Dobry fizjoterapeuta wyprostowałby i "Dzwonnika z Notre Dame"? [WYWIAD]

2020-02-01 10:23:16(ost. akt: 2020-02-01 12:29:43)
 — W tej dziedzinie nie ma miejsca na "weekendowe kursy" — mówi Robert Faryj

— W tej dziedzinie nie ma miejsca na "weekendowe kursy" — mówi Robert Faryj

Autor zdjęcia: Archiwum Angitia Med

— Ważne, by zdać sobie sprawę z jednej, podstawowej rzeczy. Fizjoterapeuci NIE LECZĄ. My stwarzamy jedynie środowisko do samoleczenia się organizmu. To diametralna różnica — mówi Robert Faryj. Jeden z najlepszych specjalistów od fizjoterapii nie tylko na Mazurach, ale i w Polsce, wyjaśnia m.in. jak odróżnić dobrego fachowca od "konowała". Przekonuje także, że dotyk jest potężnym orężem w walce z... alkoholizmem.
— Jesteś osobą wielu talentów. Mam problem z tym jak cię określić. Fizjoterapeuta?
— Zawód nie jest czymś, co powinno określać człowieka jako osobę. Fizjoterapia jednak, faktycznie, jest zawodem, który wykonuję. Z drugiej strony jestem więc też i przedsiębiorcą, a także... "szamanem", który posługuje się wieloma językami słabo rozumianymi przez większość ludzi.

— Zacznę mało elegancko, bo od... kasy. Fizjoterapia to dobry biznes?
— Poziom zarobkowania w tym zawodzie zazwyczaj jest porównywalny z dobrym stomatologiem. O ile oczywiście, jako fizjoterapeuta, potrafi się zarządzać własną placówką czy gabinetem, a jednocześnie zna się na swoim fachu. By dojść do takiego pułapu trzeba poświęcić na to jednak wiele lat.

— Zęby psuły się zawsze. Garbatych natomiast, patrząc dziś po ulicach, było dużo mniej.
— To dość złożony temat. Wiąże się z naszą kulturą, zwłaszcza tą dotyczącą żywienia i środowiska, w którym przebywamy. Ludzi jest dużo więcej, osiedlają się głównie w miastach. Ruszają się coraz mniej, a wielu z nich zapomniało już całkowicie czym jest zwykły spacer po lesie. Kiedyś, gdy człowiek sam musiał np. zdobywać pokarm, sprawność decydowała o jego szansach na przeżycie. Teraz wygląda to zupełnie inaczej, co ma swoje plusy, ale i minusy. Jedną z konsekwencji jest często właśnie kulejące zdrowie.

— Kto pojawia się najczęściej w twoim gabinecie?
— Ludzie z dolegliwościami bólowymi. Gdy nie pomagają już żadne farmaceutyki, traktują to jako ostatnią deskę ratunku. Łapią się fizjoterapii, by uciec np. przez zabiegiem operacyjnym. Dolegliwości są różne, ale najczęściej mamy do czynienia z kręgosłupami.

— Efekt siedzącego trybu życia?
— Również. Mało kto jednak ma świadomość w jak wielkim stopniu te wszystkie zaburzenia wiążą się ze stresem. Stres wpływa na układ powięziowy, a gdy ten się "napina", to pojawiają się różne dolegliwości. Pobudzanych stresem włókien nerwowych mamy najwięcej właśnie na plecach.

Obrazek w tresci

Doświadczenie w jiu-jitsu i MMA pozwala mu lepiej rozumieć problemy fighterów, fot. archiwum prywatne

— ...a ponoć sport jest jedną z najlepszych form relaksu.
— To prawda. Lecz z doświadczenia mogę powiedzieć, że znaczną część pacjentów stanowią także osoby, które nie dobrały odpowiedniego obciążenia dla własnego organizmu. Ktoś nie ruszał się latami, ale — już, teraz, nagle — chce ratować swoje ciało przez aktywność. Chwilę pobiegał i już zaczyna myśleć o maratonach. Później np. okazuje się, że przeciążenia są zbyt duże, organizm nie jest dostatecznie przygotowany i łamią się kości udowe. Akineza, bezruch... Trzeba z tego wychodzić mądrze, z głową.

— Wróćmy do garbatych, do "choroby komputerowej". Jak dalece posunięte zmiany można odwrócić?
— W każdym wieku i na każdym etapie jesteśmy w stanie zrobić naprawdę wiele. Poza fizjoterapią kluczową rolę odgrywa jednak zrozumienie i zaangażowanie po stronie danego pacjenta.

— Czyli "Dzwonnik z Notre Dame" mógł być prościutki, gdyby wpadł do was na wizytę.
— (śmiech) Jeśli są silne zmiany zwyrodnieniowe, to stuprocentowej sprawności się już oczywiście nie odzyska. Można jednak sprawić, że dana dolegliwość zostanie zminimalizowana na tyle, że wyraźnie ulży danej osobie w codziennym życiu. Im wcześniej się zacznie, tym lepiej. Bo młody organizm reaguje zupełnie inaczej niż organizm dorosłego, który na swą dolegliwość pracował przez 30-40 lat.

— Współpracujesz także ze sportowcami. Na wyczynowym poziomie można obyć się bez fizjoterapeuty?
— Myślę, że nie. Sport wyczynowy i fizjoterapia idą ręka w rękę. Zawodowcy są z reguły pod stałą opieką specjalisty. Optymalną jest sytuacja, w której dany fizjoterapeuta dodatkowo z własnego doświadczenia zna rodzaj danej aktywności. Jeśli pracuje np. z narciarzami, to najlepiej, by sam w jakimś stopniu jeździł na nartach. Ma wtedy lepsze zrozumienie formy ruchu i lepiej wie co można, a czego nie powinno się robić. Dobry fizjoterapeuta potrafi sprawić, że dany zawodowiec osiąga znacznie lepsze wyniki niż normalnie.

— Nie tylko przyjmujesz pacjentów, ale i jeździsz po świecie szkolić innych fizjoterapeutów. Ile lat siedzisz w tym fachu?
— Ponad 25 lat. Kawał czasu. Zaczynałem w Niemczech, gdzie wyjechałem jako młody chłopak. Ukończyłem tam szkołę fizjoterapii i niewiele później otworzyłem placówkę rehabilitacyjną. Ciągnęło mnie jednak do Polski, więc — ok. 15 lat temu — wróciłem do kraju nieskończonych możliwości...

Obrazek w tresci

W narożniku u Mateusza "Rybaka" Żukowskiego fot. archiwum prywatne

— ...czyżby ironia?
— Nie, mówię w pełni szczerze. Postrzegam Polskę jako kraj nieograniczonych możliwości. Oczywiście dla tych, którzy wiedzą jak wykorzystać swe mocne strony i otaczające ich warunki.

— Pamiętasz pierwszy samodzielny zabieg?
— Tak, już podczas zajęć szkolnych w Niemczech. Na 2. roku dostawaliśmy swoich pacjentów, by — w warunkach klinicznych — przeprowadzać ściśle określone zabiegi. Naturalnie pod okiem fachowców. Zaczęło się od alkoholików...

— Rozumiem, że mowa o ich innych przypadłościach, a nie o samym alkoholizmie.
— Nie. Mówię właśnie o alkoholizmie. Ważną rzeczą w walce z nim jest odnalezienie kontaktu i zaufania z własnym ciałem. Trzeba je czuć, co — po wieloletnim przebywaniu w "stanie nieważkości trwałej" — jest bardzo trudne. System nerwowy bywa kompletnie zniszczony. Pamiętam, że znaczna część tej grupy panicznie wzbraniała się przed jakimkolwiek kontaktem. Nie chcieli, by ktokolwiek ich dotykał.

— Jak pracować dotykiem... nie dotykając?
— Rzucaliśmy w nich piłkami, by poczuli, że jakaś siła zewnętrzna — niekoniecznie cielesna — na nich oddziałuje. Później przepychaliśmy się z nimi dużymi piłkami, następnie mniejszymi... W pewnym momencie mogliśmy ich już masować piłką golfową, aż wreszcie doszliśmy do sytuacji, w której mogliśmy mieć właściwy kontakt z ich tkankami. Masaż łącznotkankowy, segmentarny, w Niemczech był zalecany jako część psychoterapii już 30 lat temu.

— Duża jest różnica między fizjoterapią w Polsce i Niemczech?
— Tak. Obecnie widać ją już znacznie mniej, lecz jeszcze kilkanaście lat temu to była wręcz przepaść. Przyczyn było wiele. Jedną z nich było to, że w Niemczech fizjoterapeuta to typowy zawód, a u nas był to bardziej... kierunek studiów. Tam, poza wiedzą, potężny nacisk kładzie się na praktykę. W Polsce mieliśmy wielu magistrów, którzy w ciągu 5 lat nauki albo nie dotykali nikogo, albo robili to w marginalnym stopniu. Mieliśmy specjalistów, ale od teorii. Jeśli ktoś chciał być naprawdę dobry, to musiał na własną rękę szukać szkoleń itd. Obecnie na szczęście się to już zmienia.

— Jak zatem odróżnić dobrego fachowca od konowała?
— Obawiam się, że niestety trzeba tego przede wszystkim doświadczyć. Metody pracy bywają różne. A w końcu, jak mawiał słynny lekarz James Cyriax, rację ma ten, kto leczy. Jeśli już po pierwszej wizycie czuję poprawę, to trudno cokolwiek komuś zarzucić. Co innego, gdy przychodzę np. na 3 wizytę, poprawy nie widać, a dany fizjoterapeuta nie potrafi odpowiedzieć na ukierunkowane pytania.

— Po trzech wizytach u konowała może być już za późno.
— Miejmy nadzieję, że nie. Uszkodzić kogoś manualnie jest tak samo trudno jak naprawić. Warto więc zwrócić uwagę na to, z jaką uwagą dany fizjoterapeuta podchodzi do samej diagnostyki. Jeśli kończy się na 5 minutach mało rzeczowej rozmowy, to szanse na właściwą diagnozę są niewielkie. Trzeba samemu ocenić czy dana osoba faktycznie chce poznać przyczynę dolegliwości i jej zaradzić. Czy ma jakiś plan działania czy też... chce po prostu wymasować np. plecy i wystawić rachunek.

— Przychodziły do ciebie "ofiary" innych fizjoterapeutów?
— Niestety tak. Ale to cecha chyba każdej grupy zawodowej. Staram się nie oceniać. Tym bardziej, że nie wiem ile prawdy jest w "prawdzie" przekazywanej przez pacjenta. Błędy się zdarzają, w większości wynikają właśnie ze słabego wywiadu. Podam przykład. Była u mnie pacjentka, u której fizjoterapeuta stwierdził, iż trzeba zmanipulować impulsem staw ramienny. Pozornie nic aż tak skomplikowanego. Okazało się jednak, że przy naciąganiu torebki stawowej oderwał tzw. stożek rotatorów w stawie ramiennym...

— Brzmi niemiło.
— Tak. A wszystko wynikło z faktu, że przed zabiegiem nie pojawiła się informacja o tym, że do barku były podawane wcześniej sterydy. Te rozmiękczają niemiłosiernie tkankę, czynią ją nadmiernie podatną. Nie mi oceniać kto zawinił. Z jednej strony fizjoterapeuta powinien tę informację "wyciągnąć", a z drugiej — pacjenci sami nie udzielają tego typu ważnych informacji. Czasem wręcz mówią, że przyjmowali coś rok wcześniej, a prawda jest taka, że przyjmują to niemal regularnie co miesiąc... W takich warunkach wystarczy lekki dotyk i ciało się sypie.

— Chiropraktyka, określana przez niektórych mylnie "kręgarstwem", to dziedzina, w której najłatwiej zrobić z człowieka kalekę?
— Wręcz przeciwnie. Chyba, że ktoś ma np. osteoporozę. Jednak zazwyczaj ryzyko uszkodzenia przy np. manipulacji odcinka lędźwiowego kręgosłupa — u profesjonalisty — to szansa jak 1 na 10 milionów. Przy odcinku piersiowym podobnie. Przy szyjnym (do poziomu C4) także. Przy wyższych, szczytowych segmentach, faktycznie trzeba być bardzo czujnym.

— Zatem nie ma ryzyka?
— Kwestią podstawową jest to czy ktoś odbył profesjonalne, poważne szkolenie z chiropraktyki czy... WYDAJE mu się, że takie odbył. W tej dziedzinie, przyznaję, nie ma miejsca na "weekendowe kursy".

— Jaki był najtrudniejszy przypadek, z którym się spotkałeś?
— Trudno wybrać jeden, jest tego zbyt dużo. Nie brakowało jednak spektakularnych efektów, dzięki którym np. pacjent wchodził o kulach, a wychodził bez...

— Zabrzmiało trochę biblijnie.
— Być może, choć nie porównujmy tego do daru, który posiadał Chrystus. On miał 100 procent skuteczności, zamieniał wodę w wino, uzdrawiał, a i tak wiemy jak dzięki oddanym mu ludziom skończył. My po prostu wykorzystujemy wiedzę, doświadczenie i staramy się pomagać ludziom jak potrafimy najlepiej. Stawiamy ich na nogi, choć czasem przypomina to nieco pracę Syzyfa.

— Tzn?
— Bywają przypadki, że pracuje się z danym pacjentem miesiącami, widać niesamowite efekty, i... przychodzi jakiś np. atak epileptyczny, po którym pracę trzeba zaczynać niemal na nowo.

Obrazek w tresci

Z fizjoterapią "walczy" już blisko ćwierć wieku, fot. archiwum prywatne

— Zdarza się, że fizjoterapii pozostaje bezradnie rozłożyć ręce?
— Niestety tak. W takich momentach ważnym jest, by wiedzieć gdzie dalej danego pacjenta przekierować. Nie zawsze jest to łatwe, bo wiele problemów leży w samej psychice. Oczywiście można kogoś odesłać i zapomnieć o temacie. Tak najłatwiej. Dobry fizjoterapeuta jednak będzie starał się zrozumieć dany przypadek i "dogrzebać" się do kluczowej informacji, by następnie wskazać pacjentowi właściwą drogę. Czasem, wzorem np. dziennikarzy, trzeba umieć nieco "podpuścić", wyprowadzić z równowagi daną osobę, by się otworzyła.

— Trzeba być jednocześnie i dobrym spowiednikiem?
— Coś w tym stylu.

— Dużo jest rzeczy, których w tym fachu nie umiesz?
— Bardzo, bardzo wiele. To jest tak rozległy obszar... Coś jak specjalizacje w medycynie. One nie kończą się praktycznie nigdy. Jako ludzie mamy zbyt mało czasu, by objąć umysłem ten poziom złożoności. Meteorolodzy, by spróbować przewidzieć warunki atmosferyczne, biorą pod uwagę przeszło 30 czynników interakcji: uwarunkowania terenu, prądy, Putin i jego nastrój...

— (śmiech) Dał niejednemu w kość, ponoć i niejednemu kręgosłup moralny wygiął...
— Nawet gdy wezmą pod uwagę te wszystkie czynniki, to i tak nie mogą powiedzieć, że "wiedzą" jaka będzie pogoda. A w człowieku takich zmiennych jest pewnie i biliard. Ważne, by zdać sobie sprawę z jednej, podstawowej rzeczy. Fizjoterapeuci NIE LECZĄ. My stwarzamy jedynie środowisko do samoleczenia się organizmu. To diametralna różnica.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5