Ireneusz Nalazek: Bez wiary nie ma sukcesu

2023-12-16 12:00:00(ost. akt: 2023-12-16 16:56:38)
Ireneusz Nalazek (z prawej) i Brazylijczyk Giba, którego nowy wiceminister uważa za najlepszego siatkarza w historii

Ireneusz Nalazek (z prawej) i Brazylijczyk Giba, którego nowy wiceminister uważa za najlepszego siatkarza w historii

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Liderzy Nowej Lewicy podczas oficjalnej prezentacji swoich ministrów i wiceministrów w rządzie Donalda Tuska poinformowali, że wiceministrem sportu zostanie Ireneusz Nalazek, znakomity ongiś siatkarz, od lat związany z Olsztynem. Przypominamy więc naszą niedawną rozmowę, którą przeprowadziliśmy z nowym wiceministrem w październiku tego roku.
— Parafrazując nieśmiertelny utwór „Perfectu”: sportowcy potrafią schodzić ze sceny niepokonani?
— Nie ma reguły, aczkolwiek to jest indywidualny wybór każdego – nie tylko sportowca, ale po prostu człowieka – w jaki sposób kieruje swoją karierą. Na myśl przychodzi mi legendarny bokser Rocky Marciano, jedyny niepokonany mistrz świata wagi ciężkiej. Na naszym podwórku też mieliśmy sportowców, którzy kończyli kariery, będąc na samym szczycie. Wystarczy przypomnieć Adama Małysza. Z drugiej strony mamy tych długowiecznych, którzy schodzili ze sceny powoli, jak tenisistka Martina Navratilova, koszykarz Vince Carter czy skoczek narciarski Noriaki Kasai. Mój kolega po fachu – Dawid Murek – także grał do czterdziestki.

— A jak to było w pana przypadku? Łatwo było powiedzieć sobie pas?
— Z parkietu schodziłem właściwie jako dinozaur (śmiech). W latach 80. i 90. trzydziestopięcioletni sportowcy stanowili jednak rzadkość. Inne było podejście do sportu, inna świadomość i inne możliwości. Dzisiaj pod tym względem siatkarze mają łatwiej. Brzmię jak starszy pan? Tego chciałbym uniknąć (śmiech).

— Na razie nie wyczuwam przesadnej nostalgii, ale metryka nie kłamie. Ma pan za sobą już sześćdziesiąt dwie wiosny.
— I widzi pan, dla mnie to jest na swój sposób zaskoczenie, bo choć jestem szczęśliwym dziadkiem (i mężem), to cały czas czuję się młody duchem, dlatego perspektywa bycia emerytem jest dla mnie czymś wyjątkowo odległym.

— Dlatego postanowił pan wrócić do wielkiej polityki i wystartować w najbliższych wyborach parlamentarnych?
— Polityka rozumiana jako dążenie do zmieniania otaczającej nas rzeczywistości zawsze była mi bliska. Dlatego zaraz po tym, jak skończyłem zawodowo grać w siatkówkę, zostałem radnym Miasta Olsztyna z ramienia Lewicy. Przygoda z miejską polityką trwała w latach 1998-2006. W tym czasie byłem w Zarządzie Miasta oraz pełniłem funkcję przewodniczącego Komisji Budżetu i Finansów w Radzie Miasta Olsztyna. Jak by nie patrząc, to był dobry czas w moim życiu.

Fot. archiwum prywatne

— Lepszy niż ten sportowy?
— To zależy, jak na to spojrzeć. Zawsze jednak czułem i zapewne nadal będę czuł się sportowcem. Siatkówka wiele mi w życiu dała, ale ja także oddałem jej całe swoje serce. W 1980 roku jako nastolatek zadebiutowałem w ekstraklasie, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Już w 1981 roku byłem srebrnym medalistą mistrzostw Europy! W latach 1982-1985 w barwach olsztyńskiego AZS-u zdobyłem trzy medale mistrzostw Polski.

— I porzucił pan Krainę Tysiąca Jezior na rzecz Warszawy.
— Zadecydowały, jakby to ładnie powiedzieć, nieporozumienia z ówczesnym trenerem Leszkiem Doroszem. Zgłosiłem się więc do wojska i przez dwa lata grałem w Legii. W międzyczasie zespół prowadzony przez wspomnianego trenera spadł do II ligi. Wówczas zaczęto prowadzić ze mną rozmowy, których efektem miał być mój powrót na Warmię. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że na ławce trenerskiej nie będzie siedział pan Dorosz. Do Olsztyna zawsze mnie ciągnęło, dlatego wróciłem.

— Ale to dzięki panu olsztynianie spadli do II ligi!
— Poniosła pana fantazja…

— Mirosław Rybaczewski, złoty medalista z IO w Montrealu, który był pańskim trenerem w Legii, powiedział: „(…) wróciłem do kraju. Chciałem znowu pracować w Olsztynie, ale nie było tam już dla mnie miejsca. Trafiłem więc na dwa lata jako trener do Legii Warszawa, z którą w ramach rewanżu ograliśmy Olsztyn, spuszczając go z ligi. Ja zagrałem nawet w pierwszym meczu, a w drugim meczu Irek Nalazek, kolejny olsztynianin w barwach Legii, sam ograł AZS”.
— Poproszę o kolejne pytanie (śmiech).

— Powrót na stare śmieci okazał się nadspodziewanie udany.
— W sezonie 1988/1989 nikt na nas nie stawiał, bo byliśmy beniaminkiem, który dopiero awansował do I ligi. A my pod wodzą trenera Marka Kotulskiego zdobiliśmy Puchar Polski i byliśmy o krok od wywalczenia złotego medalu mistrzostw Polski! Tamten srebrny medal boli mnie do dziś, bo w pierwszym meczu z Hutnikiem Kraków wygraliśmy 3:0 i przed rewanżem w Olsztynie wszystko mieliśmy w swoich rękach. A mimo to skończyło się na tylko i aż srebrnym medalu…

— Następnie wyjechał pan za Zachód w poszukiwaniu lepszego życia.
— Przez siedem lat grałem w Belgii i Niemczech. Nie ma co ukrywać, że w Polsce graliśmy za przysłowiowy uścisk dłoni prezesa, a na Zachodzie otrzymywaliśmy realną gotówkę. Miałem rodzinę, którą musiałem utrzymać, dlatego gdy pojawiła się szansa, to długo się nie zastanawiałem.

— Nie było panu dane zagrać na igrzyskach olimpijskich, choć do Los Angeles 1984, zanim oczywiście kraje bloku wschodniego zbojkotowały igrzyska, zapewne mógł pan pojechać.
— Pewnie tak. Koledzy polecieli wówczas na Kubę, żeby zagrać w turnieju rozgrywanym w ramach Zawodów Przyjaźni – quasi IO. I zdobyli tam nawet brązowy medal, dzięki czemu mają olimpijską emeryturę. W tamtym zespole grał m.in. mój brat Włodek oraz znany dzisiaj komentator Wojtek Drzyzga.

Fot. archiwum prywatne

— Czemu na Kubie nie było Ireneusza Nalazka?
— Musiałem nadrabiać zaległości na uczelni. Poza tym ta impreza nie wydawała mi się szczególnie interesująca (śmiech).

— A co dzisiaj jest pana motorem napędowym?
— Przede wszystkim rodzina oraz praca, która jest moją pasją. W Ośrodku Sportu i Rekreacji w Olsztynie odpowiadam za promocję oraz współorganizację imprez sportowych i sportowo-rekreacyjnych. Zostałem przy sporcie, co uważam za wielkie osobiste szczęście. Ostatnimi czasy zawodowo żyję przygotowaniami do otwarcia zmodernizowanej hali „Urania”. Wierzę, że będzie to drugi dom olsztyńskich sportowców, a tym samym kibiców, którzy w końcu będą mieli obiekt godny XXI wieku.

— Olsztyńscy siatkarze nie zdobyli medalu mistrzostw Polski od piętnastu lat. Nie będzie naiwnie, gdy zapytam, czy nowa „Urania” przyniesie im szczęście?
— Pożyjemy, zobaczymy. Ale w sporcie, tak jak w każdej dziedzinie życia, bez wiary w sukces, nie sposób go osiągnąć.

Michał Mieszko Podolak

Fot. archiwum prywatne
Ireneusz Nalazek – reprezentant kraju w siatkówce, wielokrotny medalista mistrzostw Polski, od lat związany ze sportem na Warmii i Mazurach.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5