Bóg naznaczony człowiekiem
2024-12-24 10:13:15(ost. akt: 2024-12-24 10:20:05)
Gdzieś nawet usłyszałam: „Bóg pobrudzony człowiekiem”. Dla wielu pozachrześcijańskich religii to dość skandaliczna nowina: „Bóg stał się człowiekiem”. A wiadomo, jaki jest człowiek. Grzeszy, buntuje się przeciw Bogu, chodzi własnymi drogami, nie bacząc na Boże wskazania, często ignoruje obecność Boga i nie chce nawracać się, nawet za cenę potępienia. Jak nonszalancko mawia pewna moja znajoma, która prawdopodobnie spodziewa się piekła: „W piekle spotkam się przynajmniej z Led Zeppelin, a w niebie to byłyby same nudy”. I takim kimś zechciał być Syn Boży? Bóg ma być człowiekiem? Trudno więc dziwić się wyznawcom innych religii, że gorszą się pomysłem wcielenia Boga.
Tymczasem jednak Bóg naprawdę stał się człowiekiem, przyjął ludzkie ciało i ludzką naturę. Jakie są implikacje wcielenia dla człowieka, ale i dla Boga? Jak twierdzi jezuita o. Dariusz Gardocki, wcielenie przede wszystkim pokazuje, że „między boskością a człowieczeństwem zachodzi wymiana, której celem jest przebóstwienie człowieka i uczynienie go/ją przybranym synem Boga oraz włączenie go w życie samego Boga. To spotkanie jednocześnie ujawnia prawdę o konstytutywnym ukierunkowaniu Boga na ludzi, jak i ludzi na Boga”. Jednak to nie wszystko. Wcielenie ma wiele motywów. Zobaczmy kilka z nich.
Piękne ciało
Bóg, który jest istotą duchową, przyjmując ciało ludzkie, pokazał, kim naprawdę jest człowiek – że nie jest on czystym duchem. Człowiek to duch i ciało. To jedność psychofizyczna. A ciało jest jego łącznikiem ze światem materialnym. A zatem jest równie ważne i potrzebne w życiu ziemskim jak dusza człowieka. Mając obydwa te pierwiastki, człowiek uzyskuje przez nie tożsamość, indywidualność, podmiotowość. Jest w pełni bytem. Bóg zatem mówi człowiekowi przez fakt wcielenia: „Zobacz, masz duchową duszę, masz umysł, wolę, ale i świetne, harmonijnie skomponowane ciało, a zatem ciesz się nim, dbaj o nie, czyń je pięknym, ponieważ jest ono świątynią nie tylko twojego ducha, ale też Ducha Świętego”. Bóg przez tajemnicę swojego wcielenia uświadamia więc ludziom, że nie ma awersji do ich ciała, nie potępia go, nie marginalizuje, ale przeciwnie, przyjmując ciało ludzkie w procesie poczęcia, rozwoju i wzrastania, uświęca je, czyni je prawdziwym obrazem Boga. Bóg więc, wcielając się, doświadcza ciała ludzkiego dogłębnie, wie, jakie procesy fizjologiczne w nim przebiegają, co w nim dzieje się, co człowiek odczuwa, będąc istotą somatyczną. Boga zatem absolutnie nic nie dziwi w związku z ciałem człowieka.
On wszystko rozumie, On wszystko współodczuwa, On sam wszystko tak samo przeżywa jak człowiek. A człowiek w związku z tym nie może już nigdy więcej powiedzieć Bogu, że Bóg nie wie, co to znaczy być człowiekiem, że nie pojmuje go, że nie dzieli z nim słabości, nie cierpi, nie odczuwa bólu.
Bóg, który nie brzydzi się człowiekiem
Odkąd Bóg przybrał ciało ludzkie, doskonale orientuje się w tym, co to znaczy mieć naturę człowieczą i z czym człowiek musi się zmagać. Dlatego Bóg przez fakt wcielenia, od momentu przyjścia na świat w chłodnej, prymitywnej stajni, zawinięty w kawałek płótna i położony na sianie, doskonale wie, co to znaczy urodzić się w chłodzie i smrodzie, a więc w warunkach prostych, siermiężnych, zwyczajnych, w jakich rodzi się ponad połowa populacji ludzkiej. On sam zdaje się mówić, że nie pochodzi z jakiejś nadzwyczajnej ludzkiej elity i nie patrzy na nas z góry. Pan Bóg więc – to powinno być dla nas pociechą – nie jest daleki, lecz bliski, nie jest niedostępny, lecz obecny, nie jest niezainteresowany, lecz ciekawy człowieka. On na poważnie wszedł między nas i stał się jednym z nas, i naprawdę pobrudził się nami. Wystarczy przeczytać choćby rodowód Jezusa z Ewangelii św. Mateusza, aby dowiedzieć się, że w jego ludzkich żyłach płynie krew pokoleń, które Bogu potrafiły zajść za skórę, ale On się ich nie wyrzekł, nie wstydził się ich, nie krępował się nimi. Mnie to przynosi ulgę, bo wiem, że i mną Bóg nie będzie się ani brzydził, ani gorszył.
Bóg po naszej stronie
Gdyby przyjrzeć się pochodzeniu Boga od strony ludzkiej, to dość słabo to wygląda. A co jednak jest dość budujące, jeśli spojrzy się na statystyczną większość naszych rodzin, wśród których mało jest arystokratów ducha. W rodowodzie Jezusa jest sporo przodków, za których nawet dziś, w czasach dość liberalnych obyczajowo, część ludzi wstydziłaby się. Dodam jednak, podkreśla to o. Augustyn Pelanowski, że w ten rodowód Jezusa każdy jest włączony, kto spożywa Ciało i Krew Chrystusa w Komunii Świętej, bo w ten sposób staje się krewniakiem Boga.
Z jakiej zatem rodziny pochodzi Jezus? Gdy przeczytamy rodowód Chrystusa w Ewangelii św. Mateusza, to dowiadujemy się choćby o dość kontrowersyjnych prababkach Jezusa: Tamar, Rachab, Rut czy Batszebie, które bynajmniej nie były cnotliwymi niewiastami, lecz kobietami wątpliwej konduity. Pierwszą z nich, wpisaną w Jego genealogię, była Tamar. Jej historia związana jest z rodem Judy. Tamar nie była Żydówką. Teść chciał ją ukamienować, bo usłyszał, że była to kobieta nierządna, ale przecież wcześniej wygnał ją z domu, bo dwóch z jego synów umarło przy niej, a nie chciał, według prawa, dać jej trzeciemu. Ona poczuła się urażona wypędzeniem i przebrana za nierządnicę uwiodła swego teścia, zachodząc z nim w ciążę. Owocem czynu Tamar były bliźnięta: Peres i Zerach. Potem, na szczęście, teść opamiętał się i dzieci weszły do rodziny. Mamy w tym rodowodzie także Rachab, której imię oznacza „dzika, gwałtowna, porywcza”. Rachab prowadziła dom publiczny, była prostytutką w Jerychu. Pomogła Izraelitom w zdobyciu miasta. Ukryła zwiadowców wysłanych przez Jozuego w celu rozpoznania wrogiego terenu, Jerycha. Mimo że nie była po stronie Izraelitów, ona i jej rodzina dzięki jej przezorności zostali ocaleni – jako jedyni w mieście. Była matką Booza, co czyni z niej praprababkę króla Dawida, z rodu którego pochodził Jezus.
Tak, takie przypadki rodzinne istniały wśród przodków Jezusa! Wydawałoby się, okropna przeszłość – jedna z prababek nierządnicą. Mocno kłopotliwa członkini rodziny, którą powinno się skrywać, a nie o niej wspominać. Ale to ona jest wymieniona spośród nielicznych kobiet w rodowodzie Jezusa, a nie jakaś porządna, którą można by się otwarcie pochwalić. No i jest jeszcze kolejna prababka Jezusa – Rut. Pochodziła ona z rodu Moabitów, którzy naznaczeni byli przekleństwem. Ich ród powstał z… kazirodczego związku ojca z córką. Moabici byli potomkami Moaba, kazirodczego syna Lota, notabene będącego bratankiem Abrahama, i jego starszej córki. Co za haniebna historia w rodzinie wielkiego patriarchy Abrahama – „ojca wszystkich, którzy wierzą”. Na dodatek Moabici sprawowali kult płodności, który związany był z rytualną prostytucją. Jest jeszcze Batszeba. Pośród żon i nałożnic króla Dawida jedynie Batszeba została wspomniana w genealogii Jezusa. Ewangelista nie używa jednak jej imienia, lecz określa ją jako żonę Uriasza. W ten sposób nawiązuje do jej pierwszego męża i przywołuje tragiczne skutki jej relacji z Dawidem. Nie wiadomo, czy była ona ofiarą królewskiego pożądania, czy też świadomą swego piękna uwodzicielką. A może jedno i drugie.
Rodzinne brudy Boga
Na ogół sądzimy, że powinniśmy chwalić się tylko naszymi wspaniałymi przodkami, nie wspominając o tych, których się wstydzimy, a tymczasem w Biblii czytamy o takich dość ekscentrycznych, kłopotliwych i krępujących krewnych, którzy, jak wspomniałam, i z nami są powiązani na mocy pokrewieństwa z Chrystusem. Wśród przodków Jezusa są więc nie tylko zacne i przyzwoite kobiety, żony i matki, ale także te, które wywołują popłoch, konsternację i pytanie: kobiety cudzołożne prababkami Jezusa?! Tak! W genealogię Jezusa wpisano więc pięć imion kobiet: Tamar, Rachab, Rut, Batszeba i Maryja, z których „specyficzną obecność” w rodowodzie Jezusa czterech pierwszych tłumaczono na różne sposoby. Według św. Hieronima były grzesznicami, a więc świadectwem, że Jezus narodził się i przyszedł zbawić grzeszny świat. Luter podkreślał, że były cudzoziemkami, co świadczy o tym, że Jezus jest Zbawicielem pogan. Inni uważają, że były prototypami Maryi poprzez ich niezwykłą sytuację małżeńską. A oprócz nich w Jego rodowodzie są również poganie i grzesznicy, wiarołomcy, zdrajcy, kłamcy, oszuści, zabójcy. Plejada charakterów, tak jak w życiu, która przekreśla linię dzielącą ludzi na dobrych i złych, sprawiedliwych i grzeszników, Izraelitów i cudzoziemców. Każdy człowiek w pewnym sensie może odnaleźć się w linii genealogicznej Jezusa, ponieważ wydaje się, że Bóg życzy sobie, abyśmy wiedzieli o takich właśnie przodkach Jezusa, abyśmy znali te Jego rodzinne brudy, którymi my sami z całą pewnością nie chcielibyśmy się z nikim dzielić. A jednak je poznajemy z lektury Biblii. Czy to przypadek? Czy może jednak Bóg zechciał nam przez to coś powiedzieć? Że rozumie nas jako ludzi z naszym indywidualnym pochodzeniem, że jest z nami w każdej, także rodzinnej, sytuacji, że z każdego złego kontekstu potrafi wyprowadzić dobro, że nie przekreśla nas, nie wytyka nam „złego pochodzenia”, nie poniża z powodu naszej grzeszności, nie upokarza, jeśli nawet poważnie przekroczymy Jego nakazy. Bóg raczej jest z nami w biedzie moralnej i nędzy wewnętrznej, dodaje sił, wspiera, poddaje rozwiązania, leczy rany. Z tajemnicy wcielenia, z aktu kenozy, czyli uniżenia się Boga, wypływa dla nas jednoznaczny wniosek, że Bóg nie tylko nie żałuje, że jest z człowiekiem, ale też znajduje wielką radość z przebywania wśród ludzi, do tego stopnia, że chce mieć własną ludzką matkę i własnego ludzkiego ojca (nieważne, że przybranego), którzy będą z dużą czułością zajmować się Nim, chce mieć liczną rodzinę, nawet jeśli ta rodzina, mówiąc łagodnie, na przestrzeni dziejów nie należała do świątobliwych, bogobojnych i bezgrzesznych.
Życie poznaje się, żyjąc
Bóg poprzez tajemnicę swojego wcielenia chciał nam też uświadomić, że warto jest nie tylko poznawać rzeczywistość, ale także uczyć się jej poprzez doświadczanie, poprzez smakowanie, dotykanie, przeżywanie, odczuwanie, zaznawanie. Nie da się wszystkiego wyrazić teoretycznymi słowami czy opisać apriorycznie, trzeba czasami także osobiście coś przejść, czegoś spróbować, poznać aposteriorycznie. Najwyraźniej Bóg, mimo że wie wszystko o człowieku, chciał przeżyć swą boskość także w wymiarze ludzkim, aby uświadomić człowiekowi, że On naprawdę zna jego kondycję i naturę i nic, co ludzkie, nie jest mu obce. I że życie jest po prostu piękne! A autentyczne życie poznaje się, żyjąc. Przez to niewątpliwie ośmielił człowieka do większego zaufania wobec siebie, otwartości, dialogu i bliskości.
Czy człowiek zrozumiałby, czym jest śmierć, gdyby nie śmierć Jezusa i Jego zmartwychwstanie? A czy Jezus byłby wiarygodny, gdyby nie umarł, a wcześniej nie pokazał, jak cierpi i jak to cierpienie można spożytkować? Bo czy jeśli chcesz poznać śmierć, to nie musisz umrzeć?
Jezus, rodząc się i wcielając w postać ludzką, pozostał na zawsze także prawdziwym człowiekiem, co znacznie skraca dystans człowieka do Trójcy Świętej, która przez wcielenie Jezusa także zmieniła swój obraz. A zatem wcielenie Syna Bożego i Jego narodzenie nie tylko przeobraziło człowieka, ale także dodało nowy atrybut Trójcy Świętej. Boże Narodzenie zatem to wielka radość nie tylko dla człowieka na ziemi, ale też i dla Boga w Trójcy Jedynego w niebie. Człowiek raduje się Bogiem, a Bóg raduje się człowiekiem. I o tym trzeba także pamiętać, celebrując to wspaniałe święto wcielenia Pana naszego Jezusa Chrystusa!
Zdzisława Kobylińska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez