Osiemnastoletni Michał Osicki z Mroczna koło Nowego Miasta Lubawskiego ma białaczkę. Czeka go przeszczep szpiku kości, bo innej szansy na ratunek nie ma. Michał opowiada o bólu, cierpieniu, niepewności. I życiu i jego ogromnej wartości.
>>> Grzegorz Domżalski przywiózł koszulkę dla Michała
>>> Oddali krew dla Michała
Słaby jestem, szybko się męczę. Co jest, cholera? Nawet na głupim wf-ie nie daję rady. Coś jest nie tak. Ale co tam, wytrzymam, może się przeziębiłem. Chłopaki mówią, że coś blady jestem. Może i trochę. Kurde, co mi jest? Po świętach idę zrobić badania, bo coś jest nie tak.
"Biegiem do lekarza, to bardzo słabe wyniki" - pamiętam to jak dziś. Pielęgniarka była przerażona. Czekałem z mamą, ale w sumie jakoś specjalnie się nie martwiłem. A tu taki tekst. Jest aż tak źle? Miny lekarza też nie zapomnę. Jakiś taki mocno przejęty, do szpitala wysyła. Ale ja się tylko słabo czuję. Krew? Potrzebna mi krew? Muszę zostać w szpitalu? Jezu, nie wierzę...
Czuję się fatalnie. Co ja tu w ogóle robię? Mam zasnąć. Spróbuję, ale pewnie będzie ciężko.
Nie wyspałem się. Słyszę, że przygotowują karetkę, bo chcą mnie do Olsztyna zawieźć. Po co? To tutaj nie dadzą rady? Boże, co mi jest?
Olsztyn
Pełno tu lekarzy, każdy o coś pyta. Przebyte choroby zakaźne itd. Przecież o takich rzeczach to się zapomina, jak się wyzdrowieje z ospy czy różyczki. Szok. Co się dzieje, o co chodzi? Znów pobierają mi krew. A ja tu siedzę i czekam, w sumie nie wiem na co. I jeszcze tyle tu chorych. Chłopaki w moim wieku, a wyglądają tragicznie. Mnie też to czeka? Dlaczego? Co ja takiego zrobiłem? Czuję się jak w filmie, bo tam też takie pytania ludzie sobie zadają, jak się o chorobie dowiedzą. Ale, kurde, to nie film. Ja tu jestem naprawdę.
A może to jakiś zły sen? Może te przetaczanie krwi to nie jest rzeczywistość? Ale to trwa za długo. Wyć mi się chce, ale mogę jedynie płakać. Co mi zostało, tylko łzy. Mama też płacze.
Lekarze coś mówią o pobieraniu szpiku. Boże, ja o takich rzeczach to w telewizji słyszałem, ale że ja? Lekarz mówi, że będzie bolało. Boję się, cholernie się boję. Tyle oczu w tej sali, wszyscy się patrzą, pielęgniarka spogląda z litością, lekarz już się przygotowuje. Matko, to będzie bolało, na pewno.
Boli, boli, boli jak diabli! Nie mogę na to patrzeć, odwracam głowę, ale to nie przestaje boleć. Zaraz mi kość rozsadzi! Dlaczego, dlaczego to spotkało właśnie mnie!? Boże, jaki ból! Nawet nie wiem, z czym go porównać, bo nigdy takiego nie czułem! Słabo mi, chyba zaraz odpłynę. Nie, wytrzymałem, do końca. Żałuję.
Czekanie na wyrok
Teraz znowu niepewność. Czy to białaczka? Wyników jeszcze nie ma. Cholera, co tak długo. Czuję się, jakbym na wyrok czekał. Już mam umierać? Przecież mam dopiero 17 lat. To chyba trochę za wcześnie, co? Idą. O Boże...
To nie białaczka. Niby kamień z serca, ale zaraz mówią, że mam jakąś niedokrwistość autoimmunohemolityczną. Co to w ogóle jest? Lekarze nie chcą za dużo mówić. Słyszę tylko, że będą mi podawać jakieś sterydy, żeby mi się apetyt zwiększył. Niby ma to zabić przeciwciała, które niszą moje krwinki. Czuję się, jakbym film "Było sobie życie" oglądał. Tyle, że to moje życie i mój organizm. Mam tu siedzieć przez 6 tygodni.
Jestem zły
Nie jest dobrze. Przeciwciała zniknęły, ale i tak muszę dostawać krew. Leczenie nie przyniosło efektu. Przenoszą mnie do Warszawy. Zły jestem, potwornie zły. Co ja takiego zrobiłem, że takie coś mi się przytrafia! Do domu wpadam na jedną noc, a rano już w Warszawie. I znowu to samo. Pytania, mnóstwo pytań, tych samych głupich pytań, których powoli zaczynam mieć dość! Odczepcie się! Dajcie mi spokój! Ja chcę wrócić do domu! Już dwa miesiące się tak męczę. Sylwestra nie miałem, teraz już luty za pasem, a ja wciąż po szpitalach. Za co?
Uspokój się, oddychaj, trzymaj się. Tak sobie powtarzam. Co mi pozostało. Przecież się nie poddam. Niech robią te badania, niech powiedzą, co mi w końcu jest. Może wtedy jakoś uda się to naprawić. Tylko jak?
Za oknem już maj. W końcu jest diagnoza, zespół MDS. Znów mi to wiele powiedziało. Dobrze, że jest internet. Cholera, to stan przedbiałaczkowy. Czyli jednak. Jest coraz gorzej.
Dom, szpital, dom
Wypuszczają mnie z tego więzienia. Mam siedzieć w domu, a co 2-3 tygodnie jeździć na przetaczanie krwi. I znowu kursuję. Dom, szpital, dom, szpital i tak w kółko. I jeszcze te cholerne infekcje. Ruszyć się nie mogę, bo cały czas coś łapię i znów muszę jechać do szpitala. Ile to może potrwać? Miesiąc, dwa? Na pewno szpik zacznie pracować. Wszystko wróci do normy. Na pewno, jestem przekonany, wierzę.
Cholera, to już ponad pół roku. Dobrze, że chociaż tego sylwestra spędzam w domu. Mama mnie pociesza, że będzie dobrze. W sumie tata i reszta rodzinki też. Kumple wpadają, gadamy, śmiejemy się, ale to nie to, co kiedyś. Niedługo egzamin na prawko, ale jakoś się szczególnie nie martwię. Po tych szpitalach taki problem, to żaden problem.
No, zdałem. Gość jestem, ale co z tego? Mama zadzwoniła zaraz po egzaminie. Z krwią jest coś nie tak, znów trzeba jechać do Olsztyna na badanie szpiku. Znów będzie bolało. Już boli...
A jednak najgorsze
Znowu te igły. Spieprzajcie mi z tym, ja już ma tego dość. Tak bardzo się boję... Pewnie będzie źle, bardzo źle. Na pewno... Boże, boję się, słyszysz!? Boję się!
Białaczka. Cholera, mam białaczkę!!! Dlaczego ja!?
Kolejny szpital do zaliczenia. Tym razem Bydgoszcz. Dość już tych lekarzy, tego szpitala, tych igieł. Wcześniej nienawidziłem, jak mi w domu kazali trawnik kosić. Teraz o tym marzę. Byle wyjść ze szpitala. Niech to się wreszcie skończy! Ciekawe, jaki będzie wyrok. A jednak, najgorsze. Ostra białaczka szpikowa. Ekstra, po prostu ekstra. Jestem wniebowzięty. Boże, karzesz mnie? Jeśli tak, to za co?
Samobójstwo? Nigdy!
W gazecie czytam, że ktoś tam się powiesił. Człowieku, ty się wieszasz, a ja tu o życie walczę. I gówno z tej walki jest, jak na razie. Nie rozumiem cię. Wieszasz się, bo miałeś jakieś problemy. A ja to co mam powiedzieć? Nie jestem słaby, jestem silny. Nigdy sam się nie zabiję. To głupota. Nie wiem dlaczego, ale jestem silny. Chcę żyć, słyszysz!? Chcę żyć! Dla rodziny, dla kumpli, dla Wioli. Że też ona to wszystko też wytrzymuje. Wiedziała, w co się pcha. Cieszę się, że jest.
Znowu mnie przemyślenia dopadły. Niedługo pierwsza chemioterapia, może dlatego. Ciekawe jak ją przeżyję. I czy w ogóle. Przeżyję, chcę żyć i będę żył.
Niech się w końcu obudzę!
Rzygać mi się chce. Słabo mi. Jeszcze tak słabo mi nie było. I jeść nie mogę. Mam jakieś powikłania. Znowu wymiotuję. Matko, czy to się kiedyś skończy? Moje oczy, bolą. Nie mogę ich otworzyć. Coś jest nie tak. Podobno może być gorzej, bo powikłania po chemii występują często. A gdzie tu jeszcze trzy terapie? Ale pamiętaj, chcesz żyć, to walcz.
Dołek mam. Lekarze tak mówią. Dołek, czyli organizm jest w fatalnym stanie, bardzo osłabiony. Po drugiej chemii mnie tak ostro wzięło. Nie mam sił na nic. Biorą mnie na intensywną terapię. Jestem tak słaby, że mogę tego nie przeżyć. Lekarz mówi, że ratunkiem jest śpiączka farmakologiczna. Cholera, a jak się nie obudzę?
Umieram. Czuję, że umieram. Leżę na łóżku, płuca mam jakieś takie ciężkie. To nie ja oddycham, tylko respirator. Niech ta maszyna da mi spokój, albo niech się w końcu obudzę. Dość już!
Bóg chyba coś szykuje
Lekarze się cieszą, że się obudziłem. Podobno dobrze mi ta śpiączka zrobiła. Powoli zaczynam się ruszać. Po trochu, krok po kroku, przypominam sobie, jak się chodzi. O, idzie ten anestezjolog, co mnie na intensywnej usypiał. Fajny gość. "Rewelacja" - to mi tekstem rzucił, haha. Mówi, że będzie dobrze, że dobrze się spisałem. Może i tak, ale ja wciąż jestem w szpitalu. I końca nie widać. Ale tak sobie myślę, że Bóg to chyba dla mnie coś szykuje. No, bo tak patrząc na to z boku, to chyba by mnie tak bez powodu nie męczył przez tyle miesięcy. Jakbym miał umrzeć, to już bym umarł wcześniej, po chemii czy podczas śpiączki. A jednak żyję.
Przeszczep to konieczność
Mijają kolejne tygodnie. Dziennie wcinam ponad 30 tabletek. Już nimi rzygam. Jak przed kolacją mam wziąć całą garść, to potem mi się jeść nie chce. A jedzenie też tutaj bez rewelacji. Matko, jak mi się chce do domu. Taki obiad bym sobie z rodzinką zjadł. Albo trawnik skosił. Albo po prostu na schodach przed domem posiedział i robił nic. Ale nie, ciągle muszę siedzieć w tym więzieniu. Jutro spotkanie z lekarzem, ma coś mówić o przeszczepie. Teraz to już mnie chyba nic nie zaskoczy.
Miałem rację, nie zaskoczył mnie. Przeszczep albo śmierć. Nie tak od razu, pewnie za parę miesięcy, ale śmierć. Dają mi 50 procent szans, a dawcę mam z USA. To jakaś kobieta. Chciałbym ją poznać, ale to wszystko jakąś tajemnicą owiane. Zgodności pełnej nie ma, bo jest 8 na 10, ale to jedyny ratunek. I znów się boję, boję się jak cholera. Ale zgodę podpiszę, bo co mi pozostało.
Pokażę im wszystkim
Przeżyję. Pokażę tym wszystkim marudom, co narzekają na życie i przeżyję. Tym, co tak jęczą, że mają nieudaną miłość, że stracili pracę, że mają pałę z jakiegoś przedmiotu w szkole. Ale wy, ludzie, żyjecie. Możecie sobie wyjść na dwór, pobiegać, posiedzieć nad jeziorem, cieszyć się z tego, co macie. A ja? Ja siedzę tutaj i zastanawiam się, czy dożyję następnego poniedziałku. Żal mi was, wiecie? Żal, bo nie potraficie dostrzec tego wszystkiego, co was otacza, tego, co życie wam dało. Przeżyję i pokażę wam, co to radość z życia.
Łukasz Pączkowski
l.paczkowski@gazetaolsztynska.pl
Tekst z Reportera, dodatku do piątkowej Gazety Olsztyńskiej.
>>> Oddali krew dla Michała
Słaby jestem, szybko się męczę. Co jest, cholera? Nawet na głupim wf-ie nie daję rady. Coś jest nie tak. Ale co tam, wytrzymam, może się przeziębiłem. Chłopaki mówią, że coś blady jestem. Może i trochę. Kurde, co mi jest? Po świętach idę zrobić badania, bo coś jest nie tak.
"Biegiem do lekarza, to bardzo słabe wyniki" - pamiętam to jak dziś. Pielęgniarka była przerażona. Czekałem z mamą, ale w sumie jakoś specjalnie się nie martwiłem. A tu taki tekst. Jest aż tak źle? Miny lekarza też nie zapomnę. Jakiś taki mocno przejęty, do szpitala wysyła. Ale ja się tylko słabo czuję. Krew? Potrzebna mi krew? Muszę zostać w szpitalu? Jezu, nie wierzę...
Czuję się fatalnie. Co ja tu w ogóle robię? Mam zasnąć. Spróbuję, ale pewnie będzie ciężko.
Nie wyspałem się. Słyszę, że przygotowują karetkę, bo chcą mnie do Olsztyna zawieźć. Po co? To tutaj nie dadzą rady? Boże, co mi jest?
Olsztyn
Pełno tu lekarzy, każdy o coś pyta. Przebyte choroby zakaźne itd. Przecież o takich rzeczach to się zapomina, jak się wyzdrowieje z ospy czy różyczki. Szok. Co się dzieje, o co chodzi? Znów pobierają mi krew. A ja tu siedzę i czekam, w sumie nie wiem na co. I jeszcze tyle tu chorych. Chłopaki w moim wieku, a wyglądają tragicznie. Mnie też to czeka? Dlaczego? Co ja takiego zrobiłem? Czuję się jak w filmie, bo tam też takie pytania ludzie sobie zadają, jak się o chorobie dowiedzą. Ale, kurde, to nie film. Ja tu jestem naprawdę.
A może to jakiś zły sen? Może te przetaczanie krwi to nie jest rzeczywistość? Ale to trwa za długo. Wyć mi się chce, ale mogę jedynie płakać. Co mi zostało, tylko łzy. Mama też płacze.
Lekarze coś mówią o pobieraniu szpiku. Boże, ja o takich rzeczach to w telewizji słyszałem, ale że ja? Lekarz mówi, że będzie bolało. Boję się, cholernie się boję. Tyle oczu w tej sali, wszyscy się patrzą, pielęgniarka spogląda z litością, lekarz już się przygotowuje. Matko, to będzie bolało, na pewno.
Boli, boli, boli jak diabli! Nie mogę na to patrzeć, odwracam głowę, ale to nie przestaje boleć. Zaraz mi kość rozsadzi! Dlaczego, dlaczego to spotkało właśnie mnie!? Boże, jaki ból! Nawet nie wiem, z czym go porównać, bo nigdy takiego nie czułem! Słabo mi, chyba zaraz odpłynę. Nie, wytrzymałem, do końca. Żałuję.
Czekanie na wyrok
Teraz znowu niepewność. Czy to białaczka? Wyników jeszcze nie ma. Cholera, co tak długo. Czuję się, jakbym na wyrok czekał. Już mam umierać? Przecież mam dopiero 17 lat. To chyba trochę za wcześnie, co? Idą. O Boże...
To nie białaczka. Niby kamień z serca, ale zaraz mówią, że mam jakąś niedokrwistość autoimmunohemolityczną. Co to w ogóle jest? Lekarze nie chcą za dużo mówić. Słyszę tylko, że będą mi podawać jakieś sterydy, żeby mi się apetyt zwiększył. Niby ma to zabić przeciwciała, które niszą moje krwinki. Czuję się, jakbym film "Było sobie życie" oglądał. Tyle, że to moje życie i mój organizm. Mam tu siedzieć przez 6 tygodni.
Jestem zły
Nie jest dobrze. Przeciwciała zniknęły, ale i tak muszę dostawać krew. Leczenie nie przyniosło efektu. Przenoszą mnie do Warszawy. Zły jestem, potwornie zły. Co ja takiego zrobiłem, że takie coś mi się przytrafia! Do domu wpadam na jedną noc, a rano już w Warszawie. I znowu to samo. Pytania, mnóstwo pytań, tych samych głupich pytań, których powoli zaczynam mieć dość! Odczepcie się! Dajcie mi spokój! Ja chcę wrócić do domu! Już dwa miesiące się tak męczę. Sylwestra nie miałem, teraz już luty za pasem, a ja wciąż po szpitalach. Za co?
Uspokój się, oddychaj, trzymaj się. Tak sobie powtarzam. Co mi pozostało. Przecież się nie poddam. Niech robią te badania, niech powiedzą, co mi w końcu jest. Może wtedy jakoś uda się to naprawić. Tylko jak?
Za oknem już maj. W końcu jest diagnoza, zespół MDS. Znów mi to wiele powiedziało. Dobrze, że jest internet. Cholera, to stan przedbiałaczkowy. Czyli jednak. Jest coraz gorzej.
Dom, szpital, dom
Wypuszczają mnie z tego więzienia. Mam siedzieć w domu, a co 2-3 tygodnie jeździć na przetaczanie krwi. I znowu kursuję. Dom, szpital, dom, szpital i tak w kółko. I jeszcze te cholerne infekcje. Ruszyć się nie mogę, bo cały czas coś łapię i znów muszę jechać do szpitala. Ile to może potrwać? Miesiąc, dwa? Na pewno szpik zacznie pracować. Wszystko wróci do normy. Na pewno, jestem przekonany, wierzę.
Cholera, to już ponad pół roku. Dobrze, że chociaż tego sylwestra spędzam w domu. Mama mnie pociesza, że będzie dobrze. W sumie tata i reszta rodzinki też. Kumple wpadają, gadamy, śmiejemy się, ale to nie to, co kiedyś. Niedługo egzamin na prawko, ale jakoś się szczególnie nie martwię. Po tych szpitalach taki problem, to żaden problem.
No, zdałem. Gość jestem, ale co z tego? Mama zadzwoniła zaraz po egzaminie. Z krwią jest coś nie tak, znów trzeba jechać do Olsztyna na badanie szpiku. Znów będzie bolało. Już boli...
A jednak najgorsze
Znowu te igły. Spieprzajcie mi z tym, ja już ma tego dość. Tak bardzo się boję... Pewnie będzie źle, bardzo źle. Na pewno... Boże, boję się, słyszysz!? Boję się!
Białaczka. Cholera, mam białaczkę!!! Dlaczego ja!?
Kolejny szpital do zaliczenia. Tym razem Bydgoszcz. Dość już tych lekarzy, tego szpitala, tych igieł. Wcześniej nienawidziłem, jak mi w domu kazali trawnik kosić. Teraz o tym marzę. Byle wyjść ze szpitala. Niech to się wreszcie skończy! Ciekawe, jaki będzie wyrok. A jednak, najgorsze. Ostra białaczka szpikowa. Ekstra, po prostu ekstra. Jestem wniebowzięty. Boże, karzesz mnie? Jeśli tak, to za co?
Samobójstwo? Nigdy!
W gazecie czytam, że ktoś tam się powiesił. Człowieku, ty się wieszasz, a ja tu o życie walczę. I gówno z tej walki jest, jak na razie. Nie rozumiem cię. Wieszasz się, bo miałeś jakieś problemy. A ja to co mam powiedzieć? Nie jestem słaby, jestem silny. Nigdy sam się nie zabiję. To głupota. Nie wiem dlaczego, ale jestem silny. Chcę żyć, słyszysz!? Chcę żyć! Dla rodziny, dla kumpli, dla Wioli. Że też ona to wszystko też wytrzymuje. Wiedziała, w co się pcha. Cieszę się, że jest.
Znowu mnie przemyślenia dopadły. Niedługo pierwsza chemioterapia, może dlatego. Ciekawe jak ją przeżyję. I czy w ogóle. Przeżyję, chcę żyć i będę żył.
Niech się w końcu obudzę!
Rzygać mi się chce. Słabo mi. Jeszcze tak słabo mi nie było. I jeść nie mogę. Mam jakieś powikłania. Znowu wymiotuję. Matko, czy to się kiedyś skończy? Moje oczy, bolą. Nie mogę ich otworzyć. Coś jest nie tak. Podobno może być gorzej, bo powikłania po chemii występują często. A gdzie tu jeszcze trzy terapie? Ale pamiętaj, chcesz żyć, to walcz.
Dołek mam. Lekarze tak mówią. Dołek, czyli organizm jest w fatalnym stanie, bardzo osłabiony. Po drugiej chemii mnie tak ostro wzięło. Nie mam sił na nic. Biorą mnie na intensywną terapię. Jestem tak słaby, że mogę tego nie przeżyć. Lekarz mówi, że ratunkiem jest śpiączka farmakologiczna. Cholera, a jak się nie obudzę?
Umieram. Czuję, że umieram. Leżę na łóżku, płuca mam jakieś takie ciężkie. To nie ja oddycham, tylko respirator. Niech ta maszyna da mi spokój, albo niech się w końcu obudzę. Dość już!
Bóg chyba coś szykuje
Lekarze się cieszą, że się obudziłem. Podobno dobrze mi ta śpiączka zrobiła. Powoli zaczynam się ruszać. Po trochu, krok po kroku, przypominam sobie, jak się chodzi. O, idzie ten anestezjolog, co mnie na intensywnej usypiał. Fajny gość. "Rewelacja" - to mi tekstem rzucił, haha. Mówi, że będzie dobrze, że dobrze się spisałem. Może i tak, ale ja wciąż jestem w szpitalu. I końca nie widać. Ale tak sobie myślę, że Bóg to chyba dla mnie coś szykuje. No, bo tak patrząc na to z boku, to chyba by mnie tak bez powodu nie męczył przez tyle miesięcy. Jakbym miał umrzeć, to już bym umarł wcześniej, po chemii czy podczas śpiączki. A jednak żyję.
Przeszczep to konieczność
Mijają kolejne tygodnie. Dziennie wcinam ponad 30 tabletek. Już nimi rzygam. Jak przed kolacją mam wziąć całą garść, to potem mi się jeść nie chce. A jedzenie też tutaj bez rewelacji. Matko, jak mi się chce do domu. Taki obiad bym sobie z rodzinką zjadł. Albo trawnik skosił. Albo po prostu na schodach przed domem posiedział i robił nic. Ale nie, ciągle muszę siedzieć w tym więzieniu. Jutro spotkanie z lekarzem, ma coś mówić o przeszczepie. Teraz to już mnie chyba nic nie zaskoczy.
Miałem rację, nie zaskoczył mnie. Przeszczep albo śmierć. Nie tak od razu, pewnie za parę miesięcy, ale śmierć. Dają mi 50 procent szans, a dawcę mam z USA. To jakaś kobieta. Chciałbym ją poznać, ale to wszystko jakąś tajemnicą owiane. Zgodności pełnej nie ma, bo jest 8 na 10, ale to jedyny ratunek. I znów się boję, boję się jak cholera. Ale zgodę podpiszę, bo co mi pozostało.
Pokażę im wszystkim
Przeżyję. Pokażę tym wszystkim marudom, co narzekają na życie i przeżyję. Tym, co tak jęczą, że mają nieudaną miłość, że stracili pracę, że mają pałę z jakiegoś przedmiotu w szkole. Ale wy, ludzie, żyjecie. Możecie sobie wyjść na dwór, pobiegać, posiedzieć nad jeziorem, cieszyć się z tego, co macie. A ja? Ja siedzę tutaj i zastanawiam się, czy dożyję następnego poniedziałku. Żal mi was, wiecie? Żal, bo nie potraficie dostrzec tego wszystkiego, co was otacza, tego, co życie wam dało. Przeżyję i pokażę wam, co to radość z życia.
Łukasz Pączkowski
l.paczkowski@gazetaolsztynska.pl
Tekst z Reportera, dodatku do piątkowej Gazety Olsztyńskiej.