Niezwykła szopka w łupinie orzecha

2016-12-25 12:00:00(ost. akt: 2016-12-23 13:03:14)

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

Bogactwo materiałów, postaci i kolorów jest wielkie. Ale wkrótce może zabraknąć twórców. Rozmawiamy o tym z Waldemarem Majcherem, malarzem na szkle i prezesem Stowarzyszenia Twórców Ludowych.
— Zacznijmy może od tej miniaturowej szopki w łupienie włoskiego orzecha, która jest w pańskiej Manufakturze Sztuki. Pierwszy raz w życiu widzę coś takiego. 

— W naszej galerii nie ma bylejakości, jest jakość. Są tu prace członków Stowarzyszenia Twórców Ludowych z całej Polski. Do tego stowarzyszenia nie można się po prostu zapisać. Trzeba mieć rekomendację komisji ministerialnej i etnograficznej. To, co tutaj oglądamy, to jest najwyższa krajowa półka. Nie ma tu nic chińskiego.

— Ale kto dzisiaj jest twórcą ludowym? Przecież nie ma już tradycyjnej wsi. 

— Nie ma, ale twórcy, nawet jeżeli wyjechali do swoich dzieci do miasta, nadal pracują w konwencji regionu i miejsca, w których wyrośli. Twórca z Kurpi mieszkający w Olsztynie kultywuje sztukę kurpiowską. Palmy, które robi w Olsztynie, nie są przecież olsztyńskie, tyko kurpiowskie. Mamy też sztukę ukraińską, która przyjechała do nas wraz z ludźmi wysiedlonymi podczas akcji Wisła. 


— A kto robi te słomiane koniki? 

— Babci Słomka, czyli pani Helenka Kołodziej, która mieszka pod Lublinem. I całe życie, tak jak przedtem jej mama, a jeszcze wcześniej babcia, robiła ozdoby ze słomy. Zaraziła tym swoje dzieci, synowe i wnuki. Wszyscy ją wspierają. Synowie sieją i zbierają różne zboża. Trzeba je ręcznie obrobić. Musi być kosa i cep, a nie kombajn. Potem słomę się suszy, gotuje i wybiela. To widać już w gotowych pracach. Natomiast szopka w łupinie od orzecha włoskiego albo laskowego, bo i takie tu mamy, są autorstwa Mariusza spod Piotrkowa Trybunalskiego. On też kontynuuje rodzinną tradycję. Robi miniaturowe kapliczki, anioły i właśnie szopki. Jest pedantem, ma ponad 60 lat, ale ma nadal świetny wzrok.


— I palce chirurga, powiedziałabym naczyniowego.

— Nawet mikrochirurga. Mariusz wystąpił w programie „Pytanie na śniadanie”, gdzie pokazywał swoje prace. Nie używa w nich elementów drogich. Korzysta z kawałków drewna i starych desek, które tnie na kawałeczki. Jego miniaturowe postaci mają malowane twarze mniejsze od łepka pinezki. Malutkie sukienki Marii i Józefa są zrobione z liści kukurydzy. 


— A kto w pana Manufakturze reprezentuje nasz region? 

— Między innymi Ewa i Tadeusz Maculewiczowie, autorzy rzeźb i płaskorzeźb. Dla nich źródłem inspiracji jest miejsce, w którym mieszkają — Derc i tamtejsza przyroda. Na ich płaskorzeźbach widzimy nasz warmiński krajobraz, widzimy wiejskie codzienne zajęcia. O, tu kaczki płyną strumieniem. A tu śpiewa też anielski chór. Maculewiczowie mieli nadzieję, że na emeryturze będą mieli więcej czasu. Ale mają tyle pomysłów, że im go nie starcza.


— Bardzo powszechnym motywem, zarówno w rzeźbie płaskorzeźbie, lat też malarstwie i ceramice jest konik. Mazurski? Warmiński?

— Z moich badań wynika, że był i tu, i tu. Przede wszystkim malowano koniki na kaflach piecowych. Takie kafle w bogatszych domach były zdobione. Czasem było to całe historyjki, takie osiemnastowieczne komiksy. I konik ze wstążkami za uszami był bardzo popularny. Tak ustrojonego konia zaprzęgano do wozu, gdy jechano w swaty albo do ślubu. Podczas jazdy te wstążki powiewały. I tak koniki trafiły na kafle. U nas są kafle współczesne. O, a tu są siwaki rodziny Piechowskich z Czarnej Wsi Kościelnej na Podlasiu. O Piechowskich jest wzmianka pochodząca z 1799 roku. Już wtedy mieli warsztat garncarski. A tu jest ceramika z Bolimowa z pracowni Konopczyńskich. Wzory na ich filiżankach i talerzach maja ponad 100 lat. 


— Widzę ceramiczne baby pruskie. To oczywiście repliki posągu z dziedzińca olsztyńskiego zamku. Ale przed wejściem do manufaktury stoi dziadek do orzechów. 

— Zrobiłem go ze śmieci, z niepotrzebnych wiader i rur znalezionych w garażu. Teraz dzieci przychodzą i robią sobie z nim zdjęcia. Ale sam dziadek jest przecież tytułowym bohaterem wigilijnej opowieści E.T.A. Hoffmanna, pisarza pochodzącego z dawnego Koenigsberga, czyli dzisiejszego Kaliningradu.

— Wszystko pięknie łączy się ze wszystkim. Pan i pana żona też jesteście twórcami.

— My malujemy na szkle. Tutaj są prace mojej żony ze scenami Bożego Narodzenia. 


— Skąd pochodzi pana rodzina? 

— Korzenie rodziny mamy sięgają Nowej Wilejki. Rodzina taty pochodzi ze Śląska. Te dwie rodziny w latach 20. ubiegłego wieku niezależnie od siebie wyjechały do Francji. Tam urodzili się urodzili moi rodzice. I urodzili się dwa kilometry od siebie. Dziadek od strony mamy jeszcze przed wojną przyjechał pod Wilno, a rodzina taty do Polski wróciła dopiero w 1947 roku. 
(Wchodzi kobieta i pyta o maski karnawałowe. W odpowiedzi słyszy: — Nie ma. Twórcy ludowi nie robią karnawałowych masek). Rodzice poznali się w poliklinice, gdzie razem pracowali. W Olsztynie urodziłem się ja i moi dwaj bracia. Czujemy się Warmiakami. Mam trzech synów. Jeden mieszka w Anglii, a dwóch w Polsce. 


— Czy artyści, których dzieła u pana oglądamy, mają następców? 

— Są branże, w których następców już nie ma. Dzieci mówią mamie czy tacie: Całe życie tym się zajmujesz i co ty z tego masz?! Wsparcie ministerstwa kultury było i jest mizerne. Pomagamy im jako stowarzyszenie. Są twórcy, którzy mają strony internetowe i konta e-mailowe, choć o tym nawet nie wiedzą, bo prowadzimy je właśnie my.


Ewa Mazgal 



podpis. Twórcy, nawet jeżeli wyjechali do swoich dzieci do miasta, nadal pracują w konwencji regionu, w których wyrośli, uważa Waldemar Majcher
Fot. Grzegorz Czykwin

Źródło: Gazeta Olsztyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5