Nasi wolontariusze pomagają ludziom po tragicznej powodzi na Dolnym Śląsku
2024-09-27 23:05:14(ost. akt: 2024-09-27 23:21:33)
Cztery osoby z terenu nowomiejskiego i jedna z Brodnicy spędzili dwa dni, pomagając porządkować jedno z gospodarstw w Lądku Zdroju. To nie koniec ich odruchu serca, niebawem wracają z pomocą do powodzian.
Z pomysłem wyjazdu wyszła Agata Szulc, na co dzień druhna Ochotniczej Straży Pożarnej w Nielbarku. To ona zaapelowała w mediach społecznościowych do chętnych, którzy chcieliby wyjechać na tereny popowodziowe i wspomóc poszkodowanych.
W inicjatywę włączyli się: Daniel Kamiński - funkcjonariusz nowomiejskiej policji, Mirosław Kiszelewski - strażak ochotnik z Kurzętnika oraz Robert Zawacki - pracownik Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Nowym Mieście. Ostatnią osobą, która uzupełniła ekipę, była Urszula Gorący, seniorka z Brodnicy. Wszyscy załadowali się do samochodu i nocą udali się na Dolny Śląsk. Po całonocnej podróży zatrzymali się w okolicy Lądka Zdroju.
— Nie pozwolono nam wjechać do miejscowości, bowiem wpuszczano tylko transporty z darami dla powodzian. Zostawiliśmy więc auto i przemaszerowaliśmy około trzech kilometrów. Dotarliśmy do kościoła parafialnego, który był na czas klęski magazynem darów. Duchowny, który był na miejscu zaproponował, byśmy poszli do zabudowań i pytali, kto potrzebuje pomocy. Po kolejnych trzech kilometrach napotkany wolontariusz, który również udzielał pomocy przy porządkowaniu, wskazał gospodarstwo, gdzie potrzebne są ręce do pracy i podwiózł nas swoim busem do posesji pani Doroty — opowiada Robert Zawacki.
Tak wolontariusze trafili do poniemieckiego gospodarstwa pani Doroty. Krajobraz wokół był przerażający. Okazało się, że pracy jest co niemiara. Zabudowania pani Doroty stały w zakolu rzeki. Kiedy została uszkodzona tama, masy wód skróciły sobie drogę i stodoła w gospodarstwie złożyła się jak przysłowiowy domek z kart. Uszkodzony został także budynek mieszkalny.
Obraz zniszczeń, według naszych wolontariuszy, jest przygnębiający - całe góry zniszczonych sprzętów, mebli i innego wyposażenia domów. Wszędzie widoczna jest także ludzka życzliwość i chęć niesienia pomocy, tym bardziej, że część mieszkańców, który ucierpieli egzystowała raczej skromnie.
Królowały całe hałdy butelek z wodą, jednak nie tego najbardziej potrzeba poszkodowanym. Potrzebne są głównie ręce do pracy, ciężki sprzęt oraz łopaty i grabie.
Nowomiejscy wolontariusze zgodnie twierdzą, że pracowali u rodziny pani Doroty tylko dwa dni, jednak to wystarczyło, by nawiązała się nić przyjaźni i przywiązania. — Pojechaliśmy tam nie dla idei ani rozgłosu, ale by z serca wspomóc ludzi wobec tragedii, która się wydarzyła — podsumował nasz rozmówca.
Dwudniowy, wolontariacki wyjazd nowomiejsko - brodnickiej grupy, to nie koniec kontaktów i pomocy w remoncie i odbudowie zabudowań pani Doroty z Lądka Zdroju.
Już w najbliższą środę (2 października) ten sam zespół, wyposażony już w specjalistyczne narzędzia, zasponsorowane przez firmy z Nowego Miasta, rozpocznie prace remontowe w domu poszkodowanej przez powódź.
W inicjatywę włączyli się: Daniel Kamiński - funkcjonariusz nowomiejskiej policji, Mirosław Kiszelewski - strażak ochotnik z Kurzętnika oraz Robert Zawacki - pracownik Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Nowym Mieście. Ostatnią osobą, która uzupełniła ekipę, była Urszula Gorący, seniorka z Brodnicy. Wszyscy załadowali się do samochodu i nocą udali się na Dolny Śląsk. Po całonocnej podróży zatrzymali się w okolicy Lądka Zdroju.
— Nie pozwolono nam wjechać do miejscowości, bowiem wpuszczano tylko transporty z darami dla powodzian. Zostawiliśmy więc auto i przemaszerowaliśmy około trzech kilometrów. Dotarliśmy do kościoła parafialnego, który był na czas klęski magazynem darów. Duchowny, który był na miejscu zaproponował, byśmy poszli do zabudowań i pytali, kto potrzebuje pomocy. Po kolejnych trzech kilometrach napotkany wolontariusz, który również udzielał pomocy przy porządkowaniu, wskazał gospodarstwo, gdzie potrzebne są ręce do pracy i podwiózł nas swoim busem do posesji pani Doroty — opowiada Robert Zawacki.
Tak wolontariusze trafili do poniemieckiego gospodarstwa pani Doroty. Krajobraz wokół był przerażający. Okazało się, że pracy jest co niemiara. Zabudowania pani Doroty stały w zakolu rzeki. Kiedy została uszkodzona tama, masy wód skróciły sobie drogę i stodoła w gospodarstwie złożyła się jak przysłowiowy domek z kart. Uszkodzony został także budynek mieszkalny.
Obraz zniszczeń, według naszych wolontariuszy, jest przygnębiający - całe góry zniszczonych sprzętów, mebli i innego wyposażenia domów. Wszędzie widoczna jest także ludzka życzliwość i chęć niesienia pomocy, tym bardziej, że część mieszkańców, który ucierpieli egzystowała raczej skromnie.
Królowały całe hałdy butelek z wodą, jednak nie tego najbardziej potrzeba poszkodowanym. Potrzebne są głównie ręce do pracy, ciężki sprzęt oraz łopaty i grabie.
Nowomiejscy wolontariusze zgodnie twierdzą, że pracowali u rodziny pani Doroty tylko dwa dni, jednak to wystarczyło, by nawiązała się nić przyjaźni i przywiązania. — Pojechaliśmy tam nie dla idei ani rozgłosu, ale by z serca wspomóc ludzi wobec tragedii, która się wydarzyła — podsumował nasz rozmówca.
Dwudniowy, wolontariacki wyjazd nowomiejsko - brodnickiej grupy, to nie koniec kontaktów i pomocy w remoncie i odbudowie zabudowań pani Doroty z Lądka Zdroju.
Już w najbliższą środę (2 października) ten sam zespół, wyposażony już w specjalistyczne narzędzia, zasponsorowane przez firmy z Nowego Miasta, rozpocznie prace remontowe w domu poszkodowanej przez powódź.
Stanisław R. Ulatowski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez