Pokój czy walka o pokój?
2025-03-30 11:37:40(ost. akt: 2025-03-30 11:44:19)
Kreślę te słowa tuż po tym, jak międzynarodowa opinia publiczna dowiedziała się o częściowym zawieszeniu broni między Rosją a Ukrainą. Nie należy tego nie doceniać, ale z całą pewnością nie można tego przeceniać. Charakterystyczne, że owo porozumienie (na ile będzie ono trwałe?) dotyczy przede wszystkim Morza Czarnego. To oczywiście bardzo ważny teatr wojenny, tyle że tylko pośrednio ma wpływ na decyzje o kształcie terytorialnym naszego wschodniego sąsiada oraz zachodnich rubieży Federacji Rosyjskiej. A tu jest pies pogrzebany tej wojny, która wbrew oczekiwaniom, ale też złudzeniom, jeszcze potrwa...
Uczyniono więc pierwszy krok. Każda ze stron będzie starała się to sprzedać jako swój sukces, a przynajmniej wyeksponować to, co dla czy to Ukrainy, czy to Rosji jest korzystne.
Na razie pierwsze pokojowe koty za płoty mają dwóch największych zwycięzców. Nie jest to rzecz jasna ani Kijów, ani Moskwa. Największymi wygranymi są Donald Trump i nowa administracja amerykańska oraz, uwaga, Arabia Saudyjska.
Trump może ogłosić początek swojej osobistej wiktorii, bo rzeczywiście konsekwentnie mówił o pokoju w Europie Wschodniej i podczas kampanii prezydenckiej jako kandydat i po listopadowym zwycięstwie w wyborach jako prezydent elekt, i po styczniowej inauguracji jako 47 prezydent w dziejach Stanów Zjednoczonych Ameryki. Inna sprawa, że jego obietnica zakończenia wojny w jeden dzień była mało poważna i oczywiście niemożliwa do spełnienia. Można powiedzieć, że nowy, stary lokator Białego Domu w jakiejś mierze wymusił ten proces pokojowy na obu walczących krajach – choć bardziej przymuszał do niego Ukraińców niż Rosjan (zwłaszcza jeśli chodzi o brzegowe warunki procesu pokojowego). Wymuszał nieraz brutalnie, nie patyczkując się, używając także w jakimś sensie szantażu gospodarczo-militarnego.
Na razie pierwsze pokojowe koty za płoty mają dwóch największych zwycięzców. Nie jest to rzecz jasna ani Kijów, ani Moskwa. Największymi wygranymi są Donald Trump i nowa administracja amerykańska oraz, uwaga, Arabia Saudyjska.
Trump może ogłosić początek swojej osobistej wiktorii, bo rzeczywiście konsekwentnie mówił o pokoju w Europie Wschodniej i podczas kampanii prezydenckiej jako kandydat i po listopadowym zwycięstwie w wyborach jako prezydent elekt, i po styczniowej inauguracji jako 47 prezydent w dziejach Stanów Zjednoczonych Ameryki. Inna sprawa, że jego obietnica zakończenia wojny w jeden dzień była mało poważna i oczywiście niemożliwa do spełnienia. Można powiedzieć, że nowy, stary lokator Białego Domu w jakiejś mierze wymusił ten proces pokojowy na obu walczących krajach – choć bardziej przymuszał do niego Ukraińców niż Rosjan (zwłaszcza jeśli chodzi o brzegowe warunki procesu pokojowego). Wymuszał nieraz brutalnie, nie patyczkując się, używając także w jakimś sensie szantażu gospodarczo-militarnego.
Cichym, ale realnym zwycięzcą jest również dynastia Saudów i Rijad. Warto przypomnieć, że pierwsze negocjacje quasi-pokojowe między Kijowem a Moskwą, ale wtedy jeszcze bez udziału Waszyngtonu (prezydentem był Joseph R. Biden), odbyły się nie na Półwyspie Arabskim, tylko w Turcji. A konkretnie na Antalya Diplomacy Forum, gdzie po raz pierwszy (i ostatni) spotkali się ministrowie spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow i Ukrainy (wówczas był nim Dmytro Kułeba). Były też negocjacje techniczne w Konstantynopolu (w Stambule), do których zresztą w styczniu tego roku odwołał się, ujawniając ich fakt opinii publicznej, Władimir Putin. Turcja Erdogana doprowadziła też do utworzenia tzw. korytarza zbożowego na Morzu Czarnym, co prawda pod auspicjami ONZ i jej meksykańskiego sekretarza generalnego. Owo porozumienie zaaranżowała turecka dyplomacja – skądinąd Ankara stała się jego ekonomicznym beneficjentem. Teraz jednak Trump wybrał na miejsce rokowań kraj arabski, będący tradycyjnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych; Turcja na tle Arabii Saudyjskiej bywała wobec USA nieraz bardziej niepokorna.
A mi się przekornie przypomina dowcip z czasów komuny i Związku Sowieckiego, który mówił o tym, że „będzie taka walka o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie”. Nic dodać, nic ująć.
Ryszard Czarnecki
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez