Arystokrata Boga
2025-03-16 10:08:08(ost. akt: 2025-03-16 10:18:24)
Jednym z moich ulubionych dominikanów niewątpliwie jest o. Joachim Badeni, którego 15. rocznicę śmierci wspominamy w marcu tego roku. Ojciec Joachim umarł w opinii świętości. Kapituła Polskiej Prowincji Dominikanów w lutym 2018 r. postanowiła wszcząć przygotowania do jego procesu beatyfikacyjnego. Czasami modlę się za jego wstawiennictwem.
Nawrócenie bon vivanta
Ojciec Badeni – postać nietuzinkowa. Oryginał, jakich mało. Zakonnik z niezwykłym poczuciem humoru, a przecież mistyk, rekolekcjonista, spowiednik, duszpasterz, wielki czciciel Najświętszej Maryi Panny. Arystokrata urodzony w Brukseli. Syn dyplomaty, radcy poselstwa austriackiego w Belgii hrabiego Ludwika Badeniego i Szwedki Alicji z domu Ankarcrona (+1985). Potomek rodu Badenich, których wpływy polityczne i potęga finansowa sprawiły, że Galicję i Lodomerię nazywano niegdyś Republiką Badeńską. Imię otrzymał po dziadku Kazimierzu Badenim, namiestniku Galicji i premierze Austro-Węgier z nadania cesarza Franciszka Józefa. W 1914 r. rodzina Badenich przeprowadziła się do Szwajcarii, a następnie do Wiednia. Tam dwa lata później zmarł ojciec Kazimierza Stanisława. Kiedy miał 8 lat, zamieszkał w Żywcu – rodowej posiadłości drugiego męża matki, arcyksięcia Karola Olbrachta Habsburga. Dzieciństwo spędził zatem w przepięknych pałacach i zamkach, jednego z nich został spadkobiercą. Pierwsze lata minęły mu w pałacu Badenich w Busku na Ukrainie, potem w jeszcze wspanialszym zamku żywieckim.
W latach 30. jeden z najbardziej zamożnych młodych ludzi w Europie, pożądany na salonach, świetna partia dla panien z europejskich elit. Przystojny, wykształcony prawnik, temperamentny, uwodzicielski i szarmancki.
I to właśnie jego Bóg powołał do swojej służby. Powołanie miało dość ekscentryczny charakter. Młody Kazimierz, bywalec nocnych klubów, szedł właśnie we Lwowie do jednego z nich, przechodząc koło alabastrowej figurki Maryi Niepokalanej. Nagle poczuł, jak sam wspomina, delikatne, ale zarazem zdecydowane dotknięcie kobiecej ręki na swych plecach. Odwrócił się. Nikogo nie było, ale figurę Matki Przenajświętszej natychmiast dostrzegł. I wiedział, że to Ona. Równocześnie czuł, że ma zboczyć z drogi, nie zachodząc na planowaną imprezę. Doszedł wreszcie do jakiegoś kościoła, który jednak był zamknięty. Wrócił do domu i na drugi dzień poszedł do tego kościoła. Był w nim akurat wystawiony Najświętszy Sakrament i spowiadali jacyś kapłani, jak mówił, w białych długich „koszulach”, które mu się bardzo spodobały. Przystąpił do spowiedzi świętej. Okazało się, że trafił do dominikanów. Od tego dnia zaczął intensywnie połykać religijne książki, a także rozpoczął praktykę codziennej Eucharystii, która trwała już do końca życia. Zaczął się w nim proces rozkochiwania w Jezusie i w Maryi, którym w pełni się zawierzył. Notabene, po latach okazało się, że figura Matki Bożej była ufundowana przez drugą żonę jego pradziadka.
I to właśnie jego Bóg powołał do swojej służby. Powołanie miało dość ekscentryczny charakter. Młody Kazimierz, bywalec nocnych klubów, szedł właśnie we Lwowie do jednego z nich, przechodząc koło alabastrowej figurki Maryi Niepokalanej. Nagle poczuł, jak sam wspomina, delikatne, ale zarazem zdecydowane dotknięcie kobiecej ręki na swych plecach. Odwrócił się. Nikogo nie było, ale figurę Matki Przenajświętszej natychmiast dostrzegł. I wiedział, że to Ona. Równocześnie czuł, że ma zboczyć z drogi, nie zachodząc na planowaną imprezę. Doszedł wreszcie do jakiegoś kościoła, który jednak był zamknięty. Wrócił do domu i na drugi dzień poszedł do tego kościoła. Był w nim akurat wystawiony Najświętszy Sakrament i spowiadali jacyś kapłani, jak mówił, w białych długich „koszulach”, które mu się bardzo spodobały. Przystąpił do spowiedzi świętej. Okazało się, że trafił do dominikanów. Od tego dnia zaczął intensywnie połykać religijne książki, a także rozpoczął praktykę codziennej Eucharystii, która trwała już do końca życia. Zaczął się w nim proces rozkochiwania w Jezusie i w Maryi, którym w pełni się zawierzył. Notabene, po latach okazało się, że figura Matki Bożej była ufundowana przez drugą żonę jego pradziadka.
Ze służby żołnierskiej do służby Bogu
Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej postanowił, że wstąpi do dominikanów. Mając jednak potężny majątek, musiał w związku z nim coś zdecydować. Jednak sprawę rozwiązał Stalin i wojna. Młody Badeni zaciągnął się do 3. kompanii strzeleckiej formującego się we Francji Wojska Polskiego. Następnie był w szeregach strzelców podhalańskich. Walczył pod Narwikiem, we Francji i w Maroku. Był sekretarzem misji polskiej w Gibraltarze. Od początku 1943 r. przeniesiony do sztabu gen. Władysława Sikorskiego w Anglii. Następnie w brygadzie spadochronowej. W tym okresie poznał dominikanina Józefa Marię (o. Innocentego) Bocheńskiego, wybitnego filozofa, który pogłębił w nim, istniejące już wcześniej, powołanie kapłańskie. W lipcu 1944 r. wstąpił w Anglii do tamtejszego nowicjatu dominikanów. 16 sierpnia 1945 r. w dniu wspomnienia św. Joachima (stąd przyjęte przez niego imię zakonne) złożył pierwszą profesję.
W 1947 r. wrócił do Polski. Był cenionym duszpasterzem akademickim w Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie, gdzie współtworzył duszpasterstwo akademickie – słynną „Beczkę”. Dał się poznać także jako opiekun rodzącego się w Polsce ruchu Odnowa w Duchu Świętym. Przez osoby znające go nazywany był mistykiem, choć sam o sobie mówił, że ma dar proroctwa, a także że za jego wstawiennictwem chorzy doznają uzdrowień. Wiele osób zwracało się do niego z prośbą o modlitwę o zdrowie. Gdy o. Badeni nie mógł już posługiwać, wówczas pełnił dyżury przy telefonie, w razie gdyby ktoś chciał zadzwonić z prośbą o modlitwę. Na pytanie o to, czy tak można, pytał ze zdziwieniem, czy Pan Bóg nie może uzdrawiać przez telefon.
W 1947 r. wrócił do Polski. Był cenionym duszpasterzem akademickim w Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie, gdzie współtworzył duszpasterstwo akademickie – słynną „Beczkę”. Dał się poznać także jako opiekun rodzącego się w Polsce ruchu Odnowa w Duchu Świętym. Przez osoby znające go nazywany był mistykiem, choć sam o sobie mówił, że ma dar proroctwa, a także że za jego wstawiennictwem chorzy doznają uzdrowień. Wiele osób zwracało się do niego z prośbą o modlitwę o zdrowie. Gdy o. Badeni nie mógł już posługiwać, wówczas pełnił dyżury przy telefonie, w razie gdyby ktoś chciał zadzwonić z prośbą o modlitwę. Na pytanie o to, czy tak można, pytał ze zdziwieniem, czy Pan Bóg nie może uzdrawiać przez telefon.
Badeni dobrze cię ożeni
W całym swoim życiu bardzo cenił i lubił kobiety i podobno nazywany był „specjalistą od kobiet”. Sam miał też dziewczynę podczas studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim. O tym okresie tak mówił: „Miałem nawet dziewczynę, jedną z najładniejszych studentek na uczelni. Była mądra, spotykaliśmy się u niej w pokoju, ale nigdy nie pozwalała na nic więcej. Kiedy sytuacja stawała się trochę niebezpieczna, zabierała mnie na spacer. Do dzisiaj radzę dziewczynom jako duszpasterz, żeby w odpowiedniej chwili przespacerowały chłopaków”. Potem, w czasie wojny, miał narzeczoną – Rumunkę, ale zaręczyny zerwał, a zaręczynową obrączkę wrzucił do Adriatyku.
Twierdził równocześnie, że „dobrze ubrana i ładnie wyglądająca kobieta jest najlepszym ewangelizatorem”. Jak na arystokratę przystało, szanował kobiety, komplementował je i cenił. Miał też wyjątkowy talent do kojarzenia par. W Krakowie mówiono, że „nikt cię lepiej nie ożeni jak ojciec Badeni”. Dominikanin patrzył na kobiety przez pryzmat swej matki, o której pewien kronikarz napisał, że „była nieopisanie piękna i poruszała się z niezwykłą gracją. Nie można było od niej oderwać oczu”. Dominikanin natomiast tak ją wspominał: „Tęsknię za matką. W minione święta miałem czas spokojnie zastanowić się nad tajemnicą, jaką jest macierzyństwo i synostwo. Łączyło nas z matką wyjątkowe przywiązanie. Byłem jej pierworodnym synem, a uważam, że matkę z jej pierwszym dzieckiem łączy mocna, czasem trudna do zrozumienia przez resztę rodziny więź. Zawsze czułem, jak jestem jej bliski. Pamiętam też, że była prześliczna. Nie spotkałem już w życiu równie pięknej kobiety”. I dalej opowiadał: „Nigdy nie odczułem, że jej kiedykolwiek przeszkadzam, że jestem zbędny. Jedno z moich ważnych wspomnień z Żywca to chwila, gdy mama odpisuje na listy – a przychodziło do nas mnóstwo listów z prośbą o pomoc, żadnego nie zostawiała bez odpowiedzi – a ja siedzę obok niej, na podłodze, i bawię się. Od czasu do czasu spoglądamy na siebie i uśmiechamy się bez słowa. Dla mnie obecność tej, która dała mi życie, od której wszystko się dla mnie zaczęło, było czymś najcenniejszym”.
Twierdził równocześnie, że „dobrze ubrana i ładnie wyglądająca kobieta jest najlepszym ewangelizatorem”. Jak na arystokratę przystało, szanował kobiety, komplementował je i cenił. Miał też wyjątkowy talent do kojarzenia par. W Krakowie mówiono, że „nikt cię lepiej nie ożeni jak ojciec Badeni”. Dominikanin patrzył na kobiety przez pryzmat swej matki, o której pewien kronikarz napisał, że „była nieopisanie piękna i poruszała się z niezwykłą gracją. Nie można było od niej oderwać oczu”. Dominikanin natomiast tak ją wspominał: „Tęsknię za matką. W minione święta miałem czas spokojnie zastanowić się nad tajemnicą, jaką jest macierzyństwo i synostwo. Łączyło nas z matką wyjątkowe przywiązanie. Byłem jej pierworodnym synem, a uważam, że matkę z jej pierwszym dzieckiem łączy mocna, czasem trudna do zrozumienia przez resztę rodziny więź. Zawsze czułem, jak jestem jej bliski. Pamiętam też, że była prześliczna. Nie spotkałem już w życiu równie pięknej kobiety”. I dalej opowiadał: „Nigdy nie odczułem, że jej kiedykolwiek przeszkadzam, że jestem zbędny. Jedno z moich ważnych wspomnień z Żywca to chwila, gdy mama odpisuje na listy – a przychodziło do nas mnóstwo listów z prośbą o pomoc, żadnego nie zostawiała bez odpowiedzi – a ja siedzę obok niej, na podłodze, i bawię się. Od czasu do czasu spoglądamy na siebie i uśmiechamy się bez słowa. Dla mnie obecność tej, która dała mi życie, od której wszystko się dla mnie zaczęło, było czymś najcenniejszym”.
Ojciec Badeni, nie stroniąc od rozmów o kobietach, podkreślał, że „mnie, przecież zakonnikowi, też podobają się ładne kobiety. Takie, które o siebie dbają, malują się, mają jakąś tajemnicę. Słyszę czasem: »Czy to wypada, żeby zakonnik namawiał panie do makijażu?«. A jak ktoś mnie pyta, to czemu nie? Mogę nawet doradzić. Trzeba uważać, żeby z twarzy nie zrobić maski. Kiedyś w szpitalu ujrzałem siostrę, która buzię miała po prostu namalowaną na nowo. Nowe brwi, usta. Zawsze mną to wstrząsało. Makijaż polega na tym, żeby podkreślić to, co już mamy. Radzić sobie z tym, co dostaliśmy, przychodząc na świat”.
Bóg pod prysznicem
Ojciec Badeni przez cały ponad sześćdziesięcioletni okres bycia w zakonie miał niezwykły kontakt z Bogiem. Utrzymywał, że człowiek jest stworzony, „żeby widzieć Pana Boga. Tylko tyle. To jest jedyny sens jego istnienia. Wszystko inne jest nieważne. Po śmierci widzenie Boga jest najistotniejsze, ale czy na ziemi, jeśli ktoś ma wielkie pragnienie, może dostąpić zaszczytu widzenia Boga? Może! Jest to możliwe dzięki darowi mądrości, który każdy otrzymał. Tylko jak to zrobić, żeby człowiek pragnął widzieć Boga tu, na ziemi? Właśnie po to jestem zakonnikiem, żeby to głosić”. Sam ów kontakt z Bogiem posiadał, twierdząc, że czuje Jego obecność nieustannie. Nie tylko podczas modlitwy, ale także pod prysznicem czy gdy się ubiera. Bóg bowiem nie chce być z człowiekiem tylko w wyjątkowych chwilach, lecz chce być z nim w jego codzienności, w drobnych sprawach. Od 1936 r. o. Badeni, a więc od momentu swojego nawrócenia, miał wizje mistyczne. „Po 2001 r., leżąc w szpitalu, miał wizję, w której zobaczył karaluchy, i miał świadomość, że to symbol zła, ale na tle tego pojawił się Pan Jezus. Zobaczył wtedy totalne zwycięstwo dobra nad złem” – mówiła Judyta Syrek, biografistka o. Badeniego. Dlatego wiara, że dobro zwycięży – jak podkreśliła – daje człowiekowi wewnętrzny pokój, ale jednocześnie pozwala patrzeć na wszystko, co dzieje się wokół, „z siłą nadziei i pewnym optymizmem”. „Ojciec Badeni nie tylko głosił, że pod postaciami chleba i wina obecny jest żywy Bóg, ale również – mówił o. Nowak – sam tego doświadczał. Pamiętam, jak kiedyś odprawialiśmy mszę we dwóch i po tej eucharystii wyszliśmy do zakrystii, on rozejrzał się, czy nikogo nie ma, i powiedział: »A ojciec widzi ciało i krew, duszę i bóstwo?«. Odpowiedziałem, że nie, i zapytałem: »A ojciec widzi?«. »Od lat, od lat«. To było dla mnie poruszające jako dla kapłana” – podkreślił dominikanin.
W ostatnich tygodniach życia bardzo cierpiał z powodu choroby, jednak zachowywał pogodę ducha i słynne poczucie humoru. Dla świadków jego odchodzenia ten czas był wielkimi rekolekcjami. Gdy zapytano go w szpitalu, czego mu brakuje, odpowiedział, że Eucharystii i piwa. Nic dziwnego, był przecież potomkiem dawnych właścicieli żywieckiego browaru.
Ojciec Badeni zmarł 11 marca 2010 r. w krakowskim klasztorze oo. Dominikanów i został pochowany 15 marca na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Ojciec Badeni zmarł 11 marca 2010 r. w krakowskim klasztorze oo. Dominikanów i został pochowany 15 marca na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Zdzisława Kobylińska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez