Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Zaświadczenie o moralności
2019-06-23 18:02:34(ost. akt: 2019-07-05 22:36:41)
Rodzinny album, jaki mam w domu, a który założyłem, bo pamięć jest zawodna, zawiera mnóstwo fotografii i tzw. papierki. Z tych ostatnich np. „Zaświadczenie o moralności”, jakie musiał przedstawić mój tata, podejmując pracę na kolei.
Kolejarze pracowali w branży bardzo ważnej dla gospodarki państwowej, transporcie, więc na to środowisko władze miały szczególne baczenie. „Zarząd Miejski w Białymstoku (Wydział Administracyjny) zawiadamia, że ob. Jan Katarzyński, syn Jana, ur. w 1922, zam. do 1945 r. w Białymstoku, ul. Sitarska nr 21, do tego czasu nie był sądownie karany i pod względem moralnym i politycznym cieszył się dobrą opinią”.
Wśród dokumentów, jakie posiadam, jest zaświadczenie o nabyciu 8 marca 1945 roku przez ojca w Białymstoku za 2500 złotych 2-lampowego radia firmy „Nora”, co poświadczają dwaj świadkowie, jak tata wyjaśnił, koledzy z pracy. I kolejny dokument, stwierdzający, że 14. VI. 1945 roku tata objął posadę kancelisty na kolei w Wydziale Mechanicznym Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Olsztynie. Tenże dokument jest sporządzony i po rosyjsku.
20 lutego 1954 roku tata został przyjęty do 2-letniego Technikum Kolejowego „dla robotników wysuniętych” przez Ministerstwo Kolei w Warszawie, po uprzednim zdaniu egzaminu na wydział planowania transportu kolejowego, co potwierdza „papierek” wystawiony przez tę instytucję.
Innym z dokumentów, jakie przechowuję, jest wyciąg z księgi metrykalnej mojej mamy, Janiny Katarzyńskiej z domu Polejko, wystawiony 17 marca 1940 roku przez proboszcza w Turośli, diecezja wileńska, z dopiskiem, iż w/w osoba ur. 2 grudnia 1921 roku w Hołówce pow. białostocki, jest gorliwą katoliczką. Inny dokument mamy to świadectwo szkolne na nazwisko Janina Polejkówna, wydane przez kierownika 6-klasowej Publicznej Szkoły Powszechnej w Czarnej Wsi, pow. białostocki, która to uczennica trzeciej klasy, wyznania rzymsko-katolickiego, otrzymuje za pierwsze półrocze roku szkolnego 1930-1931 m.in. bardzo dobry ze sprawowania.
Mama orłem nie była, bo tylko trzy oceny, z religii, ćwiczeń cielesnych i robót kobiecych są dobre, a pozostałe, jak z przyrody żywej, dostateczne. Jest też niedostateczny, z rachunków z geometrią. Chyba tę niechęć do matematyki odziedziczyłem po mamie, bo w zasadzie już od trzeciej klasy szkoły podstawowej miałem z tym kłopoty.
Mam również zaświadczenie, wystawiony 26 maja 1958 roku przez Wojewódzki Związek Spółdzielni Pracy, że mama, już Janina Katarzyńska, skończyła szkolenie międzyzakładowe w zawodzie krawiecko-bieliźniarskim z wynikiem pomyślnym. Mama do emerytury pracowała w olsztyńskim Unipralu.
W rodzinnym albumie zachowałem również dokumenty dotyczące obojga małżonków, na przykład wystawiony 10 kwietnia 1946 roku przez Zarząd Miejski w Olsztynie, Wydział Kwaterunkowy, przydział na jeden pokój z używalnością kuchni, łazienkę, korytarz przy ul. Jagiellońskiej 39 m. 10. W sumie 42 metry kwadratowe. Mieszkanie jest wyposażone w instalację wodociągowo-kanalizacyjną, elektryczność, gaz, ogrzewanie piecowe. Czynsz wynosi 29 zł miesięcznie.
Takie to były wówczas luksusy. Dodam, że jako małolaty targaliśmy przez lata z bratem na trzecie piętro kamienicy z piwnicy wiadra z węglem. I to biegiem. Pewnego dnia wpadłem na pomysł, żeby w ciągu kilku godzin napełnić wannę węglem i ustawić ją na półpiętrze wyżej, co by później nie biegać do piwnicy codziennie.
Co do pieca, niezapomniane były wieczorne rozmowy z rodzicami przy nim, rozgrzanym piecu kaflowym. Niedawno moja żona (bo ona się tym zajmuje) skończyła u nas remont łazienki. Wcześniej przyszedł pan ze spółdzielni i wystawił dokument, z którego wynika, że zezwala się na umieszczenie grzejnika na wysokości takiej to a takiej. Zezwolenie wkładam do albumu.
I na koniec dokumenty nietypowe. Kilka lat temu z kolegą Piotrem Smolem, pasjonatem gier stolikowych i podwórkowych, zorganizowaliśmy w Zakładzie Karnym w Barczewie I Mistrzostwa Polski Osadzonych w Grze w Kapsle z udziałem kilkunastu uczestników. W podzięce naczelnik zakładu wystawił nam podziękowanie, że „tego typu imprezy pozwalają osadzonym zasmakować ducha zdrowej rywalizacji, a same uczestnictwo kształtować w nich charaktery. Co więcej, wzięliśmy z powodzeniem udział w trudnym procesie resocjalizacji. I prośba o kontynuowanie takich turniejów.
Pod koniec grudnia 1992 roku odbył się w Olsztynie zebranie założycielskie oddziału Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, w którym uczestniczyłem w towarzystwie kilku moich kolegów, też miłośników złocistego napoju. Na wstępie wjechały na stół przywiezione przez delegatów z Ławy Najwyższej PPPP dwie skrzynki piwa jako argument, że warto do wspomnianej partii wstąpić.
Po wpisaniu się na listę, oddaliśmy się w naszej grupce degustacji, nie bacząc na to, co mówili przedstawiciele PPP z Warszawy, w tym kabareciarz Janusz Rewiński. W pewnym momencie, rozgadani, zauważyliśmy, że wszyscy wokół podnoszą ręce. Piwo się kończyło, sądziliśmy, że chodzi o repetę, więc przyłączyliśmy się do innych. Po tygodniu otrzymałem ze stolicy dokument, że zostałem przyjęty do wspomnianej partii i zarazem wezwanie do jej popularyzacji w Olsztynie.
„Zakładajcie kluby-puby, organizujcie spotkania birofilskie (birofil — pasjonat piwa), walczcie o ochronę środowiska piwoszy” — apelowano. I numer konta, na który trzeba wysłać pieniądze jako składki. Nie odpowiedziałem. Za miesiąc otrzymałem pismo, że wobec niepłacenia składek z Polskiej Partii Przyjaciół Piwa mnie wyrzucono. Podpisał członek Ławy Najwyższej PPPP Janusz Rewiński.
Władysław Katarzyński
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez