W grudniu każdy chce być lepszy
2017-12-25 09:00:00(ost. akt: 2017-12-22 11:21:01)
"Mila księżycowego światła" spektakl zaprezentowany w Piskim Domu Kultury stał się inspiracją do naszej rozmowy z Martą Agatą Chrzanowską - reżyserką, autorką scenariusza i choreografii oraz odtwórczynią jednej z aktorskich ról.
— Jeszcze nie tak dawno pracowała Pani na budowach w Warszawie, a tu proszę - Pisz, kultura i to jaka! Teatr, scenariusze, reżyseria, taniec, aktorstwo. Sporo tego, skąd ta radykalna zmiana?
— No tak. Warszawa, Pisz... Po prostu, wróciłam. Jestem piszanką, tutaj się urodziłam, tu pokończyłam szkoły. Wychowywałam się w rodzinie budowlańców (tata inżynier, mama technik budownictwa - i to chyba zdecydowało o wyborze kierunku studiów), pojechałam w świat po nauki. Wybrałam projektowanie wnętrz, skończyłam i pracowałam na budowach. Od zawsze jednak interesowałam się literaturą, w domu wszyscy czytali poezję, słuchali muzyki... Już pracując, tak z wewnętrznej potrzeby i pasji skończyłam kulturoznawstwo w Poznaniu, potem amerykanistykę (ameryka łacińska) na Uniwersytecie Warszawskim. Życie osobiste tak się poukładało, że po latach wróciłam razem z synkiem do Pisza, znalazłam pracę w PDK-u, najpierw w informacji turystycznej, a jak się zmieniła dyrekcja dostałam ultimatum: albo teatr, albo nic... Zanim do tego doszło, wtedy jeszcze kolega a obecnie mój mąż, wiedział że mam artystyczną duszę i poprosił mnie o pomoc przy organizacji Mikołajek. Napisałam scenariusz, posterowałam ruchem scenicznym ... To był mój pierwszy raz, później były "Opowieści pozytywki", kolejne Mikołajki...
— No tak. Warszawa, Pisz... Po prostu, wróciłam. Jestem piszanką, tutaj się urodziłam, tu pokończyłam szkoły. Wychowywałam się w rodzinie budowlańców (tata inżynier, mama technik budownictwa - i to chyba zdecydowało o wyborze kierunku studiów), pojechałam w świat po nauki. Wybrałam projektowanie wnętrz, skończyłam i pracowałam na budowach. Od zawsze jednak interesowałam się literaturą, w domu wszyscy czytali poezję, słuchali muzyki... Już pracując, tak z wewnętrznej potrzeby i pasji skończyłam kulturoznawstwo w Poznaniu, potem amerykanistykę (ameryka łacińska) na Uniwersytecie Warszawskim. Życie osobiste tak się poukładało, że po latach wróciłam razem z synkiem do Pisza, znalazłam pracę w PDK-u, najpierw w informacji turystycznej, a jak się zmieniła dyrekcja dostałam ultimatum: albo teatr, albo nic... Zanim do tego doszło, wtedy jeszcze kolega a obecnie mój mąż, wiedział że mam artystyczną duszę i poprosił mnie o pomoc przy organizacji Mikołajek. Napisałam scenariusz, posterowałam ruchem scenicznym ... To był mój pierwszy raz, później były "Opowieści pozytywki", kolejne Mikołajki...
... a więc scena... mimo wszystko? To już cztery pani sztuki wystawione w PDK-u
— Mimo wszystko! Mam twardy charakter, łatwo się nie poddaję... Po tych Mikołajkach... No właśnie. To słychać, że mam wadę wymowy, a poza tym nie czuję się swobodnie z mikrofonem, ja się sceny wręcz boję, i w ogóle, i w ogóle... Jak robiłam pierwszą sztukę "Warto żyć?", to tylko ja wiem na jaki Mont Everest weszłam żeby tylko, tak po prostu, wejść na scenę i...
— Mimo wszystko! Mam twardy charakter, łatwo się nie poddaję... Po tych Mikołajkach... No właśnie. To słychać, że mam wadę wymowy, a poza tym nie czuję się swobodnie z mikrofonem, ja się sceny wręcz boję, i w ogóle, i w ogóle... Jak robiłam pierwszą sztukę "Warto żyć?", to tylko ja wiem na jaki Mont Everest weszłam żeby tylko, tak po prostu, wejść na scenę i...
...pokonała pani swoje słabości?
— Tak, pokonałam swoje słabości
— Tak, pokonałam swoje słabości
— Wróćmy jeszcze na chwilę do początku. Imprezy mikołajkowe i "Milę księżycowego światła" dzieli dość długa droga.
— No właśnie, Mikołajki. Te i inne, to były tylko wesołe, zabawne imprezy dla dzieci. A ja jestem przysłowiowym "smutasem" (śmiech). Ktoś kiedyś mi powiedział, że ze smutkiem mi do twarzy. Ludzie odbierają mnie jednak inaczej, niektórzy uważają mnie nawet za duszę towarzystwa. W sztuce jednak lubię rzeczy smutne, może nawet mroczne? I dlatego chciałam tutaj, u nas, stworzyć coś poważniejszego, coś dla dorosłych - nic takiego w Piszu przecież nie mamy. Po to, by ludzie mogli przyjść, zobaczyć, coś przeżyć, zastanowić się... Z mojej fascynacji twórczością Zdzisława Beksińskiego zrodził się pomysł na "Warto żyć?". Zbyt łatwo oceniamy innych, przypinamy przysłowiowe „łatki”, a ja uważam, że po to by zrozumieć innego człowieka, trzeba założyć jego buty i przebyć tę drogę, którą on pokonał. Nikt z nas bowiem nie wie jak zachowa się w nieprzewidzianych sytuacjach. To była moja inspiracja. Powiedziałam sobie - jeśli chociaż jednego z odbiorców zaintryguję i po obejrzeniu tej sztuki on spróbuje poznać lepiej Beksińskiego - to warto! I chyba się udało, bo zespół zaproszony został do Olsztyna, a tutaj - na prośbę widzów - sztukę wystawiliśmy ponownie.
— No właśnie, Mikołajki. Te i inne, to były tylko wesołe, zabawne imprezy dla dzieci. A ja jestem przysłowiowym "smutasem" (śmiech). Ktoś kiedyś mi powiedział, że ze smutkiem mi do twarzy. Ludzie odbierają mnie jednak inaczej, niektórzy uważają mnie nawet za duszę towarzystwa. W sztuce jednak lubię rzeczy smutne, może nawet mroczne? I dlatego chciałam tutaj, u nas, stworzyć coś poważniejszego, coś dla dorosłych - nic takiego w Piszu przecież nie mamy. Po to, by ludzie mogli przyjść, zobaczyć, coś przeżyć, zastanowić się... Z mojej fascynacji twórczością Zdzisława Beksińskiego zrodził się pomysł na "Warto żyć?". Zbyt łatwo oceniamy innych, przypinamy przysłowiowe „łatki”, a ja uważam, że po to by zrozumieć innego człowieka, trzeba założyć jego buty i przebyć tę drogę, którą on pokonał. Nikt z nas bowiem nie wie jak zachowa się w nieprzewidzianych sytuacjach. To była moja inspiracja. Powiedziałam sobie - jeśli chociaż jednego z odbiorców zaintryguję i po obejrzeniu tej sztuki on spróbuje poznać lepiej Beksińskiego - to warto! I chyba się udało, bo zespół zaproszony został do Olsztyna, a tutaj - na prośbę widzów - sztukę wystawiliśmy ponownie.
— A co to takiego „2 piętro”?
— „2 piętro?” Już wyjaśniam: na drugim piętrze w PDK-u mieści się nasza pracownia teatralna i tak się właśnie nazywamy. To znaczy, nasza „teatralna rodzinka”, czyli zespół, w którym wspólnie realizujemy kolejne sztuki. W tym co dla widzów przygotowujemy, staramy się by każdy z nas wykorzystał swoje talenty i robił to, co kocha najbardziej. Na przykład Kasia uwielbia śpiewać, Amelka recytować, a dzięki Adamowi ja spełniam swoje dawne marzenia o tańcu... I nasz kolega, Daniel Sudrawski, jest też częścią teatru. On nas nagrywa i z tego materiału, czasami przez wiele godzin, tworzy filmy. Kilkadziesiąt godzin jego pracy by na ekranie wyrosły skrzydła czy kręcił się księżyc. To nasz dobry duch teatru 2 piętro. W tej chwili nasz zespół składa się z sześciu osób, nie jesteśmy profesjonalistami, tylko amatorami. Jest dobrze, bo tworzymy taki fajnie zgrany team. Wszystko, dosłownie wszystko przy każdej ze sztuk robimy sami, według przysłowiowego „od a do zet”.
— „2 piętro?” Już wyjaśniam: na drugim piętrze w PDK-u mieści się nasza pracownia teatralna i tak się właśnie nazywamy. To znaczy, nasza „teatralna rodzinka”, czyli zespół, w którym wspólnie realizujemy kolejne sztuki. W tym co dla widzów przygotowujemy, staramy się by każdy z nas wykorzystał swoje talenty i robił to, co kocha najbardziej. Na przykład Kasia uwielbia śpiewać, Amelka recytować, a dzięki Adamowi ja spełniam swoje dawne marzenia o tańcu... I nasz kolega, Daniel Sudrawski, jest też częścią teatru. On nas nagrywa i z tego materiału, czasami przez wiele godzin, tworzy filmy. Kilkadziesiąt godzin jego pracy by na ekranie wyrosły skrzydła czy kręcił się księżyc. To nasz dobry duch teatru 2 piętro. W tej chwili nasz zespół składa się z sześciu osób, nie jesteśmy profesjonalistami, tylko amatorami. Jest dobrze, bo tworzymy taki fajnie zgrany team. Wszystko, dosłownie wszystko przy każdej ze sztuk robimy sami, według przysłowiowego „od a do zet”.
— Co po raz kolejny udowodniliście w ostatnim widowisku. Dlaczego powstała "Mila księżycowego światła"?
— Bo jest grudzień, idą Święta... A w grudniu każdy chce się zmienić, każdy chce być lepszym. Każdy musi przejść swoją milę, znaleźć światło, dokonać wyboru... Tak jak Hane, który w finale sztuki wybrał rodzinę.
— Bo jest grudzień, idą Święta... A w grudniu każdy chce się zmienić, każdy chce być lepszym. Każdy musi przejść swoją milę, znaleźć światło, dokonać wyboru... Tak jak Hane, który w finale sztuki wybrał rodzinę.
— Jest w "Mili..." bardzo poruszająca scena, gdy Ewik (w tej roli na scenie wystąpił 8- letni Makary, syn pani Marty) prosi Milę o brakujące pieniądze, po to żeby mógł za nie kupić 2 godziny z Hane, jego... tatą.
— Bo i takie mamy, niestety, czasy. Pędzimy, gonimy i często zapominamy o tym, co w życiu jest najważniejsze.
— Bo i takie mamy, niestety, czasy. Pędzimy, gonimy i często zapominamy o tym, co w życiu jest najważniejsze.
— Za chwilę Boże Narodzenie. Jak je Pani spędzi?
— Bardzo rodzinnie oczywiście! Wszyscy razem u moich rodziców - w tym roku będzie nas dużo: mąż, dzieci, mama, tata, siostra z rodziną, brat i moja najukochańsza babcia... Wszyscy się z tego cieszymy, wreszcie będzie dużo czasu na nasze ukochane „planszówki”.
— Bardzo rodzinnie oczywiście! Wszyscy razem u moich rodziców - w tym roku będzie nas dużo: mąż, dzieci, mama, tata, siostra z rodziną, brat i moja najukochańsza babcia... Wszyscy się z tego cieszymy, wreszcie będzie dużo czasu na nasze ukochane „planszówki”.
— Pani Marto, życzę więc dobrych, rodzinnych Świąt. Dziękuję za rozmowę i proszę pamiętać, że czekamy na kolejne Pani spektakle.
Z Martą Agatą Chrzanowską rozmawiała Elżbieta Żywczyk
Czytaj e-wydanie 
