„Czemu zawsze rządzi inteligent, a do robotników się strzela?”
2025-06-30 13:27:32(ost. akt: 2025-06-30 14:51:07)
Wróg był jeden – „czerwony ciemiężca”. Pięćdziesiąt dziewięć lat temu rozegrały się wydarzenia określane mianem „Poznańskiego Czerwca” – pierwszego w PRL robotniczego zrywu. W wyniku krwawo stłumionych protestów, podczas których władza sięgnęła m.in. po 400 czołgów, zginęło 58 osób.
„Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podnoszenie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny”.
To bodajże najbardziej znany fragment przemówienia radiowego premiera Józefa Cyrankiewicza z 29 czerwca 1956 roku, który nie gryzł się w język i w myśl ówczesnej propagandy protestujących robotników nazwał „agentami i prowokatorami”.
To bodajże najbardziej znany fragment przemówienia radiowego premiera Józefa Cyrankiewicza z 29 czerwca 1956 roku, który nie gryzł się w język i w myśl ówczesnej propagandy protestujących robotników nazwał „agentami i prowokatorami”.
Rzeczywistość była jednak zgoła odmienna, bo robotnicy z poznańskich zakładów wyszli na ulice, buntując się przeciwko skandalicznym warunkom pracy, uwłaczającym godności zarobkom i niskiemu poziomowi życia. Blisko 100 tysięcy ludzi wyraziło swój sprzeciw wobec komunistycznej dyktatury, która od 1945 roku rządziła poprzez strach i terror.
Bezpośrednim powodem wybuchu Poznańskiego Czerwca był konflikt w Zakładach im. Stalina (wcześniej Zakłady Hipolita Cegielskiego), w których pracowało ok. 13 tysięcy osób. Narastająca frustracja robotników sprawiła, że 26 czerwca 1956 roku do stolicy wyjechała wybrana przez nich delegacja na rozmowy w Ministerstwie Przemysłu Metalowego i Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców. Minister Roman Figielski w rozmowach z przedstawicielami poznańskich robotników pierwotnie zgodził się z częścią przedstawionych przez nich postulatów, ale 27 czerwca podczas wizyty w Zakładach im. Stalina w Poznaniu nie zdecydował się potwierdzić swoich wcześniejszych deklaracji.
Chcemy Polski katolickiej, a nie bolszewickiej
28 czerwca 1956 roku robotnicy z dawnych Zakładów Hipolita Cegielskiego ogłosili strajk i wczesnym rankiem ruszyli w kierunku siedzib miejskiej rady narodowej oraz komitetu wojewódzkiego PZPR. W trakcie przemarszu sukcesywnie dołączali do nich pracownicy innych zakładów. Demonstranci skandowali hasła: „My chcemy chleba dla naszych dzieci”, „Precz z komunistami”, „Wolności”, „Precz z niewolą, precz z Ruskami, precz z 17 latami niewoli”, „Precz z Rokossowskim”, „Chcemy Polski katolickiej, a nie bolszewickiej”.
Wymowny był również fakt, iż kilkudziesięciotysięczny tłum śpiewał hymn Polski, „Rotę” oraz pieśni religijne. Sytuacja zaogniła się, gdy manifestanci weszli do budynku komitetu wojewódzkiego PZPR oraz komendy wojewódzkiej MO, z których wyrzucono czerwone flagi, a wewnątrz zniszczono popiersia sowieckich przywódców. Swoistym punktem zapalnym okazała się jednak plotka o aresztowaniu delegatów, którzy w imieniu robotników prowadzili negocjacje w Warszawie. Grupa manifestantów wtargnęła do więzienia przy ulicy Młyńskiej. Wypuszczono co najmniej 250 więźniów i zabrano broń. Co ciekawe, więzienni strażnicy nie stawiali oporu. Manifestanci zajęli także sąsiadujące z więzieniem budynki sądu rejonowego oraz prokuratury. Wyrzucaną na ulicę dokumentację spalono. Niemalże w całym mieście rozgorzały walki, które szybko nabrały narodowego charakteru.
Wróg był jeden – „czerwony ciemiężca”. W Poznaniu demonstranci, podobnie jak warszawscy powstańcy, używali butelek z benzyną i zdobytej broni palnej, a młode dziewczyny z biało-czerwonymi opaskami na rękawach udzielały pomocy rannym. Skądinąd same nazywały się powstańczą służbą medyczną.
Zdezorientowana władza postanowiła odpowiedzieć siłą. Gdy oddziały milicji, Urzędu Bezpieczeństwa i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego okazały się niewystarczające, do stolicy Wielkopolski skierowano regularne wojsko. Dziesięć tysięcy żołnierzy oraz blisko 400 czołgów ostatecznie przesądziło o krwawym stłumieniu wolnościowego zrywu. Śmierć 58 osób (50 cywilów, 4 żołnierzy, 1 milicjanta i 3 funkcjonariuszy UB) sprawiła, że komunistyczna narracja legła w gruzach. Władza mieniąca się robotniczą strzelała do robotników.
„Szli robotnicy w ferszalungach (czyli w kombinezonach), zrywali czerwone sztandary! Deptali je i śpiewali: »Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej«. A UB do nich strzelało. Dla ojca fakt, że robotnicy niszczą czerwone sztandary, a władza do nich strzela, to był koniec wszystkiego. I dla mnie też” – wspominał po latach Jacek Kuroń, dając jasno do zrozumienia, że dla ludzi o proweniencji lewicowej Poznański Czerwiec był niezbitym dowodem na upadek mitu założycielskiego komunistycznej władzy.
Polski duch wolności
Przez niemal cały okres Polski Ludowej rządowa propaganda próbowała zamieść pod dywan to, co wydarzyło się w ostatnich dniach czerwca 1956 roku. Mówienie o „wypadkach czerwcowych” było świadomą taktyką komunistów, którzy próbowali umniejszyć rangę tychże wydarzeń i sprowadzić je do lokalnego epizodu. Poznański Czerwiec w istocie był jednak pierwszym wielkim buntem robotniczym w Polsce po zakończeniu II wojny światowej. Chwilę później przyszły następne: Grudzień 1970, Czerwiec 1976 i Sierpień 1980 roku. Czerwiec 1956 roku był jednym z najważniejszych buntów wolnościowych w Europie Środkowej lat 50. XX wieku. Poznańscy robotnicy utorowali drogę przełomowi politycznemu, który przyszedł kilka miesięcy później, w październiku 1956 roku, i rozpoczął proces destalinizacji nad Wisłą. Naturalnie PRL w dalszym ciągu pozostał opresyjnym państwem, ale wraz z 1956 rokiem zamknięto jeden z najmroczniejszych okresów w historii Polski.
Michał Mieszko Podolak
„Rozstrzelano moje serce”
Chciałam o kulturze napisać
naprawdę inteligentnie,
lecz zaczęły kule świstać
i szyby dygotać i pękać.
Pochyliłam się – jak każe przepis –
nad dziejami dwudziestolecia,
ale z pióra kleks czerwony zleciał
i kartki ktoś krwią pozlepiał.
naprawdę inteligentnie,
lecz zaczęły kule świstać
i szyby dygotać i pękać.
Pochyliłam się – jak każe przepis –
nad dziejami dwudziestolecia,
ale z pióra kleks czerwony zleciał
i kartki ktoś krwią pozlepiał.
Rym się na gromadę zwlókł;
jest go dosyć... Tyle pokoleń...
Lecz zbryzgano mózgiem bruk
i bruk się wzdyma powoli.
Myśleć zaczął, choć ledwo się dźwiga
i do zapytań ośmiela:
„Czemu zawsze rządzi inteligent,
a do robotników się strzela?”.
jest go dosyć... Tyle pokoleń...
Lecz zbryzgano mózgiem bruk
i bruk się wzdyma powoli.
Myśleć zaczął, choć ledwo się dźwiga
i do zapytań ośmiela:
„Czemu zawsze rządzi inteligent,
a do robotników się strzela?”.
Niemy dotąd warknął koci łeb,
splunęła granitowa kostka:
„Znowu żeśmy się dali wziąć na lep,
położono nas – jak zawsze – mostem”.
A ja na tym moście jak kiep
do essayu oczy przysłaniam,
krew nie płynie już, już tylko skrzep...
Rozstrzelano moje serce w Poznaniu.
splunęła granitowa kostka:
„Znowu żeśmy się dali wziąć na lep,
położono nas – jak zawsze – mostem”.
A ja na tym moście jak kiep
do essayu oczy przysłaniam,
krew nie płynie już, już tylko skrzep...
Rozstrzelano moje serce w Poznaniu.
O kulturze... Próba wzniosłych syntez,
artystycznych intuicji zgranie...
Ja nie mogę... Ani kwarty, ani kwinty.
Rozstrzelano moje serce w Poznaniu.
Ni gorące ono, ni zimne.
Szkoda kul. Szkoda leków na nie.
Moje serce – wszak to tylko rymy...
Rozstrzelano moje serce w Poznaniu.
artystycznych intuicji zgranie...
Ja nie mogę... Ani kwarty, ani kwinty.
Rozstrzelano moje serce w Poznaniu.
Ni gorące ono, ni zimne.
Szkoda kul. Szkoda leków na nie.
Moje serce – wszak to tylko rymy...
Rozstrzelano moje serce w Poznaniu.
4 lipca 1956 roku
Kazimiera Iłłakowiczówna
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez