Trzeba myśleć pozytywnie i wierzyć, że pokonamy chorobę
2024-10-20 12:12:19(ost. akt: 2024-10-20 12:02:00)
Rak piersi jest najczęściej występującym nowotworem wśród kobiet na świecie i najczęstszą przyczyną zgonu. Idealnego leku na raka nie ma, dlatego ważne jest, żeby chorobę wykryć we wczesnym stadium i jak najszybciej rozpocząć leczenie. Dlatego, kobiety: BADAJCIE SIĘ!
Regularne badania piersi mogą uratować życie — to przekaz, który w październiku brzmi szczególnie głośno. Rak piersi to najczęściej występująca u kobiet choroba nowotworowa. Zagraża życiu, a zdiagnozowana zbyt późno często prowadzi do śmierci. Rokowanie zależy przede wszystkim od tego, jak wcześnie uda się wykryć chorobę i skutecznie jej przeciwdziałać. Jeśli nowotwór piersi zostanie wykryty w stadium przedinwazyjnym, współczesna medycyna potrafi sobie z nim skutecznie poradzić. Przedstawiamy naszym czytelnikom historie kobiet, które zachorowały na nowotwór piersi. Opowiadają o swojej walce, wsparciu najbliższych i leczeniu. Mówią też o tym, jak ważna jest profilaktyka i badania. I apelują: dbajcie o siebie, bo życie to największa wartość, jaka nam została dana!
Dostałam od losu drugą szansę
Genowefa miała 54 lata, kiedy usłyszała diagnozę: rak. Lekarze dawali jej miesiąc życia. Podjęła najtrudniejszą walkę i ją wygrała. Po operacji postanowiła założyć stowarzyszenie, które będzie wspierać kobiety po chorobie nowotworowej. Od 17 lat jest prezesem działdowskich amazonek. W 2022 roku w plebiscycie Osobowość Roku w kategorii działalność społeczna i charytatywna zajęła pierwsze miejsce.
Pani Gienia zachorowała na nowotwór 18 lat temu. Poszła na badanie do mammobusu. Nic nie zapowiadało, że tego dnia odmieni się jej życie. Miała wtedy 54 lata, 3 dorosłych dzieci i kochającego męża Stanisława. Działa społecznie 25 lat, bo uważa, że każdemu warto pomagać. Nie potrafi przejść obojętnie wobec ludzkiej krzywdy. Przepracowała 20 lat w handlu, a potem kolejnych 5 jako opiekun-wychowawca dzieci w Caritasie. Cieszyła się każdym dniem, do czasu kiedy przyszedł wynik z badania mammograficznego. Okazało się, że ma nowotwór złośliwy.
— Wszystko się układało i nagle runęło jak domek z kart. W ciągu kilku chwil mój misternie budowany świat legł w gruzach. Nie byłam na to przygotowana. Ale kto by był? W wieku 54 lat nie spodziewałam się takiej wiadomości, wręcz wyroku... Lekarz powiedział, że nowotwór jest bardzo złośliwy i został mi miesiąc życia... Były łzy, tysiące przerażających myśli i pytanie: dlaczego mnie to spotkało... Całe życie przeleciało mi przed oczami — wspomina. — W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak rodzina i znajomi obiecali pomoc i wsparcie. Postanowiłam walczyć. Wiedziałam, że ta wojna toczy się o najwyższą wygraną. Moje życie.
Panią Genowefę czekała operacja usunięcia piersi wraz z węzłami chłonnymi. Przed pójściem do szpitala kobieta postanowiła ściąć swoje długie, piękne włosy. Były jej dumą, jednak wiedziała, że będą wychodzić po chemioterapii. Zaczęły garściami wypadać już po pierwszej chemii.
— Jednak nawet w tych chwilach nie byłam sama. Fryzjerka z jej rodziny przyjechała z maszynką do włosów i obcięła je. Miałam już zakupioną perukę, a po domu chodziłam w chustce — wspomina pani Gienia. — Nie przejęłam się tym, że straciłam włosy. Ważne było, że żyję. Każdy dzień przyjmowałam z radością i wiarą. W tym trudnym czasie wszystkie, nawet najmniejsze gesty wsparcia, pomocy były dla mnie bardzo ważne. Dawały mi siłę, by walczyć.
Leczenie było trudne i bolesne. W szpitalu pani Genowefa poznała wiele osób, które podobnie jak ona stoczyły walkę ze śmiertelną chorobą.
— Kiedy człowiek nie jest w szpitalu, nie widzi, ile osób choruje. Jednak kiedy zaczęłam się leczyć, zobaczyłam, jak wiele osób zmaga się z tą chorobą — mówi. — Człowiek w takich chwilach uświadamia sobie, że dostał od losu drugą szansę, drugie życie. Na oddziale poznałam wiele ludzkich historii, napatrzyłam się na chorujących ludzi. Wiem, jak ważne jest w tej chorobie wsparcie najbliższych i pozytywne nastawienie. Dziękuję moim najbliższym, że wspierali mnie w tym trudnym czasie. Moja wygrana walka jest także ich zasługą. Wiem, że mogę na nich liczyć każdego dnia, o każdej porze. To bardzo ważne, bo daje pewien komfort psychiczny i siłę do walki. Wewnętrzna walka, niedopowiedziane słowa, ogrom myśli to pierwszy moment mojego zderzenia się z chorobą nowotworową. Szok z wolna przeobrażał się w siłę i energię, tworząc osobowość. To jak narodzić się na nowo, to druga szansa i wiem, że nie zmarnuję tego daru życia.
Nie poddaję się
W wieku 24 lat zdiagnozowano u Karoliny zaawansowanego raka piersi. Kobieta wyczuła guzka na ciele podczas kąpieli. Był twardy, nie przemieszczał się. Rok wcześniej urodziła swoje pierwsze dziecko. Była szczęśliwa i — jak jej się wydawało — zdrowa.
— Zgłosiłam się na USG. Radiolog po wykonaniu badań od razu skierował mnie na konsultacje do onkologa, twierdząc, że należy szybko wyciąć zmianę — opowiada. — Badania potwierdziły, że to rak piersi z przerzutami. Niby wiedziałam, co to oznacza, jednak ciągle myślałam, że da się to wyciąć. Kolejne badania sprawiły, że przestałam się łudzić. Sprawa była bardzo poważna. Przepłakałam kilka dni. Potem jednak poszłam na wizytę do onkologa z wynikiem USG, potem wykonano badanie palpacyjne, wywiad, skierowanie do szpitala, tam kolejne USG, mammografia, biopsja gruboigłowa, RTG, badania krwi, a na końcu — zanim podano mi chemię — badanie PET. Rak był agresywny, szybko rósł, przerzucił się na węzły chłonne. Każdy dzień to była walka o to, żeby nie doszło do przerzutów na wątrobę, płuca. Czasem brakowało mi sił i myślałam, żeby uwolnić się od bólu. Jednak na szafce przy łóżku stało zdjęcie mojej córeczki i męża. Nie chciałam umrzeć. Tak bardzo ich kochałam i chciałam z nimi być.
Leczenie Karoliny trwało 13 miesięcy. Najpierw chemioterapia, potem leczenie chirurgiczne, radiografia. Młoda mama ma za sobą 6 miesięcy chemioterapii, 2 operacje, radioterapię. Każdego dnia walczy z bólem, walczy o życie.
— Siłę do walki czerpię z miłości do dziecka i do życia. Chciałabym żyć dalej, wciąż walczę, nie poddaję się — mówi Karolina. — Mam 26 lat, więc wydaje mi się, że to nie jest czas, by umierać, ale cieszyć się życiem. Przyjmuję codziennie leki, a zastrzyki co 28 dni. Tak będzie już chyba przez całe życie. Chciałabym pokazać dziecku cały świat, podróżować i czerpać z życia to, co najpiękniejsze. Modlę się o to każdego dnia. A wszystkim chorym kobietom mówię: nie poddawajcie się! Nieważne, czy masz 20, 40 czy 60 lat. Każda z nas ma szansę wyzdrowieć. Trzeba myśleć pozytywnie i wierzyć, że pokonamy chorobę.
Nie byłam przygotowana na chorobę
Pani Liliana ma 49 lat, jest mamą 2 córek, pracuje zawodowo. Od 25 lat szczęśliwa żona Kamila. Czuła się spełniona i kochana. Wszystko układało się dobrze do 2010 roku, kiedy podczas kąpieli wyczuła u siebie guzek na piersi.
— Miałam wspaniałą rodzinę i przyjaciół. Wszystko układało się doskonale, a tu nagle coś takiego — opowiada. — Umówiłam się natychmiast do lekarza. Skierowanie na badanie USG, biopsja i diagnoza: nowotwór złośliwy. W ciągu kilku dni mój misternie budowany świat legł w gruzach. Nie byłam na to przygotowana. Ale kto by był? W wieku 38 lat nikt się nie spodziewa takiej wiadomości, wręcz wyroku... A zaniepokoiłam się tym bardziej, że rok wcześniej zmarła siostra mojej mamy. Właśnie na raka piersi.
Początkowo było wiele łez, tysiące przerażających myśli i pytanie, dlaczego właśnie ją to spotkało... Pani Liliana była przerażona i załamana.
— Całe życie przeleciało mi przed oczami — wspomina. — Dlaczego ja? Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie. Czy umrę? Kiedy? Nie będę widziała, jak moje dzieci idą na studia, nie poznam ich partnerów, nie pobłogosławię im w dniu ślubu, nie zobaczę moich wnucząt...
Najbliżsi byli załamani informacją o jej chorobie. Wszyscy zaczęli szukać informacji, jak pozbyć się najskuteczniej raka i gdzie można to zrobić. Po wszystkich badaniach okazało się, że w jej przypadku potrzebna jest operacja usunięcia całej prawej piersi i węzłów chłonnych.
— Strach... Bałam się tak bardzo, że nie chciałam z nikim rozmawiać. Czułam się, jakbym już umarła — mówi. — W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak patrzyłam w smutne oczy męża i córek i wiedziałam, że nie mogę się poddać. Postanowiłam walczyć. Wiedziałam, że ta wojna toczy się o najwyższą stawkę — życie.
Amputowano jej pierś i węzły chłonne. Przeszła radioterapię, napromieniowania, dostała odpowiednią dawkę chemii. Na swojej drodze do wyzdrowienia pani Liliana spotkała wielu dobrych lekarzy i pielęgniarki, którzy dawali jej wsparcie w trudnych chwilach. Poznała też wiele osób, które podobnie jak ona stoczyły walkę ze śmiertelną chorobą. Nie wszystkim udało się z nią wygrać... Ona należy do tych szczęśliwców, którym się udało. Minęło już 11 lat od tamtych wydarzeń. Dziś pani Liliana cieszy się z każdego promyka słońca. Włosy odrosły. Nie jest też tak sprawna jak kiedyś, ale optymizm jej nie opuszcza. Wróciła do pracy i cieszy się z każdego dnia.
— Apeluję do kobiet: badajcie się regularnie! Życie to cenny dar, o który trzeba dbać! Nikt inny za was tego nie zrobi! — tłumaczy. — Ten, kto przeszedł przez cierpienie tej choroby, wie, jak ważne jest wczesne wykrycie raka. Diagnoza była dla mnie przypomnieniem, że każdy dzień jest darem. W szpitalu człowiek się napatrzył na tyle cierpienia i śmierci... Mam wciąż przed oczami wielu chorych, którzy nie mieli tyle szczęścia co ja. Dlatego tak ważne są regularne badania, profilaktyka i mówienie o tym głośno. To jest problem, bo wiele kobiet się jeszcze wstydzi, odwleka wizytę u lekarza, myśli, że może samo przejdzie... Nie, trzeba przełamać te stereotypy i jeśli coś was niepokoi, iść z tym do lekarza. Nie ma na co czekać, bo czas działa na niekorzyść chorego... Dbajcie o siebie, bo życie to największa wartość, jaka nam została dana!
Genowefa miała 54 lata, kiedy usłyszała diagnozę: rak. Lekarze dawali jej miesiąc życia. Podjęła najtrudniejszą walkę i ją wygrała. Po operacji postanowiła założyć stowarzyszenie, które będzie wspierać kobiety po chorobie nowotworowej. Od 17 lat jest prezesem działdowskich amazonek. W 2022 roku w plebiscycie Osobowość Roku w kategorii działalność społeczna i charytatywna zajęła pierwsze miejsce.
Pani Gienia zachorowała na nowotwór 18 lat temu. Poszła na badanie do mammobusu. Nic nie zapowiadało, że tego dnia odmieni się jej życie. Miała wtedy 54 lata, 3 dorosłych dzieci i kochającego męża Stanisława. Działa społecznie 25 lat, bo uważa, że każdemu warto pomagać. Nie potrafi przejść obojętnie wobec ludzkiej krzywdy. Przepracowała 20 lat w handlu, a potem kolejnych 5 jako opiekun-wychowawca dzieci w Caritasie. Cieszyła się każdym dniem, do czasu kiedy przyszedł wynik z badania mammograficznego. Okazało się, że ma nowotwór złośliwy.
— Wszystko się układało i nagle runęło jak domek z kart. W ciągu kilku chwil mój misternie budowany świat legł w gruzach. Nie byłam na to przygotowana. Ale kto by był? W wieku 54 lat nie spodziewałam się takiej wiadomości, wręcz wyroku... Lekarz powiedział, że nowotwór jest bardzo złośliwy i został mi miesiąc życia... Były łzy, tysiące przerażających myśli i pytanie: dlaczego mnie to spotkało... Całe życie przeleciało mi przed oczami — wspomina. — W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak rodzina i znajomi obiecali pomoc i wsparcie. Postanowiłam walczyć. Wiedziałam, że ta wojna toczy się o najwyższą wygraną. Moje życie.
Panią Genowefę czekała operacja usunięcia piersi wraz z węzłami chłonnymi. Przed pójściem do szpitala kobieta postanowiła ściąć swoje długie, piękne włosy. Były jej dumą, jednak wiedziała, że będą wychodzić po chemioterapii. Zaczęły garściami wypadać już po pierwszej chemii.
— Jednak nawet w tych chwilach nie byłam sama. Fryzjerka z jej rodziny przyjechała z maszynką do włosów i obcięła je. Miałam już zakupioną perukę, a po domu chodziłam w chustce — wspomina pani Gienia. — Nie przejęłam się tym, że straciłam włosy. Ważne było, że żyję. Każdy dzień przyjmowałam z radością i wiarą. W tym trudnym czasie wszystkie, nawet najmniejsze gesty wsparcia, pomocy były dla mnie bardzo ważne. Dawały mi siłę, by walczyć.
Leczenie było trudne i bolesne. W szpitalu pani Genowefa poznała wiele osób, które podobnie jak ona stoczyły walkę ze śmiertelną chorobą.
— Kiedy człowiek nie jest w szpitalu, nie widzi, ile osób choruje. Jednak kiedy zaczęłam się leczyć, zobaczyłam, jak wiele osób zmaga się z tą chorobą — mówi. — Człowiek w takich chwilach uświadamia sobie, że dostał od losu drugą szansę, drugie życie. Na oddziale poznałam wiele ludzkich historii, napatrzyłam się na chorujących ludzi. Wiem, jak ważne jest w tej chorobie wsparcie najbliższych i pozytywne nastawienie. Dziękuję moim najbliższym, że wspierali mnie w tym trudnym czasie. Moja wygrana walka jest także ich zasługą. Wiem, że mogę na nich liczyć każdego dnia, o każdej porze. To bardzo ważne, bo daje pewien komfort psychiczny i siłę do walki. Wewnętrzna walka, niedopowiedziane słowa, ogrom myśli to pierwszy moment mojego zderzenia się z chorobą nowotworową. Szok z wolna przeobrażał się w siłę i energię, tworząc osobowość. To jak narodzić się na nowo, to druga szansa i wiem, że nie zmarnuję tego daru życia.
Nie poddaję się
W wieku 24 lat zdiagnozowano u Karoliny zaawansowanego raka piersi. Kobieta wyczuła guzka na ciele podczas kąpieli. Był twardy, nie przemieszczał się. Rok wcześniej urodziła swoje pierwsze dziecko. Była szczęśliwa i — jak jej się wydawało — zdrowa.
— Zgłosiłam się na USG. Radiolog po wykonaniu badań od razu skierował mnie na konsultacje do onkologa, twierdząc, że należy szybko wyciąć zmianę — opowiada. — Badania potwierdziły, że to rak piersi z przerzutami. Niby wiedziałam, co to oznacza, jednak ciągle myślałam, że da się to wyciąć. Kolejne badania sprawiły, że przestałam się łudzić. Sprawa była bardzo poważna. Przepłakałam kilka dni. Potem jednak poszłam na wizytę do onkologa z wynikiem USG, potem wykonano badanie palpacyjne, wywiad, skierowanie do szpitala, tam kolejne USG, mammografia, biopsja gruboigłowa, RTG, badania krwi, a na końcu — zanim podano mi chemię — badanie PET. Rak był agresywny, szybko rósł, przerzucił się na węzły chłonne. Każdy dzień to była walka o to, żeby nie doszło do przerzutów na wątrobę, płuca. Czasem brakowało mi sił i myślałam, żeby uwolnić się od bólu. Jednak na szafce przy łóżku stało zdjęcie mojej córeczki i męża. Nie chciałam umrzeć. Tak bardzo ich kochałam i chciałam z nimi być.
Leczenie Karoliny trwało 13 miesięcy. Najpierw chemioterapia, potem leczenie chirurgiczne, radiografia. Młoda mama ma za sobą 6 miesięcy chemioterapii, 2 operacje, radioterapię. Każdego dnia walczy z bólem, walczy o życie.
— Siłę do walki czerpię z miłości do dziecka i do życia. Chciałabym żyć dalej, wciąż walczę, nie poddaję się — mówi Karolina. — Mam 26 lat, więc wydaje mi się, że to nie jest czas, by umierać, ale cieszyć się życiem. Przyjmuję codziennie leki, a zastrzyki co 28 dni. Tak będzie już chyba przez całe życie. Chciałabym pokazać dziecku cały świat, podróżować i czerpać z życia to, co najpiękniejsze. Modlę się o to każdego dnia. A wszystkim chorym kobietom mówię: nie poddawajcie się! Nieważne, czy masz 20, 40 czy 60 lat. Każda z nas ma szansę wyzdrowieć. Trzeba myśleć pozytywnie i wierzyć, że pokonamy chorobę.
Nie byłam przygotowana na chorobę
Pani Liliana ma 49 lat, jest mamą 2 córek, pracuje zawodowo. Od 25 lat szczęśliwa żona Kamila. Czuła się spełniona i kochana. Wszystko układało się dobrze do 2010 roku, kiedy podczas kąpieli wyczuła u siebie guzek na piersi.
— Miałam wspaniałą rodzinę i przyjaciół. Wszystko układało się doskonale, a tu nagle coś takiego — opowiada. — Umówiłam się natychmiast do lekarza. Skierowanie na badanie USG, biopsja i diagnoza: nowotwór złośliwy. W ciągu kilku dni mój misternie budowany świat legł w gruzach. Nie byłam na to przygotowana. Ale kto by był? W wieku 38 lat nikt się nie spodziewa takiej wiadomości, wręcz wyroku... A zaniepokoiłam się tym bardziej, że rok wcześniej zmarła siostra mojej mamy. Właśnie na raka piersi.
Początkowo było wiele łez, tysiące przerażających myśli i pytanie, dlaczego właśnie ją to spotkało... Pani Liliana była przerażona i załamana.
— Całe życie przeleciało mi przed oczami — wspomina. — Dlaczego ja? Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie. Czy umrę? Kiedy? Nie będę widziała, jak moje dzieci idą na studia, nie poznam ich partnerów, nie pobłogosławię im w dniu ślubu, nie zobaczę moich wnucząt...
Najbliżsi byli załamani informacją o jej chorobie. Wszyscy zaczęli szukać informacji, jak pozbyć się najskuteczniej raka i gdzie można to zrobić. Po wszystkich badaniach okazało się, że w jej przypadku potrzebna jest operacja usunięcia całej prawej piersi i węzłów chłonnych.
— Strach... Bałam się tak bardzo, że nie chciałam z nikim rozmawiać. Czułam się, jakbym już umarła — mówi. — W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak patrzyłam w smutne oczy męża i córek i wiedziałam, że nie mogę się poddać. Postanowiłam walczyć. Wiedziałam, że ta wojna toczy się o najwyższą stawkę — życie.
Amputowano jej pierś i węzły chłonne. Przeszła radioterapię, napromieniowania, dostała odpowiednią dawkę chemii. Na swojej drodze do wyzdrowienia pani Liliana spotkała wielu dobrych lekarzy i pielęgniarki, którzy dawali jej wsparcie w trudnych chwilach. Poznała też wiele osób, które podobnie jak ona stoczyły walkę ze śmiertelną chorobą. Nie wszystkim udało się z nią wygrać... Ona należy do tych szczęśliwców, którym się udało. Minęło już 11 lat od tamtych wydarzeń. Dziś pani Liliana cieszy się z każdego promyka słońca. Włosy odrosły. Nie jest też tak sprawna jak kiedyś, ale optymizm jej nie opuszcza. Wróciła do pracy i cieszy się z każdego dnia.
— Apeluję do kobiet: badajcie się regularnie! Życie to cenny dar, o który trzeba dbać! Nikt inny za was tego nie zrobi! — tłumaczy. — Ten, kto przeszedł przez cierpienie tej choroby, wie, jak ważne jest wczesne wykrycie raka. Diagnoza była dla mnie przypomnieniem, że każdy dzień jest darem. W szpitalu człowiek się napatrzył na tyle cierpienia i śmierci... Mam wciąż przed oczami wielu chorych, którzy nie mieli tyle szczęścia co ja. Dlatego tak ważne są regularne badania, profilaktyka i mówienie o tym głośno. To jest problem, bo wiele kobiet się jeszcze wstydzi, odwleka wizytę u lekarza, myśli, że może samo przejdzie... Nie, trzeba przełamać te stereotypy i jeśli coś was niepokoi, iść z tym do lekarza. Nie ma na co czekać, bo czas działa na niekorzyść chorego... Dbajcie o siebie, bo życie to największa wartość, jaka nam została dana!
Od 4 lat walczę o życie
Pani Jadwiga ma 64 lata. Tuż przed swoimi 60 urodzinami dowiedziała się, że ma nowotwór piersi. Podczas badań kontrolnych piersi lekarz wykrył coś niepokojącego. Okazało się, że to nowotwór złośliwy.
— Kiedy lekarz przekazał mi tę informację, zrobiło mi się słabo — wspomina pani Jadwiga. — Dlaczego ja? Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie. Oczywiście pomyślałam, że wkrótce umrę. W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak zaraz moja siostra zaczęła mnie pocieszać. Postanowiłam walczyć. Poddałam się operacji usunięcia połowy piersi. Niestety, 2 tygodnie później okazało się, że są nacieki na węzłach chłonnych. Kolejna operacja. Przeżyłam.
Pani Jadwiga przyjęła 26 chemii i 36 naświetlań. Nie przejęła się tym, że straciła włosy. Zakładała perukę i uśmiechnięta wychodziła z domu. Do ludzi, do świata. Każdy dzień przyjmowała z radością i wiarą.
— W moim życiu ważne miejsce zajmuje wiara. Modlitwa pomogła mi przetrwać trudne chwile — mówi. — Przed każdą operacją, naświetleniami czy chemią żarliwie się modliłam, bym mogła spędzić jeszcze trochę czasu z dziećmi i wnukami. Chcę patrzeć, jak sobie radzą w życiu. Jestem z nich bardzo dumna, bo są moim życiowym wsparciem i podporą w trudnym czasie.
Minęły już 4 lata od tamtych wydarzeń. Dziś pani Jadwiga cieszy się z każdego promyka słońca. Jest już emerytką, ale wciąż ma tyle energii, że mogłaby niejednego młodego człowieka zawstydzić. Cały czas jest pod kontrolą lekarzy, regularnie się bada.
— Wszystko, co zsyła na nas los, jest po coś — przekonuje. — Może często nie dostrzegamy tego co mamy, czasem bezwiednie poddajemy się temu, co robią za nas inni... A życie trzeba przeżyć samemu i tak, żebyśmy na końcu swojej drogi zostawili po sobie dobre wspomnienia. Nigdy nie można się poddawać. Trzeba walczyć, bo jest o co. Każdy dzień to dar od Boga, więc wykorzystajmy go dobrze...
Pani Jadwiga ma 64 lata. Tuż przed swoimi 60 urodzinami dowiedziała się, że ma nowotwór piersi. Podczas badań kontrolnych piersi lekarz wykrył coś niepokojącego. Okazało się, że to nowotwór złośliwy.
— Kiedy lekarz przekazał mi tę informację, zrobiło mi się słabo — wspomina pani Jadwiga. — Dlaczego ja? Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie. Oczywiście pomyślałam, że wkrótce umrę. W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak zaraz moja siostra zaczęła mnie pocieszać. Postanowiłam walczyć. Poddałam się operacji usunięcia połowy piersi. Niestety, 2 tygodnie później okazało się, że są nacieki na węzłach chłonnych. Kolejna operacja. Przeżyłam.
Pani Jadwiga przyjęła 26 chemii i 36 naświetlań. Nie przejęła się tym, że straciła włosy. Zakładała perukę i uśmiechnięta wychodziła z domu. Do ludzi, do świata. Każdy dzień przyjmowała z radością i wiarą.
— W moim życiu ważne miejsce zajmuje wiara. Modlitwa pomogła mi przetrwać trudne chwile — mówi. — Przed każdą operacją, naświetleniami czy chemią żarliwie się modliłam, bym mogła spędzić jeszcze trochę czasu z dziećmi i wnukami. Chcę patrzeć, jak sobie radzą w życiu. Jestem z nich bardzo dumna, bo są moim życiowym wsparciem i podporą w trudnym czasie.
Minęły już 4 lata od tamtych wydarzeń. Dziś pani Jadwiga cieszy się z każdego promyka słońca. Jest już emerytką, ale wciąż ma tyle energii, że mogłaby niejednego młodego człowieka zawstydzić. Cały czas jest pod kontrolą lekarzy, regularnie się bada.
— Wszystko, co zsyła na nas los, jest po coś — przekonuje. — Może często nie dostrzegamy tego co mamy, czasem bezwiednie poddajemy się temu, co robią za nas inni... A życie trzeba przeżyć samemu i tak, żebyśmy na końcu swojej drogi zostawili po sobie dobre wspomnienia. Nigdy nie można się poddawać. Trzeba walczyć, bo jest o co. Każdy dzień to dar od Boga, więc wykorzystajmy go dobrze...
Joanna Karzyńska
Październik już od wielu lat uznawany jest na całym świecie za miesiąc świadomości raka piersi. Rak piersi jest najczęściej występującym nowotworem u kobiet na świecie (25%) i najczęstszą przyczyną zgonu (14%), a chore na raka piersi stanowią 36% kobiet żyjących z nowotworami. Szacuje się, że co roku raka piersi rozpoznaje się u blisko 1,7 miliona kobiet, a ponad 500 tysięcy umiera z tego powodu. To niejednorodna choroba, w której wyróżniamy różne podtypy. W Polsce rak piersi w ostatnim stuleciu stał się jednym z największych zagrożeń przedwczesnej umieralności kobiet. Rak piersi występuje również u mężczyzn, choć bardzo rzadko. Szacuje się, że 1 na 100 przypadków nowotworów złośliwych sutka to właśnie rak piersi u mężczyzn. Czynniki ryzyka rozwoju choroby są złożone, jednak kluczowy wpływ wydają się mieć te związane ze stanem hormonalnym kobiety (czynniki reprodukcyjne, wiek pokwitania i przekwitania, stosowanie preparatów hormonalnych). Częstość występowania raka piersi wzrasta z wiekiem. Wśród kobiet przed 45 rokiem życia nowotwór występuje rzadko, a większość zachorowań dotyczy kobiet po 50 roku życia (w Polsce 80% pacjentek).
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez