Magdalena Górnecka: Służyć innym swoim talentem

2022-04-30 16:00:00(ost. akt: 2022-04-28 08:54:48)
Magdalena Górnecka

Magdalena Górnecka

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Jej zainteresowanie sztuką zrodziło się w pracowni rzeźby stryjka, gdzie oprócz rzeźb znajdowały się kredki i kartki. Wtedy po raz pierwszy pomyślała, że bardzo chciałaby rysować. Z Magdaleną Górnecką, artystką, nauczycielką, radną rady miejskiej i opiekunką młodzieżowej rady rozmawiamy m.in. o drodze do odkrycia talentu, powrocie z Anglii do Nidzicy oraz pisaniu ikon.
— Mówisz o sobie, że jesteś tradycjonalistką, z wielkim szacunkiem dla formy i koloru. Malujesz, tworzysz, prowadzisz warsztaty. Skąd wzięło się Twoje zainteresowanie sztuką?
— Brat mojego dziadka Romuald „Roman” Łączkowski był rzeźbiarzem. Mieszkał w Białym Dunajcu, gdzie rzeźbił w kamieniu pomniki nagrobne i ołtarze. Pamiętam z okresu dzieciństwa, podróż do niego. Stodołę miał wypełnioną rzeźbami. Mam obraz taty, który "skuwał plecy" wielkiej kamiennej postaci, bo stryjek, który był drobnej postury, nie miał już siły tego robić. W pracowni stryjka, oprócz rzeźb, znajdowały się kredki i kartki. Wydaje mi się, że moje zainteresowanie sztuką zrodziło się właśnie tam. Jako mała dziewczynka pomyślałam, że bardzo chciałabym rysować.

— Od razu odkryłaś w sobie talent?
— Zdecydowanie nie. W dzieciństwie nie wiedziałam czy mam talent, czy rysowanie jest dla mnie. W domu wynajdowałam kopie obrazów i wzorowałam się na nich. To były czasy, kiedy nie było jeszcze dostępu do Internetu. Moje rodzeństwo, Krzysiek i Ewa, mieli różne albumy o sztuce i z nich kopiowałam np. obrazy Picassa. Z takiej półki zaczęłam! (śmiech). Dużą inspiracją dla mnie były lekcje plastyki z panią Reginą Ekiert.
Z czasem brat przedstawił mnie Bogdanowi Żukowskiemu artyście plastykowi. Byłam wtedy w szkole średniej i Bogdan zgodził się, żebym ćwiczyła rysunek w jego pracowni na zamku w Nidzickim Ośrodku Kultury. Nie miałam jeszcze wtedy do tego aż takiego zapału, nie wierzyłam w swoje siły. Na początku rysunki wychodziły mi jakieś takie koślawe. Więc z jednej strony miałam w sobie taką niewiarę w to, że mogę, że się nauczę. A z drugiej czułam miłość do sztuki. Naprawdę bardzo mi się to podobało. Atmosfera w pracowni była bardzo przyjazna, spotykaliśmy się zgraną grupą osób.

— Myślałaś wtedy, żeby powiązać swoją przyszłość, życie zawodowe właśnie ze sztuką, z rysunkiem, malarstwem?
— Po maturze przez rok studiowałam projektowanie wnętrz na warszawskiej uczelni. Po roku dostałam się na Wychowanie Artystyczne w Zakresie Sztuk Plastycznych. I to był pierwszy rok powstania Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Skończyłam UWM z tytułem magistra sztuki. Podczas studiów naprawdę dostałam "wiatru w żagle". Czułam, że to moje miejsce. Profesorowie doskonale mną pokierowali, bardzo mnie otworzyli, poczułam, że jednak mogę malować. To oczywiście wymagało ogromu pracy, wysiłku, walki ze sobą. Na początku było bardzo trudno zapanować nad ręką, odzwierciedlić to, co grało w duszy. Systematyczność i wytrwałość popłaciły. Potem otrzymywałam już stypendium naukowe. Byłam również stypendystką Nidzickiego Funduszu Lokalnego. Co roku odbywał się bal charytatywny, na który oddawałam swoje prace. W ten sposób chciałam odwdzięczyć się za otrzymaną pomoc, dodatkowo prowadziłam warsztaty malarskie, zajęcia dla dzieci i młodzieży. Później również uczyłam języka angielskiego.

— No właśnie, oprócz plastyki, w szkole uczysz też języka angielskiego. Skąd ten angielski wziął się w Twoim życiu?
— Z Anglii! (śmiech). Po studiach, a był to rok 2004, kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej, otworzyły się granice wszyscy "na hura" zaczęliśmy wyjeżdżać.
Najpierw pojawił się pomysł Anglii Północnej - wyjechaliśmy do Nelson, małej miejscowości niedaleko Manchesteru. Wyruszyliśmy grupą osób z jednego roku studiów, choć w różne miejsca. Nauka języków obcych nie sprawiała mi większych problemów, w szkole na przykład bardzo lubiłam rosyjski. Dlatego też, jak już mieszkałam w Nelson, było mi bardzo łatwo nauczyć się języka. Miałam ogromną motywację, chciałam poznawać ludzi i kulturę kraju, w którym mieszkam. Po przeprowadzce do Lancaster poznałam kreatywną grupę ludzi. Po zakończeniu procesu nostryfikacji dyplomu ukończenia studiów, rozpoczęłam pracę w szkole, oraz udzielałam się w organizacji pomocowej NCBA. Społecznie zajmowałam się także pomaganiem osobom z Polski, które przyjechały do Anglii w różnych kwestiach życiowych, od pójścia do lekarza, wypełnienia deklaracji po tworzenie kont w banku.
W mieście, w którym mieszkałam, została otwarta także pracownia plastyczna, ludzie dowiedzieli się, że rysuję, i wspólnie zrobiliśmy kilka wystaw, wydarzeń artystycznych. Moje prace na dłuższy czas zagościły na ścianach lokalnej kawiarni, gdzie później również wystawiano prace innych twórców. Wspólnie ze znajomymi ze studiów, zorganizowaliśmy też wystawę w Londynie w Galerii Waterloo. Zorganizowaliśmy Tydzień Polski w Lancaster w kinie, puszczano polskie filmy, odbywały się różnorodne wydarzenia. Chcieliśmy w pozytywny sposób pokazać Polskę, promować ją.

— Skąd zatem decyzja o powrocie do Polski?
— Był to rok 2010, w Anglii mieszkałam już 6 lat. Pomyślałam, że trzeba podjąć decyzję czy naprawdę chcę zostać w Anglii czy też wracać do Polski. Tęskniłam też za rodziną. I wróciłam. Rozpoczęłam studia podyplomowe na kierunku Arteterapia w Polskim Instytucie Ericksonowskim w Łodzi. Po powrocie miałam trochę wątpliwości, ale potrzebowałam stabilizacji, miejsca, w którym mogę osiąść.
W Nidzicy chciałam odpocząć i zastanowić się, co dalej. Przypadkowo, poszłam wynająć pracownię u pani w banku, a dostałam pracę w szkole językowej. Po szkole średniej wyjechałam na studia, później Anglia, więc w Nidzicy nie było mnie ponad 10 lat. Powrót do Nidzicy wiązał się z budowaniem życia na nowo. Pomyślałam, że dobrze byłoby robić coś twórczego, coś zmienić. Pojawił się pomysł pracowni, którą współdzieliłam z Jadwigą Bardyszewską. Zrealizowałyśmy wspólnie kilka projektów m.in. ,,Artystyczna akademia kobiet", wakacyjny projekt artystyczny dla dzieci, plener rzeźbiarski, zajęcia z filcowania. Starałyśmy się, żeby nasza pracownia tętniła życiem. Zostałam zaproszona do współtworzenia projektów Niezależnej Formacji Artystycznej. Do cyklu wystaw „Magia Papieru” tworzonych przez śp. Tadeusza Pfeifera.
Ale potrzebne były finanse. Uczyłam też języka angielskiego, i coraz mniej czasu było na malarstwo.

— Ale Twoja aktywność i chęć działania zostały docenione. Po raz kolejny zostałaś radną Rady Miejskiej w Nidzicy.
— Decyzja o kandydowaniu wcale nie była taka łatwa (śmiech). Poznałam obecnego wicestarostę nidzickiego pana Pawła Przybyłka, który z innymi osobami zachęcał mnie do kandydowania. Nie wierzyłam, że mogę zostać radną, wydawało mi się to niemożliwe. Ku mojemu zaskoczeniu - udało się. Byłam naprawdę bardzo zdziwiona, a jednocześnie wdzięczna mieszkańcom za kredyt zaufania, którym mnie obdarzyli. Myślę, że zarówno w poprzedniej kadencji, jak i teraz tworzymy zgraną drużynę. Nidzica, którą zastałam po powrocie do Polski, w 2010 roku, a Nidzica, którą obserwuję teraz to naprawdę niebo a ziemia, niesamowita różnica, wielka zmiana. Stało się dużo dobrego. Bycie radną to ciekawa praca, bardzo wymagająca. Chęć zmiany i wpływu na rzeczywistość towarzyszyła mi od zawsze. Może to ze względu na mamę, która pracowała w Polskim Czerwonym Krzyżu.

— W tej kadencji zostałaś też opiekunką Młodzieżowej Rady Miejskiej w Nidzicy.
— Młodzieżowa Rada została powołana na wniosek ówczesnego przewodniczącego rady miejskiej, a obecnego wicestarosty, pana Pawła Przybyłka, który bardzo chciał, żeby powstała i młodzieżowa rada, i rada seniorów. W poprzednich kadencjach pomagałam przy różnych akcjach organizowanych wspólnie z młodzieżą. Kiedy pan Paweł Przybyłek został wicestarostą, nie mógł pełnić już funkcji opiekuna młodzieży. Automatycznie to zadanie zostało przypisane mi. Objęłam opieką młodzieżową radę. Chwilę później przyszła pandemia. Zrobiliśmy jednak kilka rzeczy: młodzież złożyła wniosek o organizację nocy stadionów, pomagaliśmy w zbiórkach charytatywnych, wspólnie z Nidzickim Ośrodkiem Kultury zorganizowaliśmy koncert. Później nie mogliśmy się już spotykać i samoistnie te działania musiały zostać uśpione. Teraz mamy kolejną kadencję Młodzieżowej Rady Miejskiej w Nidzicy, zmniejszyliśmy ilość radnych, po to, by grupa mogła lepiej się ze sobą komunikować. Mamy plany, wnioski, będziemy działać.

— Jesteś też wolontariuszką Polskiego Czerwonego Krzyża. Prowadzisz warsztaty, pozyskujesz środki na różnorodne projekty. Jednym z takich działań był projekt na pisanie ikon.
— Pomysł miał początek w moich poszukiwaniach duchowych, ale jest też bez wątpienia formą twórczą. Ikona to pewien specyficznie określony proces twórczy, który jest naprawdę bardzo ciekawy. Prawdziwa ikona, którą pisze się techniką tempery jajowej jest niesamowita. Tą techniką niektóre swoje obrazy malował Leonardo da Vinci. Technika ta pozwala na prześwity, położenie wielu warstw, linearne podkreślenie rysunku. Obraz staje się naprawdę głęboki i nasycony. Pisanie ikon wymaga skupienia, precyzji. Zafascynowałam się tą techniką, zresztą już na studiach bardzo lubiłam sztukę średniowieczną, gdzie była wykorzystywana. Interesuje mnie również sztuka nowoczesna. Taki rozstrzał. Kiedy maluję obrazy są one na ogół bardzo duże, rzadko używam pędzla, raczej w swojej technice posługuję się szpachlą. W procesie pisania ikon trzeba wziąć naprawdę malutki pędzelek, jedynkę czy zerówkę, i ze skupieniem nakładać uczciwie tę farbę. I to jest niesamowite. Złocenie również tworzy wyjątkową atmosferę.

— Zajęcia nadal się odbywają?
— Na razie nie, projekt się zakończył. Z planowanych 6 osób było 10. Część osób brała już udział w poprzednich edycjach, a część była nowa. Nie używaliśmy techniki tempery jajowej, ale używaliśmy tradycyjnej metody malarstwa na desce. Etapy malowania są te same, tylko medium jest inne, posługujemy się farbą akrylową, która jest nieco łatwiejsza dla początkujących osób. Szybciej schnie, łatwiej ją poprawić. Po okresie pandemii, poprzez realizację tego projektu uczestnicy mieli szansę się spotykać. Początkowo przychodzili na warsztaty i mówili, że nie potrafią nic namalować. A później okazywało się zupełnie inaczej. Pisanie ikon można traktować dwojako, jako duchowe doświadczenie oraz formę kontaktu ze sztuką.

— Jak długo trwał proces powstawania ikony? To dosyć pracochłonne i czasochłonne zajęcie.
— Zajęcia trwały minimum 9 tygodni, było to około 10 spotkań. W tym czasie, przez 2,5-3 godziny, uczestnicy pracowali nad ikoną. Był również czas na kawę, ciasteczka, rozmowy.

— Obecnie pracujesz w szkole, uczysz plastyki i języka angielskiego. Popołudniami masz czas na sztukę?
— W chwili obecnej czas jakim dysponuję, nie jest wystarczający na to, żeby poświęcić się malowaniu obrazów. Mimo to, kontakt ze sztuką mam nieustannie. Prowadzę warsztaty, i wtedy realizuję się twórczo. Czekam z niecierpliwością na moją pracownię, którą mąż przygotowuje, wtedy ta przestrzeń będzie wyłącznie dla mnie.
W swojej pracy twórczej posługuję się różnymi technikami: rysuję piórkiem, maluję obrazy, posługuję się technikami mieszanymi, tworzę nadruki na tkaninach, a także rysunki, które przedstawiają najważniejsze nidzickie zabytki, np. zamek. Kilka moich nowoczesnych obrazów znalazło swoje miejsce w indywidualnych zbiorach klientów.

— Wracasz czasami do Białego Dunajca, do miejsca, w którym wszystko się zaczęło?
— Tak, Biały Dunajec odwiedziłam ostatnio jakieś 2-3 lata temu. Byłam bardzo mile zaskoczona, że mieszkańcy bardzo dobrze wspominają stryjka Romualda. Napisali mu piękną inskrypcję na płycie nagrobnej w podziękowaniu za zasługi dla Białego Dunajca. Wiele wspomnień o nim znajduje się w Monografii Białego Dunajca. „Od generała Galicy do Trebuniów-Tutków. Biały Dunajec. Historia najnowsza" autorstwa Pawła Chojnackiego.

zl


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5