Podróż nieistniejącym już szlakiem - cz.I
2025-09-25 05:03:47(ost. akt: 2025-09-25 05:35:48)
W naszym cyklu "Dawny Pisz, historie znane i nieznane" w sentymentalną podróż dawnym szlakiem piskich restauracji, knajp i budek z piwem zaprasza Andrzej Knyżewski. Artykuł przypomina „uroki i czar” piskiej gastronomii w latach PRL-u.
W naszym mieście jest kilka budynków, które u części starszych mieszkańców wzbudzają nostalgię i sentyment, a z kolei u innych niechęć, a nawet odrazę.
Te miejsca i budynki mają niezwykle barwną i bogatą historię, jednak ich historia z niezrozumiałych względów traktowana była do tej pory bardzo zdawkowo.
Bez względu na towarzyszące temu tematowi kontrowersje pora przypomnieć te miejsca oraz ich klimat. To też jest ważna historia Pisza.
Cóż to za miejsca, które wywoływały u mieszkańców Pisza tak skrajne uczucia: u jednych powodowały dobroczynne, wręcz kojące i rozkoszne działanie, a u innych wyciskały gorzkie łzy.
Oczywiście to były piskie restauracje z okresu PRL-u. Pomijając te trochę frywolne i żartobliwe wtręty, sam temat jest jak najbardziej poważny.
Proponuję zaprosić Państwa tym artykułem do udania się na dawny szlak piskich restauracji, knajp i budek z piwem oraz przypomnieć „uroki i czar” piskiej gastronomii w latach PRL-u.
Przewodnikami będą w dużej części moi rozmówcy, dzięki którym ten artykuł powstał.
Początki
W drugiej połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku Pisz był zniszczonym i zrujnowanym miastem, ale restauracja w nim już była. Można rzec, że była to pionierska i wbrew pozorom ważna placówka w mieście.
W drugiej połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku Pisz był zniszczonym i zrujnowanym miastem, ale restauracja w nim już była. Można rzec, że była to pionierska i wbrew pozorom ważna placówka w mieście.
Tam można było nie tylko napić się wódki, ale również zjeść coś ciepłego i ogrzać się. Jak wspomina jeden z najstarszych mieszkańców miasta, któremu tematy gastronomiczne dawnego Pisza są doskonale znane, pierwszą w Piszu restaurację prowadziła pani Jeżewska.
Nasz przewodnik - w tym czasie małoletni chłopak - pamięta, że w końcu lat czterdziestych przy obecnym Placu Daszyńskiego, w bezpośrednim sąsiedztwie dawnego kina „Stolica”, w nieistniejącym już dzisiaj budynku mieściła się pierwsza w naszym mieście restauracja.
Z uwagi na wiek nie mógł być on jeszcze jej stałym bywalcem. Zdarzało się jednak, że czasami bywał tam w charakterze, nazwijmy to, zaopatrzeniowca.
Pomimo, że w tamtym czasie w mieście nie było żadnych rozrywek to życie towarzyskie, jak na tamte warunki, było intensywne. Jego ojciec wraz z kolegami bardzo lubił spędzać wieczory na grze w karty.
Spotykali się najczęściej u któregoś z nich w domu i grali w preferansa /rodzaj brydża/. Do grupy tej należeli przedstawiciele lokalnej elity, a więc był tam aptekarz, lekarz, właściciel młyna oraz Stefan Geremek, piski starosta – ojczym Bronisława, późniejszego ministra spraw zagranicznych.
Oczywiście nie mogło tam zabraknąć alkoholu. Gdy taka groźba stawała się realna była dyspozycja i wtedy mój rozmówca siadał na rower i pedałował do pani Jeżewskiej po zaopatrzenie. Na przełomie lat 40/50 na fali walki z prywatną inicjatywą przybytek pani Jeżewskiej został zamknięty.
Już w roku 1950 swoje podwoje otworzyła restauracja „Jubileuszowa”. Jej nazwa miała zapewne symbolizować nowe czasy.
Wchodziło się do niej wtedy od strony ul. Lipowej bezpośrednio do sali, w której znajdował się bufet. Restauracja posiadała 4 sale konsumpcyjne, kuchnię oraz zaplecze magazynowe.

Budynek dawnej restauracji „Jubileuszowa”
Serwowany był w niej alkohol w postaci krajowych wódek oraz kuflowe piwo z dębowych beczek. Podawane były gorące posiłki, w tym także obiady.
Jak na lata pięćdziesiąte, restauracja była na dobrym poziomie. Leopold Tyrmand rozsławił ją w całej Polsce. W „Tygodniku Powszechnym” z 1952 r. wydał jej jak najlepszą rekomendację, pisząc że w Piszu była „świetna knajpa, w której dają pod wódkę wędzone węgorze”. Moi rozmówcy potwierdzają tę opinię.
W pobliżu „Jubileuszowej” znajdowała się w latach 50-tych plebania /budynek nieistniejący/. Jeden z nich wspomina, że nawet ks. proboszcz Kazimierz Batowski cenił tą dobrą kuchnię często wstępując tam po porannej, niedzielnej mszy na śniadania.
Rozkwit i upadek
Sytuacja zmieniła się całkowicie po śmierci Bieruta i nastaniu gomułkowskiej odwilży w roku 1956. Władza musiała poluzować cugle.
Oprócz poprawy warunków materialnych społeczeństwa trzeba było stworzyć dla niego również ofertę spędzania wolnego czasu. To zrobiono w bardzo prosty sposób. Jak grzyby po deszczu w całej Polsce powstawały nowe przybytki spod znaku Bachusa.
Tak się stało również w Piszu. Pod koniec lat pięćdziesiątych przybyła nowa restauracja o wdzięcznej i zachęcającej nazwie „Ochota”. Znajdowała się w nieistniejącym już dzisiaj budynku dawnego biurowca „Sklejki” przy ul. Klementowskiego. Wielkością zbliżona była do „Jubileuszowej”.
W tym samym mniej więcej czasie powstała w Piszu kawiarnia. Nazywała się „Stokrotka”. Mieściła się w piwnicach ratusza. Wejście do niej znajdowało się wtedy od strony Placu Daszyńskiego, po prawej stronie od głównego wejścia do ratusza. Były dwie sale. Wystrój kawiarni był skromny i prosty, zwykłe drewniane krzesła i stoliki.
Jak wspominają rozmówcy, ten prosty wystrój w połączeniu z oryginalnym, ściennym freskiem widoku starego rynku /zamalowany w czasie remontu/ i sklepionym wnętrzem stwarzały szczególny urok i klimat. Klimat ten, co podkreślają rozmówcy, został bezpowrotnie zniszczony przez późniejszą modernizację.
Dla ludu i robotniczej braci władza stworzyła odrębną ofertę. Były to słynne budki z piwem. Cóż to było? Jak sama nazwa wskazuje była to buda zbita z desek lub dykty z energiczną i dzielną panią w środku. Wszystkie budki w całej Polsce pomalowane były na kolor zielony. Żartowano, że tylko taka farba była dostępna.
Z przodu budy było małe okienko, a pod nim drewniana półka. Budki oferowały tylko piwo butelkowe, które pani wystawiała na półkę spragnionym smakoszom złocistego trunku. Były też „Sporty”, najtańsze papierosy. Po za tym praktycznie tam nic nie było. Może jakaś oranżada lub tanie ciastka.
W okresie zimowym, kiedy były mrozy, w ramach troski o zdrowie wystawiano na talerzu sól kuchenną, którą można było dosypać do tego złocistego napoju. Po takim doprawieniu piwo nie tylko się pieniło, ale również miało zapobiegać przeziębieniom gardeł piwoszy. Dzisiaj ten fakt może wywoływać tylko niedowierzanie i śmiech, ale tak było.
Przy budkach nie było żadnych stolików, ławek, nie mówiąc już o takich fanaberiach, jak zwykła „sławojka”. Smród wokół był niesamowity. Wszyscy pili na stojąco. Czasami pod taką budką był tłum kilkudziesięciu mężczyzn /dni wypłat/ ubranych najczęściej w brudne i poplamione robocze drelichy i kufajki. Nikt nie przejmował się swoim ubiorem.
Po ubiorze można było rozpoznać kto jaką branżę reprezentuje. Budowlańcy najczęściej na nogach mieli gumiaki, często fantazyjnie wywinięte na zewnątrz, mechanicy i kierowcy skórzane trzewiki i tłuste od smarów ubrania, gospodarze i wozacy często przychodzili z batem w ręku, itd. Niezapomniane obrazki.
Powstały w tamtym czasie różne rymowanki i powiedzonka na ich temat. Najbardziej trafną jest ta, która mówiła, że pod budką z piwem najpierw pije się na stojaka, później na kiwaka i na końcu na leżaka. Powiedzenie, że czyjeś zachowanie jest rodem spod budki z piwem przetrwało do dzisiaj.
Widok i zachowanie brudnych i zamroczonych alkoholem ludzi był straszny. Krzyki, wrzaski i bluzgi niosły się po całej okolicy, a awantury i bójki były na porządku dziennym. Milicja praktycznie w ogóle tam nie zaglądała i nie podejmowała w tych miejscach interwencji.
Finał był taki, że pogotowie ratunkowe miało co robić z szyciem rozbitych głów, a upojeni do nieprzytomności mężczyźni leżeli, jak snopy zboża po przydrożnych rowach, nie mogąc o własnych siłach dojść do domu.
Pijanego furmana koń często sam dowoził do domu, a jeśli przy drodze leżał rower, na pewno obok leżał pijany właściciel. Takie obrazki były powszechne w latach 60-tych. Ile tych budek było w Piszu? Nikt nie jest w stanie podać liczby, ale było ich dużo.
W roku 1963 wdrożone zostały nowe przepisy wprowadzające kategoryzację zakładów gastronomicznych. Zaszeregowanie zakładu do odpowiedniej kategorii zależało od wykończenia wnętrza, układu pomieszczeń, wyposażenia w meble i stołowiznę, określony został asortyment wyrobów kulinarnych, zestaw alkoholi i wiele innych.
Określono nawet w których zakładach mają być obrusy na stołach, a w których cerata. Wszyscy pracownicy musieli być jednakowo ubrani, a fason ubioru winien być zróżnicowany — im wyższa kategoria, to ubiór miał być bardziej reprezentacyjny, itd.
Wyszczególnione zostały zakłady kategorii „S” — była to najwyższa półka— oraz kategorie od I do IV.
Wyszczególnione zostały zakłady kategorii „S” — była to najwyższa półka— oraz kategorie od I do IV.
Prawdopodobnie zmiany te przyczyniły się do likwidacji „Ochoty”, a „Jubileuszowa” została wtedy gruntownie przebudowana i zmodernizowana. Układ pomieszczeń został zmieniony. Restauracja otrzymała nowe wejście od strony obecnego Urzędu Skarbowego.
Wybetonowany został na zewnątrz krąg dla par tanecznych /później zastąpiony „wybiegiem” dla piwoszy/. „Jubileuszowa” posiadała status gospody i była zakładem kat. III o czym dumnie informował szyld nad wejściem. Dysponowała w tym czasie około 60.—70. miejscami przy stolikach. W tym okresie był to lokal o dobrej reputacji.
Ciekawostką i specjalnością „Jubileuszowej” w tamtych latach był serwowany i wyrabiany tam przez starszego pana bardzo dobry kwas chlebowy. Zakład prowadził również działalność rozrywkową, organizując dancingi. Pod koniec lat 60-tych podjęte zostały decyzje o budowie i rozbudowie kolejnych zakładów gastronomicznych.
„Stokrotka” została całkowicie przebudowana, a ilość miejsc zwiększona do około 60. Otrzymała trzecią dodatkową salę, nowe wejście od zaplecza ratusza oraz nowy wystrój. Zmieniona została też nazwa na „Ratuszowa”.
Jeśli chodzi o budki z piwem - publiczne zgorszenie, zmusiło to władze do szukania poprawy tej sytuacji. Propozycją dla robotniczej braci miały być osławione akwaria. Były to uspawane z kątowników, przeszklone konstrukcje o pow. ok. 50 m2, wewnątrz których znajdował się tylko zlew do mycia kufli oraz instalacja do napełniania /piwo beczkowe/ i kilka metalowych stolików i krzeseł.
Wewnątrz znajdowała się już toaleta. Kultura picia i zwyczaje się jednak nie zmieniły. Obrazki były identyczne, jak spod budki, a publiczne zgorszenie jeszcze większe ponieważ część z tych przybytków zlokalizowana była przy głównych ulicach miasta np. Grunwaldzka, Wojska Polskiego, przy dworcu PKP.
W latach 70- tych w Piszu funkcjonowało 6 akwariów. Czy to wszystkie? Pewności brak. W pamięci starszych rozmówców zapisała się jeszcze piwiarnia na wolnym powietrzu, która zlokalizowana była przy wejściu na kładkę od strony baszty. Był to „Czarci Młyn”.
Rozmówcy zapamiętali ten przybytek dlatego, że kufle z piwem podawane były na wielkim, okrągłym, metalowym i obrotowym blacie, a metalowe krzesła łączone ze stolikami były bardzo wywrotne, co przy większej ilości wypitych piw powodowało u biesiadników dodatkowe zaskakujące doznania. Zapamiętana została także piwiarnia przy ul Leśnej.
Czas rządów Gomułki to również czas barów. Były dwa z wyszynkiem oraz jeden mleczny, którym nie będziemy zaprzątać sobie uwagi. Pierwszym był oddany w połowie lat 60–tych bar dworcowy oraz w końcówce tych lat — słynny „Tramp”, lokal kat. IV posiadający przy stolikach około 50 miejsc.
Nazwa nawiązywała do turystyki wędrownej, a jego lokalizacja była bardzo trafna bowiem blisko centrum i na trasie do jeziora. „Tramp” oferował tanie i smaczne posiłki. Zakłady pracy miały dla swoich pracowników wykupione karnety obiadowe.
Według niektórych opinii, „Tramp” posiadał przez długi czas najlepszą kuchnię i najsmaczniejsze obiady w Piszu. Tę opinię zawdzięczał nieodżałowanej pamięci pani Mirze Kreska, która była w tym czasie kierowniczką tego zakładu i twardą ręką trzymała tam porządek.
Oczywiście, od początku było tam piwo kuflowe co spowodowało, że w miarę upływu czasu jego reputacja malała aż sięgnęła rynsztoka, co stało się już pod koniec lat 70-tych. Utrapieniem i postrachem personelu tego lokalu były wielkie szczury. Z uwagi na bliskość rzeźni, sieć kanalizacyjną i zrzut ścieków do rzeki, ich ilość w lokalu była niesamowita.
„Tramp” z uwagi na relatywnie niskie ceny w całym okresie swego istnienia miał swoich zagorzałych wielbicieli. Końcowym akordem tej epoki było rozpoczęcie budowy dwupoziomowej restauracji „Myśliwska”, którą oddano do użytku w roku 1974 r.
„Tramp” z uwagi na relatywnie niskie ceny w całym okresie swego istnienia miał swoich zagorzałych wielbicieli. Końcowym akordem tej epoki było rozpoczęcie budowy dwupoziomowej restauracji „Myśliwska”, którą oddano do użytku w roku 1974 r.
Był to lokal kat. II. Na dwóch poziomach /poziom górny był kawiarnią/ było 150 miejsc dla konsumentów. Siermiężność czasów Gomułki to już była przeszłość. Teraz miała być również namiastka luksusu czego wyrazem, oprócz zewnętrznego blichtru, była wydzielona na górnym poziomie tzw. sala bankietowa.
Pierwszą kierowniczką „Myśliwskiej” była pani Bednarczyk, żona ówczesnego komendanta milicji. W latach 1975-81 kierownikiem była pani Krystyna Zakrzewska, która na temat piskiej gastronomii lat 70/80 wie prawie wszystko ponieważ jej kariera zawodowa związana była nie tylko z „Myśliwską”, ale również z „Jubileuszową”, „Trampem” oraz „Ratuszową”. Były to lata świetności tego zakładu.
Ciąg dalszy nastąpi.
Zebrał i opracował Andrzej Knyżewski
Ciąg dalszy nastąpi.
Zebrał i opracował Andrzej Knyżewski
Załączone do artykułu zdjęcia pochodzą ze zbiorów Andrzeja Knyżewskiego
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez