierzyć. To ewidentnie przemoc słowna. I nie pomagają prośby, groźby czy rozmowy. Nie chcę już tak żyć. Boję się wychodzić z nim na spotkania czy imprezy. Ro temu na weselu przypadkiem ubrudziłam mu garnitur. Wyzwał mnie od najgorszych. „Idiotka” to było najłagodniejsze słowo. Cała rodzina i znajomi byli w szoku. Część osób myślała, że po alkoholu mu odbiło, ale to nie tak. Andrzej tak ma, że czasem drobiazg wyprowadza go z równowagi i wtedy całą złość skupia na mnie... Mam już dość takiego życia, dlatego złożyłam pozew o rozwód. Nie mamy dzieci, więc myślę, że może jeszcze ułożę sobie życie z kimś innym, z kimś, kto będzie mnie szanował...
Muszę męża prosić o pieniądze
Pani Danuta jest już po rozwodzie. Postanowiła wychować córkę bez męża, który stosował wobec nich przemoc ekonomiczną.
— Tak nie da się żyć. Były mąż rozliczał mnie z każdej złotówki i na dodatek był obsesyjnie zazdrosny — opowiada. — Zabierał mi wszystkie pieniądze, z zakupów musiałam się rozliczać, pokazywać paragony. Nie mogłam kupić nic poza tym, co on mi na kartce napisał. Z pracy kazał mi się zwolnić, bo twierdził, że pewnie zdradzam go z kierowcami czy dostawcami w markecie. Tak mnie męczył, że się zwolniłam; nie chciałam kłótni w domu. Później zaszłam w ciążę i wtedy pomyślałam, że to nawet dobrze, bo sama będę wychowywać dziecko, a nie jakaś niania. Nie przewidziałam, że zostanę całkowicie odcięta przez męża od pieniędzy. Musiałam go prosić o gotówkę, tłumaczyć na co. To było straszne. Mimo prób rozmowy z mężem nie było zmiany, więc podjęłam decyzję o rozwodzie. Teraz pracuję i mieszkam z córką u rodziców. Były mąż wysyła alimenty, ale tylko tyle, ile zostało zasądzone. Nigdy córce nawet czekolady nie przynosi, jak przychodzi do niej w odwiedziny...
Pamiętaj!
Sprawca przemocy wobec osób bliskich, gdy czuje się bezkarny, będzie dalej stosował przemoc, bez względu na składane obietnice — następnym razem może być znacznie gorzej! Zgłoś się do ludzi, instytucji, organizacji zobowiązanych do udzielenia ci wsparcia i pomocy.
Jeśli przemoc w rodzinie jest związana z nadużywaniem alkoholu, zgłoś się do gminnej/miejskiej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych, poradni odwykowej lub klubu abstynenta.
Możesz zadzwonić też na numer Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”, tel. 800 120 002 (czynną całą dobę), albo skorzystać z poradni e-mailowej Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” pod adresem niebieskalinia@niebieskalinia.info, a także dyżuru w języku migowym poprzez Skype – pogotowie.niebieska.linia (poniedziałki w godzinach 13.00-15.00).
Pani Danuta jest już po rozwodzie. Postanowiła wychować córkę bez męża, który stosował wobec nich przemoc ekonomiczną.
— Tak nie da się żyć. Były mąż rozliczał mnie z każdej złotówki i na dodatek był obsesyjnie zazdrosny — opowiada. — Zabierał mi wszystkie pieniądze, z zakupów musiałam się rozliczać, pokazywać paragony. Nie mogłam kupić nic poza tym, co on mi na kartce napisał. Z pracy kazał mi się zwolnić, bo twierdził, że pewnie zdradzam go z kierowcami czy dostawcami w markecie. Tak mnie męczył, że się zwolniłam; nie chciałam kłótni w domu. Później zaszłam w ciążę i wtedy pomyślałam, że to nawet dobrze, bo sama będę wychowywać dziecko, a nie jakaś niania. Nie przewidziałam, że zostanę całkowicie odcięta przez męża od pieniędzy. Musiałam go prosić o gotówkę, tłumaczyć na co. To było straszne. Mimo prób rozmowy z mężem nie było zmiany, więc podjęłam decyzję o rozwodzie. Teraz pracuję i mieszkam z córką u rodziców. Były mąż wysyła alimenty, ale tylko tyle, ile zostało zasądzone. Nigdy córce nawet czekolady nie przynosi, jak przychodzi do niej w odwiedziny...
Pamiętaj!
Sprawca przemocy wobec osób bliskich, gdy czuje się bezkarny, będzie dalej stosował przemoc, bez względu na składane obietnice — następnym razem może być znacznie gorzej! Zgłoś się do ludzi, instytucji, organizacji zobowiązanych do udzielenia ci wsparcia i pomocy.
Jeśli przemoc w rodzinie jest związana z nadużywaniem alkoholu, zgłoś się do gminnej/miejskiej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych, poradni odwykowej lub klubu abstynenta.
Możesz zadzwonić też na numer Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”, tel. 800 120 002 (czynną całą dobę), albo skorzystać z poradni e-mailowej Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” pod adresem niebieskalinia@niebieskalinia.info, a także dyżuru w języku migowym poprzez Skype – pogotowie.niebieska.linia (poniedziałki w godzinach 13.00-15.00).
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez