Teraz mam najlepszy czas w swoim życiu

2022-07-17 08:30:00(ost. akt: 2022-07-17 08:36:46)
Zdzisław Śliwka ze swoimi ukochanym końmi

Zdzisław Śliwka ze swoimi ukochanym końmi

Autor zdjęcia: Elżbieta Żywczyk

— Pytanie, co ja będę robił po powrocie do ukochanej ojczyzny było wtedy najważniejszym. Cztery lata temu, siedząc już w samolocie, tak sobie na nie odpowiedziałem: wiem, będę dawał ludziom uśmiech! — wspomina Zdzisław Śliwka z Pisza. Kowal artysta i — jak sam o sobie mówi — cyrkuśnik, w latach 70. jako akrobata występował na arenach najsłynniejszego cyrku świata.
Od czterech lat jest emerytem. — Nie lubię tego słowa — śmieje się pan Zdzisław i zaraz dodaje — Teraz to ja mam najlepszy czas w swoim życiu!

W Piszu, w pobliżu jeziora Roś, Zdzisław Śliwka wybudował swój azyl, piękną posiadłość, którą na pamiątkę dziadków — Józefa i Antoniego — nazwał „Józantynką”. Odwiedzających go gości nad wjazdową bramą wita własnoręcznie wykonany napis „Orał, siał, zbierał i dziękował Bogu.”

Każdemu, kto przekracza próg jego domu, śpiewa, że życie jest piękne. W „Józantynce” ma swoje ukochane konie, kuźnię i cudne widoki. Ma też egzotyczne kury i indyczki, pocztowe gołębie, ma króliki i kota. Wszystkimi zajmuje się sam. W jego kuźni powstają różne piękne przedmioty, od użytkowych po cieszące oko arcydzieła „z duszą” — kowalstwem jednak pan Zdzisław zajmuje się już tylko hobbystycznie.


— Tę skrzynkę na listy zrobiłem w Nowym Jorku — mówi pan Zdzisław fot.Elżbieta Żywczyk

Z małego miasteczka w wielki świat

Zdzisław Śliwka pochodzi z Kumelska koło Lachowa na Podlasiu, dzieciństwo zaś spędził w Białej Piskiej. Świat cyrku zafascynował go, gdy był jeszcze małym chłopcem. Już wtedy postanowił, że zostanie akrobatą.

Byłem drobny i wątły, więc w tajemnicy przed rodziną zacząłem pracować nad swoją sylwetką. To były inne czasy, nie było, jak dziś, siłowni i całego tego sprzętu do ćwiczeń. Hantle i sztangi sam sobie robiłem, wlewałem beton do puszek i ćwiczyłem, ciągle ćwiczyłem. Odśnieżałem swoje podwórko w Białej Piskiej, biegałem, robiłem stójki, trenowałem. Sam. W latach 70. wyjechałem do Gdyni, by w stoczni uczyć się zawodu kowala. W głowie jednak ciągle siedział mi ten cyrk. W Gdyni zapisałem się do Wojskowego Klubu Sportowego Flota i zająłem się kulturystyką. W dzień pracowałem w stoczni, a popołudniami trenowałem pod okiem Mieczysława Nowaka, mistrza olimpijskiego w podnoszeniu ciężarów — wspomina.


Jednak przez cały czas towarzyszyły mu marzenia o występach w cyrku i te powoli zaczęły się realizować. Pan Zdzisław dostał się bowiem do prestiżowego Państwowego Studium Cyrkowego w Julinku, gdzie wykształciło się wiele gwiazd areny cyrkowej i estrady podziwianych w Polsce i za granicami. Po jego ukończeniu dostał angaż w cyrku Kometa. Popisowym numerem grupy akrobatów, do której należał, była sześcioosobowa piramida.

Pierwszy raz wykonaliśmy tzw. „6” w Gorzowie Wielkopolskim 22 lipca 1975 roku. Publiczność wówczas oszalała. Ludzie tak bili nam brawo, że wychodziliśmy na bis aż dziewięć razy! — opowiada.

W 1977 roku cyrk pojechał do Monte Carlo na Międzynarodowy Festiwal Sztuki Cyrkowej. Występowali tam najlepsi artyści cyrkowi z całego świata. Grupa pana Zdzisława zdobyła Srebrnego Klauna, a prestiżowa nagroda otworzyła mu drzwi do wielkiej kariery. Polska Grupa Estradowa podpisała w 1977 roku kontrakt z Amerykanami. I tak właśnie chłopak z Białej Piskiej trafił do najsłynniejszego cyrku świata — Ringling Bros. and Barnum & Bailey.


Część galerii z cennymi pamiątkami „cyrkowych czasów”fot.Elżbieta Żywczyk

Występowałem z nim dwa lata i cztery miesiące. Zwiedziłem wszystkie stany w USA. Za każdym razem na widowni zasiadało kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Te brawa, owacje na stojąco były dla mnie jak narkotyk — przyznaje.


Część galerii z cennymi pamiątkami „cyrkowych czasów” fot.Elżbieta Żywczyk

Pan Zdzisław stał się wielką gwiazdą areny cyrkowej. Poznał świat, wielu ludzi i spotkał miłość swojego życia — Eveline Jackson.

Poznałem ją w Madison Square Garden, siedziała na widowni tej jednej z największych sal widowiskowych na świecie. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Ożeniłem się z nią w Chicago, jednak nasze małżeństwo nie przetrwało — wspomina.

Po kilku latach pan Zdzisław opuścił cyrk, wpłynęło na to między innymi nieudane małżeństwo z Eveline. Zaczął pracować jako kowal w Nowym Jorku. Niezwyczajny kowal, bo to kowal artysta — dzieła pana Zdzisława do dziś można podziwiać w charakterystycznych miejscach Nowego Jorku.


Czuję się częścią tego 8-milionowego miasta. Wykonałem m.in. balkony w siedzibie ONZ i bramę przy Park Avenue 966 — mówi.

Będę dawał ludziom uśmiech!

Jestem wciąż pełen energii i chce mi się żyć. To wszystko zawdzięczam cyrkowi. Gdyby nie ten świat, nie uwierzyłbym, że wszystko jest możliwe. A najcenniejszą nagrodą za te wszystkie lata ciężkiej pracy jest krzyż na pobliskim kościele. Zrobiłem go jeszcze podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych i ozłociłem 24-karatowym złotem — pan Zdzisław po 40 latach zdecydował o powrocie do Polski.

Pytanie, co ja będę robił po powrocie do ukochanej ojczyzny było wtedy najważniejszym. Cztery lata temu, siedząc już w samolocie, tak sobie na nie odpowiedziałem: wiem, będę dawał ludziom uśmiech!

Piszanie, a zwłaszcza ci najmłodsi, dobrze znają pana Zdzisława, który mocno angażuje się w działalność społeczną i charytatywną. Uczestniczy w wielu imprezach organizowanych w mieście. On sam, z własnej bezinteresownej woli, bardzo często — a już obowiązkowo w Mikołajki czy Wigilię — wdziewa strój św. Mikołaja, zaprzęga kucyka Kubusia do bryczki (albo sań, gdy jest śnieg) i rusza w miasto, rozdaje dzieciakom słodycze.

W Dzień Dziecka i też bez okazji, każdego chętnego przewiezie bryczką (w wozowni ma ich całe mnóstwo na każdą okoliczność — weselną również) ulicami Pisza. Jego „Józantynkę” odwiedzają szkolne wycieczki.

— Fajnie jest to robić, ludzie się uśmiechają
fot.Archiwum prywatne

Dzieci uwielbiają słuchać opowieści pana Zdzisława, ze zdumieniem i podziwem oglądają zdjęcia, przedstawiające jego występy w cyrku. On opowiada im o tym, że warto walczyć o swoje marzenia, a oni piszą mu podziękowania i rysują laurki. Pan Zdzisław oprawia je w ramki i wiesza w swojej galerii obok cennych pamiątek z jego „cyrkowych czasów”.


Ja tu wszystko kocham i nigdzie się stąd nie ruszę — z radosnym uśmiechem podsumowuje pan Zdzisław.

Elżbieta Żywczyk



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5