W weekendy mordercze wyzwania, w tygodniu skacze po dachach

2022-08-29 08:23:55(ost. akt: 2022-08-29 08:32:57)
Chwila przerwy od walki i upału. No i dalej w 134-kilometrową drogę!

Chwila przerwy od walki i upału. No i dalej w 134-kilometrową drogę!

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

BIEGI/// Adrian Ferenc z Pisza wciąż „jedzie po bandzie”. Najlepszy ultramaratonczyk wśród polskich kominiarzy wystartował w BackYard Ultra. Czyli biegu bez… mety.
26 sierpnia o godzinie 8:00 w podwarszawskiej Jabłonnej wystartowało bowiem coś, czego nad Wisłą jeszcze nie było. W pierwszej edycji znanego za granicą cyklu wystartowało łącznie 72 „wymiataczy” z całej Polski.

Ultramaratończycy do pokonania mieli pętlę o długości niespełna… 7 kilometrów. Niewiele. Haczyk tkwił w tym, że nikt nie określił wymaganej liczby okrążeń. Zwycięzcą miał być ten, kto – po prostu – „wykręci” ich najwięcej.

O każdej równej godzinie zawodnicy stawali na starcie, by przebiec kolejną pętlę. Jeśli zrobili to szybciej, to mieli więcej czasu na odpoczynek przed kolejną. Po pewnym czasie z każdą godziną część ekipy się wykruszała – wspominają organizatorzy.

Jednym z walczących śmiałków był wspomniany Adrian Ferenc z Pisza. Co ciekawe, na starcie stanął niewiele po... pokonaniu w Orzyszu ekstremalnego Biegu Tygrysa w najbardziej elitarnej kategorii (Duża Beczka: 30+ km, blisko 100 przeszkód, obowiązkowe buty i spodnie typu wojskowego, dodatkowy 7-kilogramowy worek na plecach; 28. OPEN).

Nie bałem się tak krótkiej przerwy, bo na Tygrysie odrobinę się oszczędzałem. To, co przeżyłem wtedy na poligonie, było i tak było jednak czuć w nogach w Jabłonnej – wspomina Adrian Ferenc. Ale robił dalej swoje.

Ostatecznie ukończył 21 okrążeń (ok. 134 km; łączny czas biegu ponad 15 godzin), co dało mu ex aequo 20. miejsce w stawce. Zwyciężył Piotr Łuszcz (37 okrążeń).

Na 20 okrążeniu wysiadły mi kompletnie mięśnie czworogłowe uda. Walczyłem z bólem ile się dało, ale ostatecznie musiałem się wycofać. Trudnych momentów nie brakowało jednak i wcześniej. Przy 8. pętli, gdy słońce niemiłosiernie przypiekało (ok. 40 stopni), byłem tak zgrzany, że tylko dzięki lodowym okładom ze strony supportu przetrwałem ten kryzys. Na 18. okrążeniu spadło mi tempo, do końca „kółka” dobiegłem z ledwie 4 minutami zapasu. Łyk wody, trzeba było ruszać zaraz w drogę i… niezbyt mi się to uśmiechało w tych warunkach (śmiech). Słońce było niemiłosierne. Jednak znajomi, którzy byli na miejscu, nie zawiedli. Dali mi wystarczająco dużo motywacji, bym pokonał trzy kolejne okrążenia – dodaje ultramaratończyk, który zawodowo skacze po dachach jako kominiarz.

W tych warunkach, i to zaraz po Biegu Tygrysa, myślę, że wynik mogę ocenić jako bardzo dobry. Mały niedosyt pozostaje, bo wiem, że stać mnie na więcej. Psychicznie czułem się dobrze, więc gdyby nie nogi, to mógłbym jeszcze biec i biec – przekonuje. I już snuje plany o kolejnych wyzwaniach.

Obecnie czeka mnie 2-tygodniowa przerwa. Ojczyzna wzywa, lecę do wojska szkolić się na poligonie. Startowym priorytetem na tę chwilę pozostaje 100-kilometrowy Bieg Bizona, który ruszy w październiku – podsumowuje Adrian Ferenc, biegający pod szyldem Run Team Tygrysy Orzysz.

Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5