Nigdy się nie użalam i nie poddaję
2023-06-22 19:00:00(ost. akt: 2023-06-22 15:45:28)
W życiu nie miała łatwo. Straciła swoich synów, ciężko pracowała, pomagała innym. — Życie mnie nie rozpieszczało. Bardzo dużo chorowałam. Dzieciństwo i młodość spędziłam głównie w szpitalach i sanatoriach. Ale nigdy się nad sobą się nie użalałam. Ja się nigdy nie poddaję, nie narzekam. Robię swoje — mówi pani Teresa.
Pani Teresa Kamińska z domu Jasińska urodziła się w 1943 roku, jak mówi, za Bugiem w Aleksandrówce w powiecie Sarny. Z opowiadań mamy wie, że żyło się im dobrze.
Jej tata był stolarzem, cieślą. Zadbał o to, aby ich dom rodzinny był wygodny, ładny, porządnie zbudowany. Tata sam go zbudował. Dachówka była czerwona, podłogi w pomieszczeniach z desek.
Ona sama taty nie pamięta, bo został zamordowany. Reszta rodziny, czyli mama, jej starsza siostra i pani Teresa musiały opuścić swój dom. Majątek, który został, spisano i po wielu latach dostały odszkodowanie.
Z Aleksandrówki do Zabłocia Kozłowskiego
— Mama opowiadała, że podróż nie była łatwa. Jechaliśmy pociągiem, który zatrzymał się w Działdowie. Musiałyśmy wysiąść. Skierowano nas do Wilamowa. Zamieszkałyśmy w dość dużym budynku, w którym mieszkało kilkanaście rodzin. Mama pracowała w przedszkolu. Czasami chodziłam z mamą — mówi pani Teresa.
Potem przeprowadziły się do Zabłocia Kozłowskiego. Dlaczego – tego nie wie. Razem z mamą prowadziła nieduże gospodarstwo rolne. Mieli kury, kaczki, krowy, świnię. Radziły sobie. — Mama była bardzo gospodarna — mówi. Jej rodzina zamieszkała w tzw. czworakach, w których kiedyś mieszkali pracownicy. Była też gorzelnia.
— Mama opowiadała, że podróż nie była łatwa. Jechaliśmy pociągiem, który zatrzymał się w Działdowie. Musiałyśmy wysiąść. Skierowano nas do Wilamowa. Zamieszkałyśmy w dość dużym budynku, w którym mieszkało kilkanaście rodzin. Mama pracowała w przedszkolu. Czasami chodziłam z mamą — mówi pani Teresa.
Potem przeprowadziły się do Zabłocia Kozłowskiego. Dlaczego – tego nie wie. Razem z mamą prowadziła nieduże gospodarstwo rolne. Mieli kury, kaczki, krowy, świnię. Radziły sobie. — Mama była bardzo gospodarna — mówi. Jej rodzina zamieszkała w tzw. czworakach, w których kiedyś mieszkali pracownicy. Była też gorzelnia.
Zapamiętała park w Zabłociu
Zabłocie Kozłowskie pani Teresa pamięta, ponieważ często chodziła do parku.
— Był piękny. Cały był ogrodzony i była alejka dookoła parku. Rosły w nim chyba wszystkie drzewka owocowe: wiśnie, jabłka, grusze. Nie było tylko truskawek. Park był pełen kwiatów. Piękne róże chyba najbardziej zapamiętałam. Stał w nim piękny pałac, w którym mieszkał kiedyś dziedzic — wspomina pani Teresa.
Gdy skończyła 18 lat, przeprowadziła się do Nidzicy i rozpoczęła pracę w nidzickiej winiarni w 1961 roku. Mama także przeprowadziła się do Nidzicy. Pani Teresa pracowała tam 33 lata. Wyszła za mąż, miała trzech synów.
Zabłocie Kozłowskie pani Teresa pamięta, ponieważ często chodziła do parku.
— Był piękny. Cały był ogrodzony i była alejka dookoła parku. Rosły w nim chyba wszystkie drzewka owocowe: wiśnie, jabłka, grusze. Nie było tylko truskawek. Park był pełen kwiatów. Piękne róże chyba najbardziej zapamiętałam. Stał w nim piękny pałac, w którym mieszkał kiedyś dziedzic — wspomina pani Teresa.
Gdy skończyła 18 lat, przeprowadziła się do Nidzicy i rozpoczęła pracę w nidzickiej winiarni w 1961 roku. Mama także przeprowadziła się do Nidzicy. Pani Teresa pracowała tam 33 lata. Wyszła za mąż, miała trzech synów.
Przeżyła wielką tragedię.
— Moich dwóch synów zginęło w wypadku na żwirowni. Zostali zasypani przez piasek. Bardzo mocno to przeżyłam. Zaczęłam bardzo chorować. Został mi wtedy tylko najstarszy syn, który niestety zmarł. Mam wnuczka, wnuczkę, prawnuka i prawnuczkę. Mam z nimi bardzo dobry kontakt. Nie zapomnieli o mnie do tej pory. Odwiedzają mnie, pomagają. Mam również bardzo dobry kontakt z synową Mariolą — mówi.
— Moich dwóch synów zginęło w wypadku na żwirowni. Zostali zasypani przez piasek. Bardzo mocno to przeżyłam. Zaczęłam bardzo chorować. Został mi wtedy tylko najstarszy syn, który niestety zmarł. Mam wnuczka, wnuczkę, prawnuka i prawnuczkę. Mam z nimi bardzo dobry kontakt. Nie zapomnieli o mnie do tej pory. Odwiedzają mnie, pomagają. Mam również bardzo dobry kontakt z synową Mariolą — mówi.
Pani Teresa nie umiała siedzieć bezczynnie w domu.
— Mimo że byłam na emeryturze, to zaczęłam opiekować się starszymi osobami. Rwałam również porzeczki, obcinałam gałęzie, zbierałam truskawki. Robiłam wszystko. Nie lubię dostawać, prosić o pomoc, wolę sama na siebie zapracować. Praca jest dla mnie wielką wartością. Wtedy wiem, że to moje pieniądze i mogę je wydawać — tłumaczy.
— Mimo że byłam na emeryturze, to zaczęłam opiekować się starszymi osobami. Rwałam również porzeczki, obcinałam gałęzie, zbierałam truskawki. Robiłam wszystko. Nie lubię dostawać, prosić o pomoc, wolę sama na siebie zapracować. Praca jest dla mnie wielką wartością. Wtedy wiem, że to moje pieniądze i mogę je wydawać — tłumaczy.
W ŚDS znalazła przyjaźń
Gdy skończyła 74 lata, postanowiła zadbać o siebie, odpocząć. Zaczęła jeździć do Środowiskowego Domu Samopomocy w Szczepkowie Borowym. Kiedy placówka została zlikwidowana, to przeniosła się do Janowca.
— W domu nie miałam już nic do roboty. Chciałam iść między ludzi. Bardzo mi się tu podobało. Zostałam bardzo dobrze przyjęta. Na początku chciałam wszystkim pomagać. Podać coś komuś, ale szybko panie opiekunki wytłumaczyły mi, że ja nie przyszłam tu do pomocy, ale realizacji swoich marzeń i odpoczynku. Staram się dostosować do innych uczestników — śmieje się.
Cieszy się, że znalazła przyjaciółkę Martę, która się do niej pierwsza odezwała.
— Ja nie jestem skora do zawierania nowych znajomości i trudno jest mi zaufać ludziom. Nie lubię się również zwierzać ze swoich problemów, bo każdy je ma. Dlatego tym bardziej się cieszę, że tu udało mi się znaleźć osobę, której wierzę i ufam. Poza tym opiekunkom można wszystko powiedzieć. Zawsze wysłuchają, doradzą, pomogą. Są bardzo cierpliwe i wyrozumiałe — zapewnia.
Gdy skończyła 74 lata, postanowiła zadbać o siebie, odpocząć. Zaczęła jeździć do Środowiskowego Domu Samopomocy w Szczepkowie Borowym. Kiedy placówka została zlikwidowana, to przeniosła się do Janowca.
— W domu nie miałam już nic do roboty. Chciałam iść między ludzi. Bardzo mi się tu podobało. Zostałam bardzo dobrze przyjęta. Na początku chciałam wszystkim pomagać. Podać coś komuś, ale szybko panie opiekunki wytłumaczyły mi, że ja nie przyszłam tu do pomocy, ale realizacji swoich marzeń i odpoczynku. Staram się dostosować do innych uczestników — śmieje się.
Cieszy się, że znalazła przyjaciółkę Martę, która się do niej pierwsza odezwała.
— Ja nie jestem skora do zawierania nowych znajomości i trudno jest mi zaufać ludziom. Nie lubię się również zwierzać ze swoich problemów, bo każdy je ma. Dlatego tym bardziej się cieszę, że tu udało mi się znaleźć osobę, której wierzę i ufam. Poza tym opiekunkom można wszystko powiedzieć. Zawsze wysłuchają, doradzą, pomogą. Są bardzo cierpliwe i wyrozumiałe — zapewnia.
Chce być aktywna i pomocna
Jest to dla niej cenne, ponieważ sama mieszka i nie ma zbyt dużo pracy. Wykorzystuje to, czego nauczyła się w ŚDS w Janowcu. Robi własnoręcznie drobne upominki. Uczy się szybko. Wystarczy, że ktoś jej pokaże i już robi np. kwiaty z bibuły, wiązanki kwiatów. Podpatruje wzory w różnych miejscach.
Teraz wszyscy przygotowują się do wielkiej wyklejanki Diamond Paiting, która będzie przedstawiała Ostatnią Wieczerzę. Pani Teresa też jest w to zaangażowana. Podkreśla, że jest to trudna i bardzo precyzyjna praca. Będzie to wielki obraz.
Jest to dla niej cenne, ponieważ sama mieszka i nie ma zbyt dużo pracy. Wykorzystuje to, czego nauczyła się w ŚDS w Janowcu. Robi własnoręcznie drobne upominki. Uczy się szybko. Wystarczy, że ktoś jej pokaże i już robi np. kwiaty z bibuły, wiązanki kwiatów. Podpatruje wzory w różnych miejscach.
Teraz wszyscy przygotowują się do wielkiej wyklejanki Diamond Paiting, która będzie przedstawiała Ostatnią Wieczerzę. Pani Teresa też jest w to zaangażowana. Podkreśla, że jest to trudna i bardzo precyzyjna praca. Będzie to wielki obraz.
Lubi nowe wyzwania
Pani Teresa bardzo lubi układać puzzle, bo ją to uspakaja. Zawsze też dbała o rabatki, kwiatki przed blokiem, w którym mieszka, dbała o wygląd klatki schodowej. Bardzo lubiła pracę w ogródku i kocha wieś, bo tam się wychowała. Kocha również zwierzęta.
— Chodziłam też na zajęcia z gimnastyki dla seniorów w MOSiR Nidzica, bo jestem bardzo sprawna fizycznie. Nie mam problemu z różnymi ćwiczeniami. W dzieciństwie wchodziłam na drzewa, w młodości jeździłam na motocyklu. Potrafię na basenie zjeżdżać przez rurę. Jeździłam konno — zapewnia.
Jest bardzo zdolna: sama nauczyła się szyć na maszynie, sama zrobiła szafkę pod zlew, uszyła zasłonkę, żeby ją zakryć. Chodzi po schodach na czwarte piętro, gdzie mieszka.
— Niczego się nie boję, nawet śmierci. Przychodzi ten czas i trzeba umrzeć, bo każdego to czeka — zapewnia.
Halina Rozalska
Pani Teresa bardzo lubi układać puzzle, bo ją to uspakaja. Zawsze też dbała o rabatki, kwiatki przed blokiem, w którym mieszka, dbała o wygląd klatki schodowej. Bardzo lubiła pracę w ogródku i kocha wieś, bo tam się wychowała. Kocha również zwierzęta.
— Chodziłam też na zajęcia z gimnastyki dla seniorów w MOSiR Nidzica, bo jestem bardzo sprawna fizycznie. Nie mam problemu z różnymi ćwiczeniami. W dzieciństwie wchodziłam na drzewa, w młodości jeździłam na motocyklu. Potrafię na basenie zjeżdżać przez rurę. Jeździłam konno — zapewnia.
Jest bardzo zdolna: sama nauczyła się szyć na maszynie, sama zrobiła szafkę pod zlew, uszyła zasłonkę, żeby ją zakryć. Chodzi po schodach na czwarte piętro, gdzie mieszka.
— Niczego się nie boję, nawet śmierci. Przychodzi ten czas i trzeba umrzeć, bo każdego to czeka — zapewnia.
Halina Rozalska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez