Boża logika
2025-08-22 12:54:35(ost. akt: 2025-08-22 13:01:32)
W mijającym tygodniu słowa „Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi” (Łk 13, 30) słyszymy kilkakrotnie. Prawdopodobnie dlatego, że są one dla chrześcijanina fundamentalne. Nie są to jednak słowa, w świetle ludzkiej logiki, łatwo przyswajalne i chętnie akceptowane. Najczęściej budzą nasz sprzeciw.
Te słowa Jezusa brzmią raczej jak wyzwanie rzucone logice świata. Przeczą wszelkim naszym, ludzkim powszechnym schematom myślenia o sukcesie i porażce. W codziennym życiu bowiem to my sami układamy własną hierarchię: kto jest na górze, a kto na dole, kto uchodzi za bohatera, a kto za nieudacznika, kogo warto podziwiać, a kogo lekceważyć. Ale Ewangelia odwraca te kategorie o 180 stopni i pokazuje, że Bóg patrzy zupełnie inaczej.
Ostatni
Przypomnijmy sobie choćby niektóre historie przemiany i upadku, które jednych fascynują, a innych oburzają albo nawet gorszą, dotykając tego napięcia pomiędzy pierwszymi i ostatnimi. Kiedyś pisałam, na tych łamach, o pewnym młodym człowieku z Francji, który jako ostatni w historii tego państwa został zgilotynowany. Jacques Fesch, młody człowiek o śmiałych, ale zarazem przestępczych pomysłach na życie, który w 1954 roku podczas napadu na kantor zabił policjanta – ojca samotnie wychowującego małą córeczkę, był dla opinii publicznej skończonym bandytą. Fesch został skazany na śmierć. „Ostatni” w hierarchii moralnej. A jednak w więzieniu przeszedł głębokie nawrócenie, pisał duchowe dzienniki (opublikowane też po polsku), pojednał się z Bogiem, zadośćuczynił za swą zbrodnię i dziś, ku zdumieniu samych katolików, toczy się jego proces beatyfikacyjny. Podobnie Alessandro Serenelli, zmarły w 1970 roku, zabójca św. Marii Goretti, również uchodził za wyrzutka, człowieka zniszczonego przez grzech. A jednak dzięki przebaczeniu ofiary i jej matki jego życie przemieniło się tak głęboko, że resztę dni po odbyciu kary (prawie 30 lat w więzieniu) przeżył jako pokutnik, świadek miłosierdzia, stając się tercjarzem franciszkańskim i pracując jako prosty ogrodnik w klasztorze kapucynów. Serenelli był świadectwem tego, jak łaska może przemienić największego łajdaka w człowieka. A zatem w oczach ludzi – „ostatni”, w oczach Boga – ci, którzy znaleźli się w pierwszych szeregach.
Nieco inną drogę przeszła Józefina Bakhita, również stając się z „ostatniej” „pierwszą” – sudańska niewolnica, bita, okaleczana, sprzedawana na targu jak przedmiot. Świat odebrał jej wszystko: wolność, godność, dzieciństwo. Była absolutnie „ostatnia” w ludzkiej hierarchii. A jednak w spotkaniu z Chrystusem odzyskała siebie, przyjęła chrzest, została siostrą zakonną i ostatecznie świętą Kościoła katolickiego. Bakhita jest także znakiem, że Boża logika odwraca ludzkie kategorie – to, co poniżone, staje się wyniesione.
Na ogół takie spektakularne przemiany nie podobają się ludziom. Obojętnie, wierzącym czy nie. Mam znajomego, który nie chodzi do spowiedzi, ponieważ twierdzi, że nie rozumie logiki Bożego Miłosierdzia. Bo jak można, ciężko grzesząc, po prostu ot tak nawrócić się, przystąpić do konfesjonału i być rozliczonym z Bogiem? Co to za niebo, w którym są ludzie, którzy przez całe życie grzeszyli albo dokonali zbrodni, a potem, jak uczy Biblia, przebywają w chwale Boga razem z największymi świętymi? Odpowiada na te pytania Ewangelia z mijającego tygodnia (Mt 20, 1-16) o robotnikach w winnicy i zapłacie. Właściciel winnicy wypłacił tę samą zapłatę – denara – robotnikom, którzy pracowali cały dzień, oraz tym, którzy przyszli do pracy zaledwie na jedną, ostatnią godzinę, co wywołało sprzeciw i szemranie pierwszych. W świetle tej przypowieści okazuje się, że sprawiedliwość Boża jest zupełnie inna od ludzkiej, że dobroć Boga może być nieograniczona, że Królestwo Boże jest darem dla każdego, kto nawróci się z miłości do Boga i odwróci się od swoich grzechów – oczywiście dbając o przestrzeganie przykazań (nawet na koniec swojego życia). I wreszcie, że niebo nie jest tylko nagrodą za nasze zasługi i wysiłki i że musimy uwolnić się od mentalności dokonań duchowo-moralnych, które sami sobie przypisujemy, a wejść w przestrzeń zaufania w nieskończoną dobroć Stwórcy.
Pierwszy jak symbol upadku
Ale te słowa Jezusa o byciu „pierwszymi” i „ostatnimi” mają też swoją drugą, trudniejszą stronę, która pokazuje, że też „pierwsi mogą stać się ostatnimi”. I znów nie jest to tylko jakieś abstrakcyjne pouczenie Jezusa, ale bardzo realne doświadczenie Kościoła, świata i niejednokrotnie osobistego życia. Byli tacy, którzy uchodzili za wzory cnót, niemal za świętych za życia, a później prawda obnażyła ich podwójną, skrywaną egzystencję. Bardzo poruszył mnie niegdyś przypadek Maciela Degollada, założyciela Legionu Chrystusa. Przez dziesięciolecia był gloryfikowany: charyzmatyczny założyciel, inspirator powołań, przyjmowany przez papieży, stawiany jako wzór kapłaństwa, oddania ludziom i Kościołowi. A potem na jaw wyszły jego nadużycia: seksualne, finansowe, duchowe, które były jego udziałem od dziesiątków lat. Degollado, okazało się, był dewiantem, pedofilem, maniakiem seksualnym (gwałcił także własnych synów), narkomanem, oszustem matrymonialnym, manipulantem i hipokrytą. Z symbolu „pierwszego” stał się symbolem zgorszenia, upadku, hańby i dramatycznym świadectwem, że Ewangelia nie myli się, gdy ostrzega: ci, którzy wydają się „pierwsi”, mogą w świetle wyjawionej prawdy stać się „ostatnimi”.
Z polskiego doświadczenia mogę przywołać przykład arcybiskupa Janusza Bolonka. Uchodził za wybitnego dyplomatę watykańskiego, doktora prawa kanonicznego, pracownika Sekretariatu Stanu, uczestnika przygotowań do pielgrzymek Jana Pawła II do Polski. Był nuncjuszem apostolskim w wielu krajach, nagradzanym i szanowanym, odznaczonym nawet Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP za rozwijanie współpracy polsko-watykańskiej. Jeden z „pierwszych” w kościelnej i państwowej hierarchii uznania. A jednak badania historyczne ujawniły, że był tajnym współpracownikiem komunistycznej Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Lamos, że donosił systematycznie m.in. na pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Ten wstrząsający fakt całkowicie zmienił obraz człowieka, którego wcześniej widziano jako autorytet, przykład do naśladowania, którego obdarzano respektem. Z „pierwszego” w oczach wielu stał się „ostatnim” w świetle prawdy.
W takie historie obfituje też świecka przestrzeń. W świecie kultury i show-biznesu przychodzi mi na myśl przykład popularnego i niegdyś uwielbianego aktora, komika, muzyka Billa Cosby’ego. Przez dekady uważany za „przykładnego ojca Ameryki”, symbol rodzinnych wartości i ojcostwa (pięcioro dzieci). Człowiek, którego twarz kojarzyła się z ciepłem, bezpieczeństwem i śmiechem milionów odbiorców i wielbicieli jego talentu. Ikona moralności i telewizyjnego sukcesu. A potem przyszły dziesiątki świadectw kobiet, które opowiedziały o jego nadużyciach seksualnych, gwałtach na nich, przemocy, narkotyzowaniu się. Okazało się, że Cosby to „agresywny przestępca seksualny”. Obraz człowieka, który był na piedestale, runął, a ten, który miał być „pierwszym”, okazał się „ostatnim” w moralnej hierarchii.
W takie historie obfituje też świecka przestrzeń. W świecie kultury i show-biznesu przychodzi mi na myśl przykład popularnego i niegdyś uwielbianego aktora, komika, muzyka Billa Cosby’ego. Przez dekady uważany za „przykładnego ojca Ameryki”, symbol rodzinnych wartości i ojcostwa (pięcioro dzieci). Człowiek, którego twarz kojarzyła się z ciepłem, bezpieczeństwem i śmiechem milionów odbiorców i wielbicieli jego talentu. Ikona moralności i telewizyjnego sukcesu. A potem przyszły dziesiątki świadectw kobiet, które opowiedziały o jego nadużyciach seksualnych, gwałtach na nich, przemocy, narkotyzowaniu się. Okazało się, że Cosby to „agresywny przestępca seksualny”. Obraz człowieka, który był na piedestale, runął, a ten, który miał być „pierwszym”, okazał się „ostatnim” w moralnej hierarchii.
Ukryta pycha i jawne słabości
Od samego początku chrześcijaństwa, zwłaszcza Ojcom Kościoła nie umknęła ta logika przewrotu Ewangelii. Święty Augustyn pisał, że Bóg burzy ludzkie wyobrażenia o wielkości, bo „wielkość mierzy się pokorą, a nie splendorem” (Sermo, 36). Orygenes komentował, że słowa o „pierwszych” i „ostatnich” są przestrogą dla każdego wierzącego, by nie uzurpował sobie miejsca w Królestwie Bożym, lecz szukał go w pokucie i miłosierdziu. Współcześnie choćby Benedykt XVI wielokrotnie podkreślał, że to zdanie w Ewangelii o byciu „pierwszymi” i „ostatnimi” jest jak zwierciadło, które obnaża duchową pychę. Pisał, że chrześcijanin, który czuje się zbyt pewnie, jakby był już u celu, narażony jest na największy upadek. Bo wiara to nie własność raz zdobyta, lecz droga, która trwa do końca życia.
I to jest dla nas, chrześcijan, taki właśnie zimny prysznic, aby nie czuć się duchowymi herosami, ludźmi lepszymi, moralniejszymi. Historia Kościoła i świata uczy, że najgłębsze upadki zdarzają się tym, którzy byli na piedestale. I jest to ostrzeżenie, że duchowa pycha, która, jak mówi przysłowie, „z nieba spycha”, bywa gorsza niż jawna słabość. Kto wierzy, że sam sobie zapewnił pierwsze miejsce, że nic ani nikt nie może go z tej pozycji wyeliminować, ten jest najbardziej zagrożony. A kto cicho trwa, walczy, wstaje z upadków, idzie dalej, ufając Bożemu Miłosierdziu, ten w Bożej logice może się znaleźć na czele peletonu.
Osobiście to zdanie Jezusa o „pierwszych” i „ostatnich” nie daje mi spokoju. Nie pozwala zasnąć w samozadowoleniu i duchowym ciepełku. Wyzwala czujność i przestrzega przed budowaniem życia na iluzji sukcesu, pozycji, stanowiska, popularności czy duchowej bądź moralnej lepszości. To słowo wzywa mnie do czujności, by nie ulec złudzeniu, że mam nad swoim życiem, swoim postępowaniem i wiarą pełną kontrolę. Bo osobiste doświadczenie nauczyło mnie, że… nie mam i że wciąż jestem narażona, mimo pracy nad sobą, na zdrady Ewangelii, upadki, słabości, pokusy i grzech. „Pierwsi” mogą się stać „ostatnimi” i to jest prawda, z której rodzi się pokora, ostrożność i niepoleganie tylko na sobie. Trzeba nam o tym nieustannie pamiętać. A jeśli przyjdzie być „ostatnimi”, zapomnianymi, odrzuconymi, to wcale nie musi to oznaczać przegranej. Może właśnie wtedy jest się najbliżej Ewangelii? W świecie, który uczy i zachęca, jak być „pierwszym”, Chrystus pokazuje, że ostatnie miejsce nie musi być klęską, lecz początkiem drogi do nieba. Bo tam, gdzie kończy się logika świata, zaczyna się logika Boga.
Osobiście to zdanie Jezusa o „pierwszych” i „ostatnich” nie daje mi spokoju. Nie pozwala zasnąć w samozadowoleniu i duchowym ciepełku. Wyzwala czujność i przestrzega przed budowaniem życia na iluzji sukcesu, pozycji, stanowiska, popularności czy duchowej bądź moralnej lepszości. To słowo wzywa mnie do czujności, by nie ulec złudzeniu, że mam nad swoim życiem, swoim postępowaniem i wiarą pełną kontrolę. Bo osobiste doświadczenie nauczyło mnie, że… nie mam i że wciąż jestem narażona, mimo pracy nad sobą, na zdrady Ewangelii, upadki, słabości, pokusy i grzech. „Pierwsi” mogą się stać „ostatnimi” i to jest prawda, z której rodzi się pokora, ostrożność i niepoleganie tylko na sobie. Trzeba nam o tym nieustannie pamiętać. A jeśli przyjdzie być „ostatnimi”, zapomnianymi, odrzuconymi, to wcale nie musi to oznaczać przegranej. Może właśnie wtedy jest się najbliżej Ewangelii? W świecie, który uczy i zachęca, jak być „pierwszym”, Chrystus pokazuje, że ostatnie miejsce nie musi być klęską, lecz początkiem drogi do nieba. Bo tam, gdzie kończy się logika świata, zaczyna się logika Boga.
Zdzisława Kobylińska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez