Ze snu wybudził ją głośny wybuch bomby

2022-06-08 19:00:00(ost. akt: 2022-06-08 18:27:46)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Zaatakowano budynek blisko naszego domu. Spadła bomba, a moje łóżko zadrżało od huku. Baliśmy się ─ wspomina Jaroslava, która wraz z rodziną, dzięki wolontariuszom, znalazła schronienie przed rosyjskim atakiem u serdecznych gospodarzy w Olecku.
Jaroslava Fedorchuk to 20-letnia studentka prawa pochodząca z Żytomierza. Do 24 lutego wiodła z rodziną życie pełne radości. Tydzień po rosyjskim ataku na Ukrainę przybyła do Polski z mamą oraz z siostrą i dwojgiem dzieci. W ojczyźnie pozostał jej tata i mąż siostry.


Obrazek w tresci

Jaroslava Fedorczuk na swojej uczelni

24 lutego miał być zwyczajnym dniem w domu rodziny Fedorchuk. Poprzedniego wieczora Jaroslava przygotowała materiały potrzebne na następne zajęcia i położyła się spać. O godzinie 5 nad ranem obudził ją wybuch bomby.
— To był bardzo głośny i mocny wybuch, moje łóżko zadrżało od huku — mówi Jaroslava. — Z początku myśleliśmy, że może stało się coś na stacji benzynowej... albo pożar u sąsiadów. Od razu skontaktowałam się ze znajomymi, nie wszyscy to słyszeli i nie wiedzieliśmy o co chodzi. Po kilku godzinach podano w mediach informację, że zaatakowano budynek niedaleko naszego domu. Potem prezydent wystosował komunikat o wprowadzeniu stanu wojennego. To był początek wojny.

Do czasu wprowadzenia na Ukrainie stanu wojennego obowiązywał stan wyjątkowy. Ludzie próbowali normalnie żyć, jednakże cały czas w strachu. W strachu, że nagłośniony medialnie plan prezydenta Rosji wejdzie w życie i zabierze im wszystko.
— Moja mama poszła tego dnia normalnie do pracy — wspomina Jaroslava. — Ulice były zatłoczone, w sklepach długie kolejki. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się zostać. W razie pogorszenia się sytuacji w naszym mieście i konieczności nagłej ucieczki, spakowaliśmy torby ,,na zaś”. Podstawowe rzeczy, dokumenty, leki, trochę ubrań ze względu na zimę. Wtedy było bardzo źle w Kijowie, a nasz Żytomierz znajduje się dosyć blisko stolicy. Jeżeli stolica kraju jest okupowana to znaczy, że cały kraj także.

Sytuacja zmusiła rodzinę, jak i wszystkich obywateli do nagminnego sprawdzania bieżących wiadomości o każdej porze. Władze uczelni, na której studiuje Jaroslava, zawiesiły zajęcia. Aktualnie odbywają się w trybie zdalnym.
Pewnego, późnego wieczora Jaroslava położyła się z mamą do łóżka. Jej pokój znajduje się na piętrze i od pierwszego dnia ataków na kraj bała się przebywać tam sama. Na górze wszystko odczuwała zbyt intensywnie, a każdy odgłos z zewnątrz był przerażający.
— Nie spaliśmy wiele dni i nocy. Do tego czasu minął tydzień. Byliśmy bardzo zmęczeni — przyznaje Jaroslava. — Usłyszałam odgłos samolotu wojskowego przelatującego nad naszym domem. Tata powiedział wtedy, że coś dzieje się w naszym mieście. Usłyszeliśmy atak bombowy. Pobiegliśmy do korytarza, gdzie cały czas od spakowania stały nasze torby i wszyscy położyliśmy się na ziemię, z rękami założonymi na karku. Krzyczałam. Bałam się. Po 10 minutach usłyszeliśmy kolejną bombę. Potem jeszcze jedną. Następnego poranka zdecydowaliśmy, że nie możemy dłużej pozostać w kraju. Musimy uciekać.

Obrazek w tresci

Jaroslava z rodzicami w Żytomierzu

Rodzina zabrała wszystkie potrzebne rzeczy i dwoma samochodami ruszyła na granicę ukraińsko-polską. Ze względu na stan wojenny i obowiązujący w tym czasie zakaz opuszczania ojczyzny mężczyznom w wieku 18-60 lat, rodzina musiała pożegnać się z ojcem i mężem siostry Jaroslavy. Do Polski planowali zabrać ze sobą także 18-letniego kuzyna, z dokumentacją medyczną świadczącą o problemach zdrowotnych, jednak on również nie mógł opuścić kraju.
— Najgorsze było rozstanie na granicy. Utrzymujemy do tej pory kontakt z ojcem, który został w naszym domu rodzinnym, siostra i dzieci także rozmawiają przez telefon z jej mężem, ale sam fakt, że rozstajemy się w takich okolicznościach, nie wiemy kiedy następny raz się zobaczymy i jak to dalej będzie, jest nie do określenia — opisuje wstrząśnięta Jaroslava. — Jak patrzyłam na siostrę żegnającą się z mężem, dzieci żegnające się z ojcem, które nie do końca wiedzą co się dzieje, szczególnie ich 3-letni synek... Bardzo, bardzo dużo skrajnych emocji.

Ukraina jest bardzo silna.


Po przekroczeniu granicy rodzina udała się autobusem z wolontariuszami do Chełma, potem Lublina. Irina, koleżanka brata Jaroslavy studiująca w tym mieście, pomogła im w znalezieniu miejsca do zamieszkania. Przyjechali wtedy do szkoły przystosowanej do pobytu dla uciekających z Ukrainy. Próbowali znaleźć mieszkanie, ze względu na dzieci, ale nie udało się.
— Wtedy skontaktowałam się z koleżanką Anastaziją, która studiuje na tym samym uniwersytecie co ja i jest wolontariuszką w Polsce — mówi Jaroslava. — To właśnie ona znalazła panią Karolinę, również wolontariuszkę, z Olecka. Karolina przyjechała po nas do Lublina i razem z nią dotarliśmy do Olecka, do domu pani Doroty. Bardzo dużo dla nas zrobiła, to niesamowite, jak ludzie z dobroci serca zaangażowali się w naszą sytuację.
Mama i siostra Jaroslavy po pewnym czasie zdecydowały się powrócić z dziećmi do kraju.
— Sytuacja w naszym mieście jest opanowana, walczymy — dodaje z dumą Jaroslava. — Mama i siostra chcą wrócić do domu. Ja planuję zostać jeszcze w Polsce, znaleźć pracę i kontynuować studia. Spróbować mimo wszystko normalnie funkcjonować. Nasza Ukraina jest bardzo silna. Duch walki Ukraińców, to poświęcenie dla obrony swojego państwa, dla obywateli. Chwała im za to.
Studentka z Żytomierza dodaje, że ciężko jest jej wyobrazić sobie życie z dala od całej rodziny.
— Przeszliśmy bardzo wiele emocjonalnych momentów, niektóre sytuacje były nie do zniesienia, ale musimy zaakceptować tą rzeczywistość. Rzeczywistość, która jest niewyobrażalnie bolesna i do której jesteśmy zmuszeni się przystosować — mówi Jaroslava Fedorchuk.

Milena Kasprzyk



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5