Piórem i sercem pisany felieton Anny Jarosz

2023-01-23 17:28:10(ost. akt: 2023-01-29 09:01:13)

Autor zdjęcia: archiwum

"Piórem i sercem pisane" — to felietony Anny Jarosz, mieszkanki Nowego Miasta, która swoim nietuzinkowym słowem, pozwala spojrzeć na rzeczywistość odrobinę inaczej. W gąszczu komunikatów i informacji, felietony Anny Jarosz, to niezwykła uczta słowa, myśli, przemyśleń, refleksji. Dziękujemy pani Ani za możliwość ich publikowania.
Był sobie kiedyś przybytek gastronomiczny w centrum miasta. Nie wiem, jakie miano nosił przed moim urodzeniem. W czasach mego dzieciństwa i młodości – także tej bardzo zaawansowanej – określano go jako „gospodę”. Długo opiekowała się nim władza ludowa. Ponieważ, nie wiedzieć czemu, wszystko do czego brał się ludowy socjalizm, okazywało się wielkim sukcesem, tak też gospoda prosperowała znakomicie. W ciepłym konglomeracie zapachów schabowego, czystej wyborowej i dymu papierosowego zasiadali konsumenci. Nie było to miejsce sprzyjające dyskusjom o Hemingwayu i fizyce kwantowej. Szło się po to, by coś zjeść, załatwić jakąś sprawę tudzież „obalić ćwiartkę”.

Kiedy sukcesy realnego socjalizmu odeszły w niebyt, gospodę zlikwidowano. Wywołało to pewnego rodzaju pustkę; zwłaszcza dla miłośników procentów. Natura, jak wiadomo, nie lubi próżni. Wszyscy, którzy wcześniej czule obejmowali szkło w gospodzie, porozchodzili się po różnych punktach miasta. Gdyby znalazł się wtedy naukowiec badający kierunki migracji zauważyłby, że odbywa się ona w stronę niewielkich sklepików spożywczych. Zwłaszcza takich, w pobliżu których znajdowały się ławeczki. Ewentualnie jakiś inny punkt podparcia dla miejsca, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.

Nie mam zamiaru badać statystyk polskiego umiłowania procentów. Nie wiem, jak radzą sobie obecnie ich miłośnicy. Dawna gospoda kojarzy mi się miło z racji tego, iż komuś w pewnym momencie zaświtało, by wydzielić z niej kawiarnię. Miejsce owo, zwane „tramwajem” z racji specyficznego ustawienia stolików i wysokich oparć towarzyszących im siedzisk, miało niezapomniany klimat. Przy jednym stoliku mogło zasiąść osiem osób. Zasiadało się więc; często na wiele godzin. Czasem przy małej kawie z dużą wodą, czasem w smakowitym towarzystwie kremu sułtańskiego, z którego słynął lokal. Kelnerki były przemiłe. Można było pić herbatę przez trzy godziny, prosząc jedynie co jakiś czas o dolewkę gorącej wody. Wszak nie o tę wodę po herbacie chodziło, ale o atmosferę. Pierwsza połowa siermiężnych lat osiemdziesiątych sprzyjała gorącym dyskusjom. A ludzie potrafili rozmawiać, nie biorąc się przy tym za łby. Ech, nostalgia ogarnia. I, być może, owa nostalgia powoduje też lekkie przymglenie pamięci, która odsiewa zgrzyty, pozostawiając jedynie klarowną muzykę lat minionych.

Ale czy – z perspektywy czasu – wszystko nie było muzyką, gdy miało się dwadzieścia parę lat?... Nie jestem zbieraczem. Nie kolekcjonuję dzbanuszków, figurek, durnostojek i innych przydasiów. Moją pasją jest kolekcjonowanie wspomnień. Szczególnie tych dobrych. I wiecie co? Gdyby moje wspomnienia mogły przybrać materialny kształt, na ich zmagazynowanie nie starczyłoby hangaru lotniczego.

To dlatego chodzę zimą bez czapki, a często i bez skarpetek. Dobre wspomnienia grzeją lepiej niż procenty.

Fot. archiwum
Anna Jarosz, nowomieszczanka urodzona jako Anna Bukowska ponad 2 miliardy sekund temu. Miłośniczka futrzaków. Aktualnie na stanie trzy koty w domu, stareńki pies znaleziony w lesie (w przeliczeniu na ludzki wiek ponad stulatek) i parę kotów w garażu (mają specjalne wejście). Również miłośniczka książek. Czasem nazbyt rozmowna. Jej dewiza - TU i TERAZ. I jeszcze - czasem, zamiast wyolbrzymiać problemy, warto wyolbrzymić radość. Ma trochę belferskich zapędów; jako że nauczycielem się nie bywa. Nauczycielem się jest.


2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B