Człowiek może i wyjdzie z Rosji, ale Rosja z człowieka nigdy. Przypadek Leszka Millera
2025-04-13 22:54:17(ost. akt: 2025-04-13 23:44:50)
Leszek Miller, symbol politycznego upadku, najwyraźniej liczy na krótką pamięć rodaków, udając eksperta od spraw wszelakich. Ale wokół nazywanego ongiś „kanclerzem” towarzysza od lat unosi się nieprzyjemny zapach szerokiego kawałka materiału do owijania stóp, używanego zamiast skarpet.
Gardzili odzyskaną w 1918 roku niepodległością, w 1920 roku stanęli po stronie bolszewickich hord, cieszyli się z „wyzwolenia” w 1939 roku i kłamali na temat ludobójstwa w Katyniu. Rodzimi miłośnicy sowieckich porządków, którzy z nadania i pod kontrolą Kremla sprawowali władzę w PRL, posunęli się nawet do tego, by głosić, że Katyń jest dla Polaków lekcją, która winna skutkować nawiązaniem jak najściślejszej współpracy z ZSRR. Kto nie wierzy, niech poczyta, co o mordzie katyńskim pisały polskojęzyczne gadzinówki („Trybuna Wolności”, „Głos Warszawy”).
Po 1989 roku ostentacyjne trzaskanie obcasami przed dygnitarzami z Moskwy było passé, dlatego sowieciarze zostali zmuszeni, przynajmniej oficjalnie, obrać kurs na Zachód. Przyzwyczajenia ciężko jednak zmienić, więc w niektórych z nich na stare lata odżyły, cytując Kazika Staszewskiego, „sentymenty lat niedawnych”.
Picasso namieszał w głowie
Dobiegający osiemdziesiątki Leszek Miller zdążył wyjaśnić powody, dla których Rosja zaatakowała Ukrainę. „Putin twierdzi, że w obronie rosyjskojęzycznej ludności zaatakowanej przez bojówki ukraińskie […]. To nie są manipulacje. Ja dysponuję danymi z ONZ. 16 tys. rosyjskojęzycznych Ukraińców zostało zabitych, często w bardzo okrutny sposób, przez te nacjonalistyczne bojówki, które zareagowały tak po Majdanie, czując się silne i zdolne do wszystkiego” — powiedział były premier, który najwyraźniej opacznie zrozumiał słowa Pabla Picassa, że „Wszystko, co możesz sobie wyobrazić, jest realne”. Z całym szacunkiem, ale dane, których istnienie sugerował niegdysiejszy członek Biura Politycznego KC PZPR, jak na razie pozostają wytworem jego wyobraźni.
A może Millera dopadła nostalgia i niechybnie przypomniał sobie, czego uczono go w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR? Wszak Sowieci atak na Polskę 17 września 1939 roku uzasadniali potrzebą ochrony białoruskiej i ukraińskiej ludności. Swoją drogą Stalin i pomniejsi wykonawcy jego polityki napaści nie nazywali napaścią, ale uwalnianiem ludu polskiego od wojny. Stąd w czasach ZSRR inwazję na Polskę określano mianem „wyzwoleńczego pochodu Armii Czerwonej”. W głowie Millera, w której wiatr ze Wschodu od dziesięcioleci hula w najlepsze, mogło więc zrodzić się przekonanie, że Rosja, sowiecka czy putinowska, zawsze „wyzwala” i spieszy z pomocą — nawet tym, którzy tej „pomocy” nie potrzebują.
Putin to skarb?
W dzisiejszej Polsce publiczne wygłaszanie peanów na cześć Rosji po prostu nie przejdzie. Kremlowskie trolle i ich pomocnicy muszą więc skupić się przede wszystkim na obrzydzaniu i wyśmiewaniu swoich wrogów. Pole do popisu jest niemałe, bo zachodnia cywilizacja, która była, jest i zapewne będzie naturalną przeciwwagą dla rosyjskiego świata, znajduje się w kryzysie. Europa, która po części sama jest sobie winna, stała się łatwym chłopcem do bicia. Problem w tym, że obiektywnie jest to w interesie Putina. I nie chodzi bynajmniej o to, że każdy, kto krytykuje UE, jest „ruską onucą”, ale putinowskie oczy śmieją się, gdy Leszek Miller mówi: „Nie radzę orientować się na Europę”.
Czego jednak spodziewać się po człowieku, który w 2016 roku napisał dla „Sputnika” tekst pt. „Putin to skarb”, a rok później udzielił obszernego wywiadu niejakiemu Leonidowi Swiridowowi? Temu samemu, który w 2015 roku został wydalony z Polski pod zarzutem szpiegostwa.
Niejako na marginesie warto podkreślić, że zmarły w styczniu Swiridow dziennikarza nad Wisłą udawał przez kilkanaście lat, prowadząc m.in. blog na platformie Onetu. A wystarczyło wziąć przykład z Czechów, którzy na rosyjskim „korespondencie” poznali się dużo wcześniej, żegnając go bezpowrotnie w 2006 roku.
Polska odpowiada za powstanie Nord Stream?
W rozmowie z kremlowskim propagandystą Miller stwierdził, że „straszenie Rosją stało się niemal codziennym kierunkiem polskiej polityki”. Były przewodniczący SLD zapewnił jednak swojego interlokutora, że robi, co może, by to zmienić. „Ja, kiedy mogę w polskich mediach się na ten temat wypowiadać, staram się ten pogląd racjonalizować i mówić, że… No, dlaczego by Rosja miała interweniować w Polsce?”. Tyle tylko, że starania Millera na niewiele się zdają, bo jak sam zaznaczył, „rusofobia jest doktryną państwową i główne media są w tej sprawie zgodne, że Rosja jest zagrożeniem, że chce zdestabilizować UE”.
Zarówno Swiridowa, jak i Millera, byłego pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Skierniewicach, martwiły nie najlepsze relacje polsko-rosyjskie. Swiridow był zdania, że należy działać. „Panie premierze, ale trzeba coś robić, wyjść z jakąś inicjatywą. Co można zrobić, żeby współpracowały pewne elementy społeczeństwa obywatelskiego?” – pytał zatroskany Rosjanin, w ojczyźnie którego społeczeństwo obywatelskie jest tak rozwinięte jak skoki narciarskie na Hawajach. Miller nadzieję widział w rozgrywanych nad Wołgą mistrzostwach świata w piłce nożnej (2018), a mówiąc ściślej, w polskich kibicach, którzy jak przyjadą, to zobaczą, że „w Moskwie pijane niedźwiedzie z karabinami nie biegają po ulicach”.
Gdyby brać na poważnie wynurzenia towarzysza Leszka, to należałoby dojść do wniosku, że za powstanie Nord Stream odpowiada… Polska! Miller raczył bowiem powiedzieć Swiridowowi, że Rosja proponowała Polsce budowę gazociągu, tzw. pieremyczki, ale nic z tego nie wyszło, bo „polskie władze się zaparły i wystąpiły w imieniu Ukrainy, wtedy były bardziej proukraińskie niż sama Ukraina, której specjalnie na tym nie zależało. No i wtedy, jak pamiętam, Rosjanie podjęli decyzję: skoro nie można obejść Ukrainy, to przecież można położyć rurę po dnie Bałtyku”. Jako że dezinformację należy prostować, to przypomnijmy, że pieremyczka była rosyjskim blefem, podobnie jak zapowiadana budowa drugiej nitki gazociągu jamalskiego. Pieremyczka, czyli gazociąg omijający Ukrainę i tworzący nową trasę przesyłu gazu, biegnącą przez Białoruś, Polskę i Słowację, nie mogła powstać, bo Gazprom opracowywał już plan budowy gazociągu biegnącego… po dnie Bałtyku.
Niemiecko-rosyjskie interesy były wówczas nie do przeskoczenia. Moskwa zdawała sobie sprawę z geopolitycznego znaczenia projektu i chciała przesyłać gaz na Zachód z pominięciem określonych państw, a wchodzące na kurs transformacji energetycznej Niemcy przekalkulowały, że gospodarczo mogą zyskać na rosyjskich pomysłach.
Niemiecko-rosyjskie interesy były wówczas nie do przeskoczenia. Moskwa zdawała sobie sprawę z geopolitycznego znaczenia projektu i chciała przesyłać gaz na Zachód z pominięciem określonych państw, a wchodzące na kurs transformacji energetycznej Niemcy przekalkulowały, że gospodarczo mogą zyskać na rosyjskich pomysłach.
Miller wie o tym doskonale, ale milczał w tej sprawie jak grób. Bredził za to o Putinie, który „sobie wyrobił taką opinię mocnego człowieka, bez którego w Rosji niemożliwe jest uruchomienie niczego istotnego. Ale sądząc po badaniach opinii publicznej, po wyborach, to tylko daje mu dodatkowe uznanie”.
Żeby Polska była Rosją
Millerowe serce w rytmie Kremla najwyraźniej biło też w 2018 roku, gdy pisał dla powielającego rosyjską propagandę portalu „Inna Polityka”. W marcu 2018 roku wraz z wnuczką wystąpił nawet w reklamie promującej tenże portal. Do czerwca 2018 roku były premier był jedynym felietonistą „Innej Polityki”, która zniknęła z internetu tuż po tym, jak dziennikarze OKO.press zaczęli wypytywać go o współpracę z portalem, który, jak zaznacza Daniel Flis, „przedstawiał wtedy [w czasie, gdy Miller współpracował z „Inną Polityką” – red.] Rosję jako potężnego i przebiegłego gracza na arenie międzynarodowej, a państwa Zachodu, w tym Polskę, jako słabe, nieudolne i śmieszne”.
Sprawę powiązań Millera z „Inną Polityką” OKO.press opisał w 2019 roku, zaznaczając, że „Inna Polityka” wznowiła działalności w lutym 2019 roku, ale już bez Millera na pokładzie. Niemniej jednak za czasów, gdy nazwisko Millera widniało na łamach portalu, to rzeczone medium z uznaniem pisało o Putinie, wyśmiewało ABW i lansowało kremlowski punkt widzenia w sprawie próby otrucia byłego rosyjskiego szpiega Siergieja Skripala. Rosyjską optykę portal prezentował również w kwestii przeprowadzonego przez syryjski reżim ataku gazowego na cywili pod Damaszkiem, a następnie odwetowych bombardowań Amerykanów, Francuzów i Brytyjczyków.
Co ciekawe, redaktorem naczelnym „Innej Polityki” w czasach, gdy Miller wspierał ją piórem, był Jacek Podgórski, były oficer UOP. W CV Podgórskiego znajdziemy nie tylko paranie się dziennikarstwem, ale również to, że, jak podaje OKO.press, „w latach 2010-2012 pracował jako dyrektor białoruskiego oddziału AKJ Capital SA, któremu białoruski rząd przyznał status »agenta inwestycyjnego«. Zajmował się wspieraniem prywatyzacji tamtejszych państwowych spółek".
Klub przyjaciół Putina
Wypowiedzi Millera zbieżnych z linią Kremla jest naturalnie bez liku i można sypać nimi jak z rękawa, ale najważniejsze są fakty, o których dżentelmeni zwyczajowo nie powinni dyskutować.
Miller jako pierwszy Polak w 2009 roku wziął udział w obradach Klubu Wałdajskiego, czyli putinowskiego spędu, który powstał, by uwiarygodnić w oczach świata zbrodniczy reżim. Wyselekcjonowane przez Rosję polityczno-biznesowe elity co roku udają się na Wschód, skąd wracają „splamione krwią” od gorliwego ściskania dłoni „morderców zza biurka”.
Z historii nie da się też wymazać faktu, że w styczniu 1990 roku Moskwa zasiliła 1,2 mln dolarów amerykańskich i 500 mln starych złotych PZPR (tzw. moskiewska pożyczka), która jeszcze w tym samym miesiącu przemianowała się na SdRP. Operację przyjęcia od KPZR finansowego zastrzyku z polskiej strony koordynowali schodzący ze sceny Mieczysław Rakowski i wchodzący do politycznej pierwszej ligi Leszek Miller.
Dla porównania — proszę wyobrazić sobie, że NSDAP finansuje w Polsce partię o faszystowskim zabarwieniu. Następnie partia ta dla niepoznaki zmienia nazwę, wygrywa wybory, przejmuje władzę w kraju, a jej liderzy przez lata głoszą proniemieckie tezy…
Do diabła z Karolem Marksem
Współczesna lewica powinna dozgonnie przeklinać PRL, który zabił, i to dosłownie, jej najlepsze tradycje. Niepodległościowa nitka lewicy została zerwana, ale u progu III RP można ją było ponownie zawiązać. Do tego jednak nie doszło, bo nasi „socjaldemokraci” machnęli ręką na spuściznę PPS. Zapomnieli o Antonim Pajdaku, Kazimierzu Pużaku, Tadeuszu Szturmie de Sztremie czy Antonim Zdanowskim, którzy nie padli przed Sowietami na kolana. I właśnie dlatego są wyrzutem sumienia dla towarzyszy o moskiewskim rodowodzie.
Zdanowskiego bezpieka wypuściła z więzienia 17 stycznia 1948 roku, oddając rodzinie człowieka „nieprzytomnego, zwalczającego w malignie upiora, który go dręczył. Wykrzykiwał wciąż: »Nie! Nie! Nie znałem, nie wiem«. (...) Umarł po paru dniach” – pisał działacz PPS Zygmunt Zaremba.
Pookrągłostołowa lewica nie chciała mieć twarzy zakatowanego Pużaka, bo bliżej jej było do pozującego z cygarem Ireneusza Sekuły i koniunkturalnych aparatczyków, którzy, parafrazując słowa Zbigniewa Herberta, doszli do wniosku, że z Marksem i Engelsem trzeba się pożegnać, bo „władza to pieniądz, pieniądz to banki, opanujmy banki, opanujmy struktury gospodarcze, w każdym razie kontrolujmy je bardzo wyraźnie, wtedy będziemy rządzić”.
Towarzysze szybko przeistoczyli się w kapitalistów, a ich znakiem rozpoznawczym stała się bezideowość. Miller może bowiem krytykować ukraiński nacjonalizm i każdy inny, ale niech pamięta, że do PZPR wstąpił w 1969 roku. Rok po tym, jak partia pokazała swoje faszystowskie oblicze.
À propos będącej na celowniku Millera Ukrainy. Polski żal do Kijowa o to, że Ukraina raz na zawsze nie chce uderzyć się we własne piersi w sprawie ludobójstwa na Wołyniu, jest jak najbardziej zrozumiały. Trudno też dziwić się rozczarowanym niektórymi decyzjami państwa, które my wspieraliśmy na początku wojny — a na które Niemcy wysłały osławione 5 tys. hełmów, a prezydentowi Francji nie chciało przejść przez gardło nazwanie Putina rzeźnikiem. Można wreszcie pomstować na ukraińskich oligarchów i krytykować sposób rozmowy prezydenta Zełenskiego z prezydentem Trumpem.
Ale czy są to powody, dla których powinniśmy bronić Rosji i powielać jej propagandę?
Jedno jest pewne: polsko-ukraiński konflikt jest jak miód na brudne czerwone serca towarzyszy z Kremla.
„Myślę, że jest w tym coś żenującego
Odwiedzać gospodarza dzieci mordującego”
Odwiedzać gospodarza dzieci mordującego”
(Kazik na Żywo, „Łysy jedzie do Moskwy”)
Polityka nie jest zajęciem dla pięknoduchów, ale spektakularny upadek postkomunistów na początku XXI wieku pokazuje, że nawet w gnieździe szerszeni nie można obejść się bez etyki. Rządy ekipy Millera, których symbolem stały się afery Rywina i starachowicka, z jednej strony wzmocniły społeczną odrazę do rzeczywistości za szklanym ekranem, a z drugiej wytworzyły potrzebę odrodzenia solidarnościowego ducha. Jak by nie patrzeć, towarzysz Miller jest ojcem sukcesu Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej, czyli partii, które do wyborów parlamentarnych w 2005 roku szły wspólnie pod hasłami posprzątania moralnej zgnilizny i odbudowy społecznego zaufania do instytucji państwa, ale też prawa, parlamentu i rynku gospodarczego.
O tym, że towarzysze nie rozumieli, czym jest zwykła ludzka przyzwoitość, świadczy casus Józefa Oleksego, który przez lata miał pretensje do Kazika Staszewskiego o utwór „Łysy jedzie do Moskwy”. Oleksy nie mógł pojąć, jak można go krytykować za to, że pojechał do Rosji świętować rocznicę zakończenia II wojny światowej, gdy ta bombardowała Czeczenię.
Miller też nie czuje zażenowania, gdy na pytanie/stwierdzenie: „Wprowadził pan do Unii Europejskiej konia trojańskiego [Polskę — red.]” odpowiada jak na prawdziwego Europejczyka i demokratę przystało: „Niestety. Obawy Zachodu sprzed naszego wejścia do Unii okazały się słuszne”.
Miarą klęski pana Leszka jest też fakt, że po jego rządach lewica przestała się kojarzyć nawet z wrażliwością na krzywdę społeczną.
Miarą klęski pana Leszka jest też fakt, że po jego rządach lewica przestała się kojarzyć nawet z wrażliwością na krzywdę społeczną.
Skończył tak, jak zaczął
Leszek Miller jest symbolem politycznego upadku. Potężna formacja, która w wyborach parlamentarnych w 2001 roku otrzymała ponad 40 proc. głosów, pod koniec jego rządów przypominała ledwo chwiejącego się na nogach boksera po wielokrotnym nokdaunie. W 2004 roku SLD marzył już tylko o uniknięciu blamażu, czyli przekroczeniu 5-procentowego progu wyborczego. I marzenia się spełniły. Lewica weszła do Sejmu w 2005 roku, aczkolwiek głównie dlatego, że Miller przestał być twarzą partii, którą po latach i tak zdążył zatopić.
Gdy jako premier w maju 2004 roku podał się do dymisji, to jego gabinet był najgorzej ocenianym w historii (według TNS OBOP jego rząd źle oceniało 92 proc. Polaków), a CBA powstało jako reakcja na korupcję w czasie jego rządów.
Następnie z marnym skutkiem przykleił się do schodzącej ze sceny Samoobrony i próbował budować partię, o istnieniu której nikt już nie pamięta.
Następnie z marnym skutkiem przykleił się do schodzącej ze sceny Samoobrony i próbował budować partię, o istnieniu której nikt już nie pamięta.
Do parlamentu wrócił w 2011 roku. Koledzy i koleżanki ponownie wybrali go na przewodniczącego partii, a on „odwdzięczył” im się z nawiązką podczas kampanii wyborczej w 2015 roku. Magdalena Ogórek, z której SLD chciał zrobić prezydenta Polski, skutecznie wybiła z głowy rodakom głosowanie na lewicę. I choć jej protektor uważał, że Ogórek „prowadzi otwartą kampanię”, to otwartość tej niewiasty zobaczyliśmy dopiero po wyborach, gdy rzuciła się w objęcia nowej władzy.
Życie Leszka Millera stanowi spójną całość, bo zaczął tak, jak skończył. W ruskich onucach.
Michał Mieszko Podolak
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez