Na tropie przerębli! Czy morsowanie jest dobrą bronią w walce z wirusem?
2020-11-13 11:52:43(ost. akt: 2020-11-13 12:39:17)
REKREACJA || Sezon grypowy mamy co roku. W tym roku jesień — poza tym, że złota — jest też w niezbyt prestiżowej "koronie". Czy jest coś, co może przeciętnemu człowiekowi służyć w tych realiach za oręż w walce z wirusami? Morsy z Warmii i Mazur przekonują, że listopad jest idealną porą do rozpoczęcia przygody z lodowatymi kąpielami. O tym co dla siebie można "wyłowić z przerębla" opowiadają Sylwia, Marcin, Jarosław, Mariusz i Szymon.
Ostatnie miesiące były boleśnie "zwariowane" pod wieloma względami. Obostrzenia związane z koronawirusem okulawiły m.in. i handel, i świat kultury. Nie oszczędziły także świata sportu, pod wieloma względami krępując go "kaftanem bezpieczeństwa". I na nic zdały się głosy, że aktywność fizyczna to pokaźna część budowania własnej odporności.
Rzeczywistość zmienia się jak w kalejdoskopie. W chwili pisania artykułu wciąż — na szczęście — możliwe są jeszcze sportowe "skromne przyjemności". Morsowanie pozostaje tą formą aktywności, której można oddawać się w mniejszym, kameralnym, "bezpiecznym wirusowo" gronie. Czy warto dziś zacząć z nim wspólną przygodę?
Pytanie powinno brzmieć nie "czy?", a "jak?". I odpowiedź jest prosta: "Jak najszybciej". Sprzyja temu aura. Temperatura — nie tylko wody — jest wciąż dość łagodna. Obecnie, przy odrobinie słońca, "morsowanie" niewiele będzie różniło się od kąpieli wakacyjnych. — Dla kogoś, kto chce zacząć przygodę z morsowaniem, nie będzie to aż tak duży szok przy pierwszym, historycznym dla siebie zanurzeniu — mówi Marcin Łyczek, kętrzyński mors z kilkuletnim stażem. Znany z solidnych startów w triathlonach (m.in. spod szyldu legendarnego Iron Mana).
Marcin Łyczek jeszcze nie morsuje. Wciąż pływa, bo "woda zbyt ciepła"; fot. archiwum prywatne
Sam nie rozpoczął jeszcze oficjalnie sezonu morsowego, bo... uważa wodę za zbyt ciepłą i wciąż śmiga wpław po jeziorach. Pływalnie i baseny pozostają wszak zamknięte z powodu odgórnych obostrzeń.
— Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, bo i tak wolę pływać na otwartych akwenach. Czepek, okularki, bojka asekuracyjna i... płynę w jezioro. A tam cisza i spokój — dodaje.
Trudny pierwszy krok
Najtrudniejszą z barier, które przyjdzie pokonać, jest ta w głowie. — Gdy pierwszy raz stanąłem na śniegu nad taflą wody pokrytej lodem, pomyślałem: "Co ja tu robię?". Jednak mobilizacja i doping znajomych, którzy mieli już w tej dziedzinie doświadczenie, sprawiły, że do wody wszedłem, nie zamarzłem i... praktykuję to do dziś — mówi Mariusz Semenowicz, nie tylko mors, ale i prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Orzyszu, który swych współpracowników stale i gorąco zachęca do poszerzenia swojego "CV" o kąpiele w przeręblach.
— Strażacy przeprowadzający akcje na lodzie ubrani są oczywiście w specjalne kombinezony wypornościowe, jednak obycie z lodowatą wodą pomaga pozbyć się obaw w prowadzeniu takich działań. A brak obaw to pewność siebie. Rzecz niezwykle ważna, gdy idzie o ratowanie ludzkiego życia — podkreśla fundament klubu ArysMors.
Spowiedź
Od czego więc zacząć, gdy jesteśmy kompletnie "zieloni" w tym temacie? Z pewnością od szczerej "spowiedzi" dot. własnego stanu zdrowia oraz ewentualnej konsultacji z lekarzem. Przeciwwskazań do lodowatych kąpieli nie ma zbyt wiele, ale należą do nich m.in. choroby serca i układu krążenia. Gdy to "odfajkujemy", później pójdzie z górki.
Warto skierować kolejne kroki na spotkanie którejś z lokalnych grup morsów. W regionie jest ich dużo, podobnie jak i jezior wokół. Nie trzeba z miejsca wskakiwać do wody, można z tematem oswajać się "z dystansu". Gdy jednak przejdziemy już "chrzest bojowy", funkcjonowanie w takiej grupie pozwoli ponadto utrzymać systematyczność.
— To źródło konkretnej motywacji. Są takie momenty, że za oknem jest jakoś szaro, zimno, pada deszcz lub śnieg. Przychodzi wtedy myśl: "Chyba dzisiaj lepiej zostać w domu". Ale za chwilę pojawia się kolejna myśl: "Nie mogę zawieść innych, którzy musieli tak poukładać swoje plany, by przyjechać" — przekonuje Mariusz Semenowicz. Zaznaczając, że morsowanie w pojedynkę jest nie tylko niewskazane, ale i niebezpieczne.
Jarosław Kordek, jeden z głównych propagatorów "resetu" w Polsce, fot. #Reset Szczytno
— Przed samą kąpielą, tak jak przed każdym treningiem, warto być ponadto odpowiednio wypoczętym, odżywionym i nawodnionym. Ważne, by nie korzystać wcześniej z jakichkolwiek używek — dodaje Jarosław Kordek, popularny "Dziadek Mors" z klubu #Reset Szczytno.
Początkujący, by zwiększyć komfort, często zaopatrują się w specjalne buty (twarda podeszwa zapobiega ewentualnemu zranieniu, gdy nie znamy kąpieliska) czy rękawiczki lub czapkę. Po pewnym czasie jednak z reguły ich ubiór staje się już skromniejszy i wystarczający okazuje się ręcznik, szlafrok i termos z gorącą herbatą.
Z roku na rok przybywa jednak tych, którzy zaczynają do morsowania podchodzić bardziej "hardkorowo". Wśród nich jest wspomniany Jarosław Kordek, prawdopodobnie największy w Polsce propagator tzw. resetu. Czyli całkowitego, stuprocentowego, często nieco dłuższego nawet zanurzenia. — Dzięki temu ładujemy zdrowie do każdego receptora w naszym ciele — przekonuje.
Lodem w koronę?
Czy morsowanie pomaga zabezpieczyć się przed koronawirusem? — Tego typu kąpiele pokaźnie wzmacniają naszą odporność. Zacząłem morsować i... nie pamiętam już kiedy ostatnio chorowałem. Wydaje mi się, że jest to pomocne także w dzisiejszych, wirusowych czasach. Nie sądzę jednak, by były już na ten temat przeprowadzone gruntowne badania. Pewien jestem natomiast, że jeśli ktoś to zrobi, to będą to słynni amerykańscy naukowcy (śmiech). Oni zawsze badają ciekawe rzeczy — mówi Marcin Łyczek.
Zatem co dokładnie daje morsowanie? Postawiony przed tym pytaniem Jarosław Kordek rozpoczął istną litanię, wymieniając m.in. poprawę wydolności układu sercowo-naczyniowego, lepsze ukrwienie skóry, szybszą regenerację organizmu, przyśpieszenie pozbywania się toksyn z ciała czy pomoc przy chorobach dermatologicznych i alergicznych.
Morsowanie to nie tylko zdrowie, ale i... świetna zabawa; fot. archiwum Mrągowskiego Klubu Morsów
— Kobiety może zainteresować i to, że morsowanie pomaga rozprawić się z cellulitem. To zresztą świetny sposób na zrzucenie nawet kilku kilo. Podczas morsowania dochodzi do zwężenia naczyń krwionośnych w naszym organizmie, co uruchamia procesy obronne i przyspiesza przemianę materii. Po wyjściu z lodowatej wody, naczynia ponownie się rozszerzają, a organizm, żeby zapobiec wychłodzeniu, musi uruchomić procesy grzewcze. To wszystko powoduje zwiększony metabolizm i szybsze spalanie kalorii. Udowodniono także korzystny wpływ lodowych kąpieli w walce z dolegliwościami bólowymi. Działają one korzystnie na stawy i kości, zwiększają zakres ruchu.
Choć niektórym poddanie swego organizmu takiej terapii wydaje się katorgą, zazwyczaj swoje zdanie zmieniają już po pierwszym wyjściu z zimnej wody. Uwalniane endorfiny powodują tzw. efekt Supermana, podczas którego wcześniejsze obawy zastępuje uczucie głębokiej satysfakcji.
A w takim stanie przestajemy bać się czegokolwiek. No, może z małym wyjątkiem. — W zeszłym roku żona zaczęła wspominać pół żartem, pół serio, że przesadzam z tą moją pasją do zimowego pływania. Stwierdziła, że się boi, że nie chce, bym kiedyś przesadził. Powiedziała to z takim wzrokiem, że sam zacząłem się bać. Zmroziło mnie bardziej niż nurkowanie w przeręblu — podsumowuje ze śmiechem Marcin Łyczek.
Wszyscy rozmówcy przyznają jednak, że — jak we wszystkim w życiu — także w morsowaniu trzeba znać umiar. W końcu często różnicą między lekarstwem a trucizną jest wyłącznie...rozmiar dawki.
Lata temu miałam problemy z kręgosłupem. Po kolejnej serii zastrzyków rozpoczęłam rehabilitację, podczas której zalecono mi dodatkowo krioterapię oraz basen. Szczerze? Trochę szkoda było mi i kasy, i czasu, by jeździć z tym cały czas do hotelu. Był październik i powiedziałam rehabilitantowi, że spróbuję tę część terapii odbyć w jeziorze. Roześmiał się, popatrzył z ironią, był pewien, że tego nie zrobię. Następnego dnia pomachałam mu z pomostu i... wskoczyłam do wody.
Sylwia:
Lata temu miałam problemy z kręgosłupem. Po kolejnej serii zastrzyków rozpoczęłam rehabilitację, podczas której zalecono mi dodatkowo krioterapię oraz basen. Szczerze? Trochę szkoda było mi i kasy, i czasu, by jeździć z tym cały czas do hotelu. Był październik i powiedziałam rehabilitantowi, że spróbuję tę część terapii odbyć w jeziorze. Roześmiał się, popatrzył z ironią, był pewien, że tego nie zrobię. Następnego dnia pomachałam mu z pomostu i... wskoczyłam do wody.
Nie myślałam o zimnie, tylko o tym, by wreszcie przestało mnie boleć. Gdy wskoczyłam, nie było mi zimno, tylko wszystko mnie dziwnie piekło i swędziało. Szybko jednak zrobiło się przyjemnie, choć od pływania marzły ręce i stopy. Szybko jednak morsowanie weszło mi w krew. Robiłam to codziennie lub co drugi dzień. Początkowo późnym popołudniem. Jakby bojąc się, że ktoś mnie zobaczy i wezwie pogotowie (śmiech). Z czasem spotykałam coraz więcej wędkarzy i innych znajomych, którzy mi dopingowali (a jednocześnie dbali o bezpieczeństwo, bo morsowanie w pojedynkę jest niebezpieczne). Kilku znajomych, dzięki tej aktywności, udało mi się namówić do zimnych kąpieli.
Dają one poczucie ulgi, relaksu i poprawiają humor. Orzeźwiają, pobudzają energetycznie. Uodparniają organizm, wzmacniają odporność fizyczną i psychiczną (szczególnie ważne w czasach pełnych obaw). Jeśli ktoś chce zacząć, to niech weźmie ręcznik oraz czapkę, a następnie niech idzie nad jezioro. Nie ma sensu czekać na lepszą pogodę.
fot. Mrągowski Klub Morsów
Szymon:
Mojego "pierwszego razu" z pewnością nie zapomnę nigdy. To był typowy "spontan". Niesamowite przeżycie, na które czekałem dwa lata. Przy okazji bicia rekordu Guinessa w jednoczesnym zanurzeniu morsów, do którego przyłączył się i nasz klub, zostałem poproszony o nakręcenie z pomostu filmu upamiętniającego tę chwilę. To była świetna zabawa. Emocje udzieliły mi się na tyle, że — zupełnie nieprzygotowany pod względem stroju i okrycia — rozebrałem się i... sam wskoczyłem do wody. Było to dokładnie 13 grudnia.
Mojego "pierwszego razu" z pewnością nie zapomnę nigdy. To był typowy "spontan". Niesamowite przeżycie, na które czekałem dwa lata. Przy okazji bicia rekordu Guinessa w jednoczesnym zanurzeniu morsów, do którego przyłączył się i nasz klub, zostałem poproszony o nakręcenie z pomostu filmu upamiętniającego tę chwilę. To była świetna zabawa. Emocje udzieliły mi się na tyle, że — zupełnie nieprzygotowany pod względem stroju i okrycia — rozebrałem się i... sam wskoczyłem do wody. Było to dokładnie 13 grudnia.
Wbrew pozorom w wodzie jest naprawdę... ciepło. Organizm włącza swoje mechanizmy obronne, więc jedynie sam moment zamaczania się nie należy do najprzyjemniejszych. Trzeba to uczynić szybko i zdecydowanie. Po prostu. Oczywiście należy też brać pod uwagę ilość czasu spędzanego w lodowatej wodzie, aby zbytnio nie wyziębić organizmu. Osoby początkujące nie powinny przekraczać 5 minut, średniozaawansowane 10-15, chociaż znam osoby kąpiące się bez problemu i ponad 20 minut. Jest to jednak kwestia indywidualna i każdy z nas powinien się wsłuchiwać w to, co mówi mu własny organizm.
Mieszkańcy Warmii i Mazur, którzy chcą rozpocząć tę przygodę, mają ułatwione zadanie już na starcie. Wokół mamy mnóstwo urokliwych akwenów, co z kolei wpływa na to, że morsowanie jest bardzo popularne. Wielu ludzi w naszym powiecie i regionie regularnie morsuje, więc jest i do kogo się przyłączyć. Dużym atutem jest ponadto to, że można te kąpiele połączyć ze spacerem, bieganiem czy inną aktywnością. Wielu morsów w Polsce nie ma tak lekko. Często muszą dojeżdżać do przerębla wiele kilometrów, co - np. przy obowiązkach rodzinnych i zawodowych - nie należy do kwestii najłatwiejszych.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez