Szczególna godność
2025-01-19 09:50:59(ost. akt: 2025-01-19 09:58:36)
Czasami ludzie zazdroszczą innym różnych tytułów, stanowisk, pochodzenia, prestiżu, dostojeństwa, godności, czując się tym samym gorszymi od nich i myśląc o sobie w kategoriach bycia nikim, zerem, nołnejmem. To poczucie prowadzi w konsekwencji do ogromnej frustracji, zgorzknienia, bycia człowiekiem drugiej kategorii, pełnym kompleksów, złego mniemania o sobie, stopniowego zatracania poczucia własnej wartości. Ten dojmujący i fatalistyczny opis człowieka bierze się stąd, że człowiek nie pamięta, że jego godność nie leży w sprawowanych funkcjach, zaszczytach i uznaniu, które niejednokrotnie są zmienne i nietrwale, lecz w posiadaniu godności dziecka Bożego.
Ostatnio podczas rozmowy z kimś na temat tego, jaki powinien być człowiek, który jako wierzący jest przede wszystkim dzieckiem Boga, uświadomiłam sobie w jej trakcie, że najpierw jednak trzeba byłoby mieć w sobie tę podstawową refleksję, że się faktycznie nim jest. Bo kto z nas na serio bierze pod uwagę ten fakt? Kto, zastanawiając się nad swoją człowieczą kondycją, z powagą akceptuje tę najbardziej elementarną konstatację o byciu dzieckiem Bożym? Zwłaszcza, gdy się jest dorosłym i trudno myśleć o sobie w kategoriach dziecięctwa. A szkoda, bo gdyby ta świadomość była bardziej powszechna, gdyby pamięć o tym była żywsza, gdyby to poczucie było mocniejsze, to wielu ludzi nie popadłoby w bezsens, pustkę, nerwicę, depresję, nie miałoby niskiego mniemania o sobie, wyżej nosiłoby głowy, nie chowając się po kątach i nie walcząc nieustannie ze swoimi kompleksami i resentymentami. Zapytałam zatem na wykładzie z antropologii filozoficznej i teologicznej moich studentów z trzeciego roku Wydziału Teologii UWM, wśród których są i klerycy naszego seminarium Hosianum, o czym warto byłoby przypomnieć wiernym w kontekście bycia dzieckiem Bożym. Wymienili mi kilka punktów, które według nich są ważne. Oto niektóre z nich.
Dlaczego jesteśmy dziećmi Bożymi?
Przede wszystkim dlatego, że jesteśmy stworzeniem Boga, wyszliśmy spod Jego ręki. On nas chciał widzieć jako konkretnego Jana, Agnieszkę, Karola, Dorotę, jako konkretnego człowieka, który będzie świadectwem Jego miłości nie do całej ludzkości, ale do mnie personalnie – ponieważ miłość ojca do własnego dziecka ma zawsze charakter indywidualny, jednostkowy. Dlatego bez obawy możemy przyjąć zapewnienie: „Patrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec, że zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi” (1 J 3,1).
Bóg chciał każdego z nas, inaczej nie pojawilibyśmy się na tym świecie. Od zawsze Bóg nosił w swoim umyśle ideę każdego człowieka, aby w odpowiednim czasie, najlepszym dla człowieka, powołać go do życia. „Oto wyryłem Cię na obu dłoniach, twe mury są ustawicznie przede mną” (Iz 49,16).
On nas nie tylko stworzył, ale także wciąż troszczy się o nas jak najlepszy rodzic, interesuje się naszym życiem i nigdy nie porzuca nas, zawsze jest z nami. „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49, 15). Świadomość bycia dzieckiem Boga sprawia, że zrywamy z wizją Boga Ojca, który jest daleko w zaświatach, jest Wielkim Nieobecnym, jest Absolutem, który transcenduje wszechświat i nie troszczy się o niego, ale jest bliskim Ojcem, do którego możemy mówić: Abba, czyli Tatusiu, tak jak nauczył nas Jezus. To słowo „Tatuś”, jak należałoby przetłumaczyć wyraz „Abba”, brzmi być może aż niezręcznie wobec Boga, ale przecież tak właśnie jest. Ta aramejska bliska i czuła forma zwracania się do ojca „Tato”, „Tatusiu”, była używana na co dzień wobec ojca, także przez dorosłe dzieci. Bóg jako stwórca człowieka jest więc jego Tatą, któremu można śmiało wyjawiać wszystkie swoje sprawy, nawet takie, o których nie powiedzielibyśmy ojcu ziemskiemu. Ten aspekt posiadania Ojca w niebie ma jeszcze jeden ważny i praktyczny wymiar – w innych osobach można łatwiej zobaczyć brata i siostrę z tej racji, że mamy wspólnego Ojca. Odkrywając wspólne pochodzenie, wspólne więzy krwi, jest nam łatwiej ich akceptować, widząc w nich również chciane i kochane dzieci Boże. Gdy kogoś nie lubię lub ktoś mi bardzo wadzi, to myślenie o tej osobie jako o umiłowanym dziecku Boga, które zostało powołane na ten świat, jest niezwykle pomocne i wyzwalające od niechęci.
Dar, a nie zasługa
Bycie dzieckiem Bożym to przede wszystkim ogromny dar dla człowieka, a nie jego osobista zasługa. To nie my wybieramy Boga na Ojca, ale to On nas czyni Jego dziećmi. My co najwyżej możemy ten dar odrzucić. Na przykład oznajmiając to publicznie w formie apostazji, jak to często ostatnio robią różni artyści, politycy czy celebryci. Ale i ta manifestacja nie zmienia tego faktu, choć z pewnością Ojca zasmuca.
Ten dar jest wspaniały, ponieważ jedność człowieka z Bogiem jest niezwykle bliska i wyjątkowa. Czy mamy bowiem świadomość obecności Trójcy Świętej we własnym wnętrzu? No raczej niewielu ją ma… A przecież gdybyśmy sobie to uzmysłowili, to nasze życie nabrałoby innej jakości.
Święty Jan od Krzyża zaprasza nas do tego, abyśmy starali się przebywać jak najczęściej z tą tajemnicą, jaką jest Bóg przebywający w nas, ponieważ to totalnie zmienia optykę patrzenia na siebie, innych, świat. Warto się zastanowić nad tym, co zrobić, aby tego daru nie zmarnować, nie stracić na własne życzenie. Może należy na przykład konkretnie przemyśleć, tak trochę jak Pascal, co zyskuje się, będąc dzieckiem Bożym? Podpowiedzi szukać warto w Piśmie Świętym. A z niego dowiadujemy się, że dzieci to takie stworzenia, którym się nie odmawia uczynienia im dobra. Czytam bowiem: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża?” (Mt 7, 7-10).
Ojciec w niebie, podobnie jak ojciec na ziemi, nie daje jednak wszystkiego na pstryknięcie palcem, bo dziecko czasami prosi o rzeczy nieodpowiednie. Kontynuacja tego fragmentu jasno dopowiada, że „Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą” (Mt 7, 11). Bóg zatem obdarza nas tym, co naprawdę nas rozwija, co nam pomaga, co jest przydatne w danym momencie. Ponadto Bóg, który chce nas mieć przy sobie w życiu wiecznym, daje konkretną wskazówkę, jak to osiągnąć: „kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego” (Łk 18,17). Co to znaczy? Oznacza to pełne, proste, ufne przylgnięcie do Jezusa, do Jego nauczania, do systemu aksjologicznego, który On niesie. Jak dziecko powinno słuchać swoich rodziców, wierząc, że za ich autorytetem stoją racjonalne powody takiego a nie innego wychowania, tak dzieci Boże winny okazać posłuszeństwo, wierne nauce, jaka płynie dla nich z Ewangelii. A wówczas, nawet gdybyśmy porzucili tę drogę, której na imię Jezus, co niestety się zdarza, to przecież słyszymy, jak choćby w Psalmie 113, że „Jak się lituje ojciec nad synami, tak Pan się lituje nad tymi, co się Go boją”, czyli tymi, którzy do Boga odnoszą się z szacunkiem i Bożą bojaźnią, lękając się, aby Boga nie urazić swym lekceważeniem, brakiem miłości, niewdzięcznością i niewiernością. Dokładnie tak samo jak nie chcemy zasmucać swoich rodziców brakiem szacunku i czci, ponieważ ich bardzo kochamy.
Relacja oparta na miłości
Relacja z Bogiem jako Ojcem powinna być oparta przede wszystkim na fundamencie miłości. To, że Bóg nas kocha bezgranicznie, miłością miłosierną, to wiemy. Bóg zawsze do nas wychodzi i otwiera nam drzwi, ilekroć do Niego pukamy. Drzwi, które zawsze przed nami się otwierają, lub przynajmniej powinno tak być, to drzwi domu rodzinnego. Mówi nam o tym przypowieść o synu marnotrawnym, którą można lepiej nazwać: o Ojcu miłosiernym. Tak, zdanie „Bóg Cię kocha”, choć czasami niektórych wprawia w zakłopotanie, jest jak najbardziej prawdziwe. Jest właściwie początkiem i końcem całego naszego życia. Otwiera je i zamyka. Wszystko się w nim zawiera. Zwłaszcza, że mamy tego namacalny dowód w postaci Jezusa, który został posłany przez Ojca, aby nas wyzwolić z mocy grzechu, aby zbawić nas i odkupić. Czytam przecież: „Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Ojcze! A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej” (Ga 4,4–7).
Czy może być większy dowód miłości ze strony Boga do nas jako do Jego dzieci, które chce mieć przy sobie w swojej chwale? Zresztą „Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy po to, by też wspólnie mieć udział w chwale” (Rz 8,14–17).
Bóg jednak to nie ojciec despota. Do niczego nas nie zmusza. Zawsze mówi: „Jeśli chcesz”. „Jeśli chcesz mojego miłosierdzia”, „jeśli chcesz być zbawiony”, „jeśli chcesz wrócić do domu Ojca”. Ojciec kocha nas i pragnie nas i naszej miłości, ale ofiarowanej przy absolutnej wolności. Dar dziecięctwa Bożego idzie z darem wolności. Bóg zaprasza nas do odpowiedzi miłości, ale zawsze przy pełnej wolności. Bowiem „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus, a zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli” (Ga 5,1).
Bycie dzieckiem Bożym to najważniejszy element tożsamości człowieka, to dar „przybrania za synów, którzy mogą wołać do Boga „Abba, Ojcze!” (Rz 8,15), to głębia naszego człowieczeństwa i zarazem tajemnicy Boga, który każdego z nas chce mieć za swoją córkę i syna. Módlmy się więc zawsze o to, aby prowadził nas Duch Święty, który uzdalnia nas do bycia synami Bożymi.
Zdzisława Kobylińska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez