Czy można kochać tych, którzy nas nienawidzą?

2025-02-22 08:37:23(ost. akt: 2025-02-22 08:42:44)
Jan Paweł II i turecki zamachowiec Ali Agca, który ciężko zranił papieża 13 maja 1981 roku

Jan Paweł II i turecki zamachowiec Ali Agca, który ciężko zranił papieża 13 maja 1981 roku

Autor zdjęcia: PAP/EPA

„Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, ubitą, utrzęsioną i wypełnioną ponad brzegi wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie”.
Ten fragment z niedzielnej Ewangelii św. Łukasza jest tak jasny, że wydawałoby się, że nie potrzeba do niego żadnego komentarza. A jednak… Na poziomie intelektualnym rozumiemy go, na poziomie emocjonalnym nie bardzo. A jest jeszcze gorzej, gdy mamy to wcielać we własną praktykę życiową. Wszyscy bowiem odczuwamy, że te słowa wywołują w nas niezrozumienie, a może nawet zgorszenie i oburzenie. Czyż miłość do nieprzyjaciół nie jest absurdem, czy nawet formą popierania zła i bezprawia, które czynią nasi wrogowie? Kto na świecie o zdrowych zmysłach kocha swych oprawców? A jeśli już, to musi cierpieć na jakieś zaburzenie lub dziwny stan psychiczny, na przykład na syndrom sztokholmski. Wszyscy praktykują co innego: nieustępliwość wobec prześladowców i krzywdzicieli, bronienie się przed nimi, nawet stosując przemoc. No bo, skądinąd słusznie, rodzi się pytanie, jak można kochać tych, którzy nas nienawidzą, czynią nam krzywdę, prześladują nas, obmawiają, wyrażają swoją niechęć, szydzą, obrażają, odbierają dobre imię, nie szanują. Jak mielibyśmy kochać takich ludzi? W rzeczy samej czy to jest możliwe? Bo przecież na postawę odrzucenia odpowiada się automatycznie odrzuceniem. Jeśli ktoś nas nie lubi, to trudno, abyśmy my tę osobę lubili. Każdy psycholog to potwierdzi. Taki jest, wydawałoby się, naturalny mechanizm budowania wzajemnych relacji. Podobny w każdej kulturze, w każdym środowisku, w każdej grupie. Chciałoby się powiedzieć: i w każdej religii. A jednak nie. Nie w każdej. W chrześcijaństwie jest inaczej, jak pokazuje ten fragment Ewangelii. Chrześcijanin zaproszony jest do innej postawy. Ale czy chrześcijanin nie ma takiej samej ludzkiej natury jak każdy inny człowiek? Czy z punktu widzenia psychologicznego nie reaguje tak samo jak muzułmanin, wyznawca judaizmu czy bezwyznaniowiec? Jeśli ktoś go uderzy, to w naturalnym odruchu chciałby oddać, jeśli ktoś go nie szanuje, to odpłaca tym samym. Chrześcijanin jako człowiek reaguje emocjonalnie podobnie jak ateista, agnostyk czy innowierca.

No tak, ale… Chrystus ma dla swoich wyznawców zupełnie inną postawę do zaoferowania. I proponuje zgoła coś odmiennego: powinniśmy kochać tych, którzy nas nienawidzą, dobrze czynić tym, którzy nam źle czynią, nie spodziewając się niczego w zamian. Czy to możliwe? W mojej opinii nie.

Człowiek, bazując tylko na swej kondycji ludzkiej, nie jest w stanie sprostać tym wskazaniom. Potwierdza to moje doświadczenie i znajomość natury człowieka. Ludzie na ogół nie kochają swoich bliźnich, a na pewno nie swoich nieprzyjaciół. Obserwując świat i jego mieszkańców, widać gołym okiem, jak ludzie nienawidzą się, czasami, jak to mówię, bezinteresownie. Nawet nie znając kogoś osobiście. Bardzo często językiem. Opluwają, oczerniają, obmawiają, szydzą. Internet jest pełen wpisów ludzi, którzy na innych publicznie nie zostawiają suchej nitki. I nawet nie myślę tu o politykach, różnej maści gwiazdach, celebrytach etc., w których działania i medialną obecność, jako osób publicznych, jest już wpisany element oceny, krytyki, a nawet, niestety, powszechnego hejtu. Myślę raczej o zwykłych osobach, znajomych, sąsiadach, mieszkańcach jednej miejscowości czy pracownikach tej samej firmy, którzy są niejednokrotnie prześladowani słownie, nawet gdyby nikomu nie wchodzili w drogę ani żadnej krzywdy nie uczynili. Nienawidzi się kogoś, bo jest po prostu inny, ma inne poglądy, przekonania, inaczej żyje, ma inny system wartości. Niejednokrotnie doświadczałam takiej nienawiści, złośliwości, pogardy od osób, które osobiście w ogóle mnie nie znały lub powierzchownie, ale z racji odmiennych postaw życiowych to wystarczyło, aby zmieszać mnie z błotem. Jedna z takich osób nie znających mnie personalnie wcześniej, która notorycznie deprecjonowała mnie w Internecie, a która z pewnych powodów musiała się ze mną zetknąć, bo coś ode mnie zależało w jej sprawie, przeprosiła mnie w końcu, ale widzę, że nadal jest zaskoczona faktem mojej uprzejmości, a nawet życzliwości wobec niej.

Takie przykłady znamy wszyscy. Także z własnego życia. Są osoby, których nie chcielibyśmy dłużej znać, są takie, które nie chciałyby więcej mieć z nami do czynienia. Otóż, po ludzku patrząc, mogłabym tę osobę zignorować, odrzucić, kazać się jej wynosić. I przyznam: w pierwszym odruchu miałam taką ochotę. Dlaczego jednak odpuściłam te zniewagi owej kobiecie? Dlaczego chrześcijanie powinni to robić? Wymienię trzy powody.

Przykazanie o miłości do nieprzyjaciół

Po pierwsze, bo tak kazał czynić nam sam Pan Jezus. To są Jego słowa, które są jednoznaczne i które dotyczą także i mnie.
A skoro je wypowiedział, to ponieważ Jezus jest osobą racjonalną, wiedział, że można to zrobić wbrew temu psychologicznemu mechanizmowi odwetu, który w nas się odzywa. Oczywiście sami z siebie niewiele możemy uczynić, ale przy pomocy łaski Bożej jest to możliwe. Można – mocą miłości Boga – jeśli tylko poprosimy Go o ten dar, mieć takie odniesienie do drugiego człowieka, o jakie prosi Jezus. Do tego jednak potrzebna jest wiara. Nie łudźmy się, że będziemy miłosierni, hojni, wspaniałomyślni wobec tych, którzy nas krzywdzą, bez Bożej pomocy. A otrzymamy ją jedynie wtedy, gdy będziemy pozostawać w bliskim kontakcie z Bogiem. Dlaczego tak wiele osób nienawidzi innych (należą do nich także nominalni chrześcijanie)? Ponieważ nie mają w ogóle albo nie mają autentycznej relacji z osobowym Bogiem. Przykazanie miłości do nieprzyjaciół jest tak osobliwe, tak wymagające i tak trudne, że aby je wypełnić, nie sposób tylko polegać na własnych siłach. Jestem przekonana, że jest to wręcz niemożliwe. Pod tym względem chrześcijaństwo jest wyjątkową religią, zbudowaną na fundamencie miłości, miłosierdzia i zarazem wolności. Bo to przykazanie, podobnie jak i inne, chrześcijanie realizują, będąc w pełni wolnymi. Ale zawsze, pamiętajmy o tym, mogą liczyć na Boże wsparcie.

Naśladować Boga miłosiernego

W psalmie z niedzielnej lektury słyszymy takie słowa, że Bóg „nie postępuje z nami według naszych grzechów ani według win naszych nam nie odpłaca”. Mamy przede wszystkim mieć Boga za przykład, który mimo ciężkości naszych grzechów, recydywy w ich popełnianiu, notorycznego łamania zasad, nieprawości odpuszcza ludziom zło przez nich popełnione. Zachowując przy tym cierpliwość, wyrozumiałość, łagodność, bezgraniczną miłość. Jeśli On nie ma wobec nas wewnętrznego oporu, nie odrzuca nas, gdy kolejny raz przychodzimy, prosząc Go o wybaczenie, to czy nie powinniśmy postąpić podobnie, a nie odpłacać innym pięknym za nadobne? Niektórzy powiedzą: „OK, Bóg tak może, ja nie, ponieważ jestem tylko człowiekiem”. Jest w tym racja. Ale nie całkowita!

O czym przykazanie nie mówi

Warto bowiem zapytać, czego nie ma w przykazaniu o miłości do nieprzyjaciół. Na pewno nie ma wezwania do zaniechania obrony siebie, swoich praw, godności, zachęty do znoszenia zniewag, bycia prześladowanym, zahukanym cierpiętnikiem. Jezus nie mówi, że nie wolno nam odczuwać emocji wobec krzywdzicieli i nie dochodzić swoich roszczeń. Mamy do tego wszystkiego prawo. Mamy słuszne prawo reagować, a nawet obowiązek, ponieważ wpisuje się on właśnie w „miłowanie nieprzyjaciół”. Jesteśmy wezwani do tego, aby nigdy nie popierać grzesznych zachowań, a niekiedy także do tego, aby sprzeciwiać się im. Czasami miłością do bliźniego jest proste zwrócenie mu uwagi, że postępuje niegodziwie, pokazanie, jaka jest różnica między dobrem i złem. Taka postawa oporu wobec zła przywraca porządek w relacjach, wprowadza ład moralny i być może skłoni kogoś do zaniechania złego postępowania. Jezus w czasie swego przesłuchania u Annasza został uderzony w policzek. Odpowiedział: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?” (J 18,23). A zatem widzimy, że z tych słów przebija miłość Jezusa do swego oprawcy, który powinien wiedzieć, że źle czyni, a co Jezus mu uświadamia.

Kochaj grzesznika, nienawidź jego grzechu

W konfrontacji z naszymi nieprzyjaciółmi warto też pamiętać jeszcze o jednej kwestii, która wydaje mi się istotna. Jezus uczy nas, abyśmy umieli też odróżniać nieprzyjaciela, który grzeszy wobec nas, od jego grzechu. Co oznacza, że mamy kochać grzeszników, włącznie z samymi sobą, ponieważ też nimi jesteśmy, a nienawidzić grzesznego zachowania, uczynków, postępowania. Owszem, jest to trudne. Ale pomyślmy o sobie. Nie jesteśmy tylko naszymi grzechami, błędami, słabościami, upadkami. To nie jest istota naszej tożsamości. Jesteśmy kimś więcej! Za grzeszną rzeczywistością naszego życia kryją się często zranienia, brak wychowania do wrażliwości, brak formacji moralnej, ignorancja, a nawet głupota, uzależnienia, a czasami po prostu pewne niezdiagnozowane zaburzenia, które masowo dotykają współczesnego człowieka. Mało kto wie, że na przykład nieleczone dorosłe osoby z ADHD mają skłonność do powtarzania tych samych złych zachowań mimo solennego zapewnienia o poprawie. Cóż zresztą wiemy o innych, by ich oceniać i wydawać o nich opinię? I jeśli siebie dość szybko potrafimy usprawiedliwić, licząc na Boże miłosierdzie, to spróbujmy tak spojrzeć na innych. Bo jeśli czujemy potrzebę nienawiści, to skierujmy jej ostrze w stronę grzechu i zła, które czyni mój nieprzyjaciel, a jego jako człowieka spróbujmy przynajmniej zaafirmować w jego człowieczeństwie. Wiem, że to brzmi optymistycznie, ale bazując na swoim własnym doświadczeniu, mogę zapewnić, że najlepszym na to sposobem, idąc znów za słowami Jezusa, jest modlitwa. Modlę się zawsze za moich nieprzyjaciół, bo niestety zdarzają się tacy, a tych, którzy mnie szczególnie prześladują, wymieniam imiennie. Robię tak od lat po to, aby nie poddać się złości, niechęci czy nawet nienawiści wobec tych osób. Jest to niezwykle wyzwalające doświadczenie, ale i zarazem ogromnie pomocne w konfrontacji z tymi ludźmi. Po latach modlitwy za nich nie czuję już nawet żalu i niechęci, lecz raczej rodzaj pewnego współczucia, bo zdaję sobie sprawę, że nie wiedzą, co czynią. Mogę zatem wyznać, że wezwanie Jezusa, aby modlić się za swoich nieprzyjaciół, skutkuje akceptacją ich istnienia, życzeniem im dobra i pewnością, że pomogłabym im w sytuacji potrzeby. I tak rozumiem moją własną miłość do nieprzyjaciół, do której wzywa Chrystus, nigdy nie zapominając o jeszcze jednym zdaniu, zwanym złotą regułą, które pada w niedzielnej ewangelii: „Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie”, bowiem „odmierzą wam taką miarą, jaką wy mierzycie”.

Zdzisława Kobylińska

2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B