Piszanin w szeregach elitarnego Basket Camp
2016-07-22 09:06:00(ost. akt: 2016-07-23 14:14:16)
10 lipca rozpoczął się w Wałczu jeden z najprofesjonalniejszych obozów szkoleniowych dla młodych koszykarzy w Polsce. Wśród 36 zawodników, którzy przyjechali z całego kraju, by trenować pod okiem cenionego Wojciecha Zeidlera, znalazł się i 16-latek z Pisza. Jak nasz zawodnik (występujący na co dzień w barwach KS AS Mrągowo) poradził sobie w rywalizacji z rówieśnikami? Z Mateuszem Trupaczem, dosłownie chwilę po powrocie z Basket Campu, rozmawiał Kamil Kierzkowski.
— 10 lipca rozpocząłeś w Wałczu przygotowania do kolejnego sezonu koszykarskiego. Jakie nadzieje i oczekiwania miałeś wobec Basket Campu?
— Jadąc na Camp chciałem oczywiście podnieść poziom swoich umiejętności koszykarskich. W głównej mierze zależało mi na szlifowaniu techniki kozłowania, by nabrać w tym względzie większej lekkości i wyczucia. Liczyłem na dobrych trenerów i ciężkie treningi. I nie zawiodłem się.
— Jadąc na Camp chciałem oczywiście podnieść poziom swoich umiejętności koszykarskich. W głównej mierze zależało mi na szlifowaniu techniki kozłowania, by nabrać w tym względzie większej lekkości i wyczucia. Liczyłem na dobrych trenerów i ciężkie treningi. I nie zawiodłem się.
— Trenowaliście m.in. pod okiem jednego z najbardziej uznanych polskich trenerów - Wojciecha Zeidlera. Jak wygląda współpraca ze szkoleniowcem tego pokroju?
— Trener Zeidler już na samym początku wprowadził nas w swoją koszykarską wizję na ten czas i przedstawił szczegółowy plan przebiegu całego obozu. To, co jest widoczne od razu gołym okiem, to zwracanie uwagi na szczegóły. Detale, które z pewnością wielu pomija, a które robią dużą różnicę. Okazał się prawdziwym fachowcem, z którym w dodatku zawsze można szczerze pogadać: kiedy tylko chciałem - mogłem liczyć na jego merytoryczną pomoc. Wierzę, że jeszcze nie raz pomoże mi w mojej koszykarskiej karierze.
— Trener Zeidler już na samym początku wprowadził nas w swoją koszykarską wizję na ten czas i przedstawił szczegółowy plan przebiegu całego obozu. To, co jest widoczne od razu gołym okiem, to zwracanie uwagi na szczegóły. Detale, które z pewnością wielu pomija, a które robią dużą różnicę. Okazał się prawdziwym fachowcem, z którym w dodatku zawsze można szczerze pogadać: kiedy tylko chciałem - mogłem liczyć na jego merytoryczną pomoc. Wierzę, że jeszcze nie raz pomoże mi w mojej koszykarskiej karierze.
— W regionie chyba nie brak świetnych trenerów. Co ma takiego trening z Zeidlerem i jego sztabem, czego nie sposób byłoby znaleźć w najbliższej okolicy?
— Oczywiście bardzo szanuję naszych trenerów. Trenujący na campie szkoleniowcy są to jednak - byli lub obecni - zawodnicy ekstraklasy koszykarskiej. Trudno rywalizować z ich doświadczeniem boiskowym. Nie bez znaczenia jest również to, że trenerskie szlify odbywali również podczas szkoleń w USA, gdzie ten sport jest jednak na zupełnie innym poziomie niż w Polsce.
— Oczywiście bardzo szanuję naszych trenerów. Trenujący na campie szkoleniowcy są to jednak - byli lub obecni - zawodnicy ekstraklasy koszykarskiej. Trudno rywalizować z ich doświadczeniem boiskowym. Nie bez znaczenia jest również to, że trenerskie szlify odbywali również podczas szkoleń w USA, gdzie ten sport jest jednak na zupełnie innym poziomie niż w Polsce.
— Z tego co widziałem - dostawaliście tam solidny wycisk. Były momenty, gdy przez głowę przeszła Ci myśl o "odpuszczeniu", zrezygnowaniu?
— Nie, zdecydowanie nie. Zawsze mnie uczono - i tego się trzymam - że jeśli coś zaczynam, to muszę to skończyć, brnąć aż do końca.
— Nie, zdecydowanie nie. Zawsze mnie uczono - i tego się trzymam - że jeśli coś zaczynam, to muszę to skończyć, brnąć aż do końca.
— Zatem i z drugiej strony: który moment będziesz wspominał najmilej?
— Gdy wszyscy razem, po jednym z campowych meczów, jedliśmy zabronioną wcześniej przez dietetyków pizzę. Była to oczywiście nasza nagroda od trenerów, która ewidentnie nie ucieszyła naszych specjalistów od żywienia. Trzeba było zobaczyć ich spojrzenia (śmiech).
— Gdy wszyscy razem, po jednym z campowych meczów, jedliśmy zabronioną wcześniej przez dietetyków pizzę. Była to oczywiście nasza nagroda od trenerów, która ewidentnie nie ucieszyła naszych specjalistów od żywienia. Trzeba było zobaczyć ich spojrzenia (śmiech).
— Poza świetnymi warunkami do treningu, organizatorzy zapewniali również właśnie specjalne zaplecze żywieniowe. Pomijając ową pizzę: na czym polegała owa "unikatowość"?
— Jedzenia było tyle, że - nawet gdybyśmy chcieli - to nie było szansy, by to przejeść. Można było brać dokładki bez limitu czy zabierać nawet ze sobą do pokoju hotelowego. Wrażenie robiło również bogactwo owoców, które najczęściej podawane były po obiedzie.Tego typu bogata dieta nie miała jednak szans, by nam zaszkodzić. Wszystko było przygotowywane i nadzorowane przez sportowych dietetyków, prawdziwych specjalistów w swoim fachu.
— Jedzenia było tyle, że - nawet gdybyśmy chcieli - to nie było szansy, by to przejeść. Można było brać dokładki bez limitu czy zabierać nawet ze sobą do pokoju hotelowego. Wrażenie robiło również bogactwo owoców, które najczęściej podawane były po obiedzie.Tego typu bogata dieta nie miała jednak szans, by nam zaszkodzić. Wszystko było przygotowywane i nadzorowane przez sportowych dietetyków, prawdziwych specjalistów w swoim fachu.
— Ilu zawodników trenowało z Tobą na turnusie? Skąd głównie przyjeżdżali?
— Łącznie ze mną trenowało w Wałczu 36 zawodników, którzy - by wszystko szło łatwiej od strony organizacyjnej - zostali podzieleni na dwie grupy. Zjeżdżali się tak naprawdę z każdego zakątka Polski, m.in. z Zielonej Góry, Dąbrowy Górniczej, Katowic, Wrocławia, Krakowa, Przemyśla, Warszawy, Szczecina, Koszalina, Poznania, Trójmiasta...
— Najlepsi, przy odrobinie szczęścia, mogli liczyć na dodatkowe profity: pomoc w rozwoju kariery, kontakty z zespołami zagranicznymi... Stawka była wysoka. Jaka atmosfera panowała więc w ekipie: rywalizacja za wszelką cenę, czy jednak było miejsce na koleżeńską uprzejmość?
— Istniała zacięta rywalizacja, ale typowo sportowa. Wszyscy wspieraliśmy się tak, jak byśmy byli z jednego klubu. Stanowiliśmy jeden zespół. Mam nadzieję, że uda mi się spotkać jeszcze z nimi na boisku.
— Łącznie ze mną trenowało w Wałczu 36 zawodników, którzy - by wszystko szło łatwiej od strony organizacyjnej - zostali podzieleni na dwie grupy. Zjeżdżali się tak naprawdę z każdego zakątka Polski, m.in. z Zielonej Góry, Dąbrowy Górniczej, Katowic, Wrocławia, Krakowa, Przemyśla, Warszawy, Szczecina, Koszalina, Poznania, Trójmiasta...
— Najlepsi, przy odrobinie szczęścia, mogli liczyć na dodatkowe profity: pomoc w rozwoju kariery, kontakty z zespołami zagranicznymi... Stawka była wysoka. Jaka atmosfera panowała więc w ekipie: rywalizacja za wszelką cenę, czy jednak było miejsce na koleżeńską uprzejmość?
— Istniała zacięta rywalizacja, ale typowo sportowa. Wszyscy wspieraliśmy się tak, jak byśmy byli z jednego klubu. Stanowiliśmy jeden zespół. Mam nadzieję, że uda mi się spotkać jeszcze z nimi na boisku.
— Ostatnia prosta obozu to testy szybkościowe, wydolnościowe oraz badania na poziom wody i tkanki tłuszczowej. Jakie zmiany zauważyłeś u siebie po tych 8 dniach?
— Na pewno poprawiła się moja kondycja i szybkość. Wszystkie parametry wydolnościowe oraz fizyczne są bardzo dobre. Spadł jedynie poziom wody w organizmie, ponieważ na sali podczas treningów było bardzo gorąco, więc nie było trudno o odwodnienie. Z drugiej strony - nie jechaliśmy tam po to, by leżeć, a po to, by ciężko trenować i się upocić. Badania przebiegły profesjonalnie: podczas nich czułem się jak prawdziwy zawodowy koszykarz. Pierwszy raz miałem takie testy przy użyciu komputerów korzystających z pomocy wielu elektronicznych wskaźników, kamer itp.
— Na pewno poprawiła się moja kondycja i szybkość. Wszystkie parametry wydolnościowe oraz fizyczne są bardzo dobre. Spadł jedynie poziom wody w organizmie, ponieważ na sali podczas treningów było bardzo gorąco, więc nie było trudno o odwodnienie. Z drugiej strony - nie jechaliśmy tam po to, by leżeć, a po to, by ciężko trenować i się upocić. Badania przebiegły profesjonalnie: podczas nich czułem się jak prawdziwy zawodowy koszykarz. Pierwszy raz miałem takie testy przy użyciu komputerów korzystających z pomocy wielu elektronicznych wskaźników, kamer itp.
— We wszystkim wyraźnie wspiera Cię Twój tata. Na ile to, w jakim miejscu jesteś pod względem koszykarskim obecnie, jest również jego zasługą?
— Mogę otwarcie powiedzieć, że praktycznie wszystkie moje osiągnięcia koszykarskie są jego zasługą. Nawet to, że pojechałem na ten Basket Camp. Gdyby nie on, to pewnie już 5 lat temu zrezygnowałbym z czynnego uprawiania tej pięknej dyscypliny, jaką jest koszykówka. Korzystając z okazji: chciałbym mu z tego miejsca serdecznie za to podziękować.
— Mogę otwarcie powiedzieć, że praktycznie wszystkie moje osiągnięcia koszykarskie są jego zasługą. Nawet to, że pojechałem na ten Basket Camp. Gdyby nie on, to pewnie już 5 lat temu zrezygnowałbym z czynnego uprawiania tej pięknej dyscypliny, jaką jest koszykówka. Korzystając z okazji: chciałbym mu z tego miejsca serdecznie za to podziękować.
— Ponoć dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Nie sposób jednak pominąć tę kwestię, bo obóz do tanich nie należał. Zapytam więc wprost: opłacało się?
— Zawsze warto zainwestować środki i swój wolny czas, by przeżyć w swoim życiu jakąś niezapomnianą przygodę. Warto odnajdywać i rozwijać swoją pasję, realizować marzenia. Zachęcam do tego wszystkich swoich rówieśników. Po prostu - warto.
— Zawsze warto zainwestować środki i swój wolny czas, by przeżyć w swoim życiu jakąś niezapomnianą przygodę. Warto odnajdywać i rozwijać swoją pasję, realizować marzenia. Zachęcam do tego wszystkich swoich rówieśników. Po prostu - warto.
Czytaj e-wydanie ">kliknij