Gotują, żeby nie myśleć o wojnie

2022-03-19 16:00:00(ost. akt: 2022-03-19 18:42:40)

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

— W Ukrainie jest wojna. Spadają bomby na domy, szpitale, przedszkola. Giną dzieci, kobiety, starsi i dzielni obrońcy ojczyzny. Wielu mieszkańców niszczonych miejscowości, chcąc chronić swoje dzieci, musiało uciekać z rodzinnych domów — mówią Katia i Lena, które schronienie znalazły w Szkotowie u Agnieszki Tołłoczko - Wróbel.
Siostry Katia i Lena wraz ze swoimi dziećmi mieszkały w Krzywym Rogu. To najdłuższa miejscowość w Europie. 24 lutego w Ukrainie rozpoczęła się wojna.

— Nikt nie spodziewał się wojny. Nikt w to nie wierzył. Jak wybuchła, to byliśmy tym zaskoczeni. Myśleliśmy, że zaraz się skończy. To co się dzieje w Ukrainie jest przerażające — mówią.

Zaczął się straszny czas dla mieszkańców. Bardzo długo zastanawiałyśmy się co zrobić. — Cała nasza rodzina przez 4 dni ukrywała się w piwnicy. Dlatego nasi rodzice i mój mąż powiedzieli, że powinnyśmy wyjechać, żeby dzieci nie widziały co się dzieje, żebyśmy byli bezpieczni — mówi Katia.

Podróż z Krzywego Rogu do Lwowa zajęła im 2 dni. Pierwszego dnia spakowały walizki, wzięły najpotrzebniejsze rzeczy. Na dworcu okazało się, że pociąg był tak załadowany, że nie dało rady wsiąść.

Następnego dnia wzięły ze sobą w reklamówkę jedzenie na drogę, dokumenty i nic więcej. Tym razem udało się wsiąść do pociągu, mimo że było dużo ludzi, dzieci spały na korytarzach. Mama z nimi nie pojechała, ponieważ nie chciała zostawić samego taty. On nie mógł wyjechać, musiał zostać. Jechały 24 godziny. We Lwowie spotkały bardzo dobrych ludzi.

— Nakarmili nas, dali nocleg i swoim samochodem zawieźli do granicy z Polską. Dzięki temu szłyśmy na piechotę tylko 6 kilometrów. Na granicy czekałyśmy bardzo długo — mówią siostry.

Po jej przekroczeniu Polacy zaopiekowali się nimi i zawieźli do ośrodka pomocy.

— Od razu dostałyśmy jedzenie, picie, niezbędne artykuły higieniczne. Poinformowali nas, co mamy robić dalej. Potem podszedł do mnie młody człowiek i prosił, żebyśmy z nim pojechały. Ja bałam się, bo w takim czasie trudno jest wszystkim ufać. Zapytałam wolontariuszy, czy możemy z nim jechać. Powiedzieli, że to dobry człowiek i możemy z nim jechać, że będziemy z nim bezpieczne. Wyruszyłyśmy z dziećmi w drogę. Jechałyśmy 5 godzin — wspomina Katia.

Dotarły do Szkotowa do gospodarstwa Agnieszki Tołłoczko, która mówi, że miały u niej przenocować, odpocząć i wyruszyć w dalszą podróż. Tak się nie stało, bo zostały u niej.

— Przywitała nas sympatyczna gospodyni. Od razu dała nam ubrania, nakarmiła nas i dała nam miejsce do spania. Byłyśmy zaskoczone jej gościnnością i bardzo jesteśmy jej za to wdzięczne — mówią siostry.


Wyjeżdżając z rodzinnego domu, nie wiedziały dokąd chcą jechać, do jakiego miasta. Nie mają w Polsce żadnej rodziny. Było im wszystko jedno gdzie trafią. Najważniejsze było dla nich to, żeby znaleźć schronienie. Następnego ranka miały wyjechać dalej, do innego miasta, ale pani Agnieszka podeszła do nich i powiedziała, że jeśli chcą, to mogą u niej zostać.

— Byłyśmy zaskoczone. Pomyślałyśmy, że skoro już tu jesteśmy i zostałyśmy bardzo serdecznie przyjęte, czujemy się jak w domu, to zostaniemy

Naszym dzieciom jest tu bardzo dobrze, są szczęśliwe, zadowolone, czują się bezpiecznie. Mają wszystko, czego potrzebują. I zostałyśmy. Jesteśmy pani Agnieszce bardzo wdzięczne. Jesteśmy bardzo szczęśliwe, że znalazłyśmy takich miłych i dobrych ludzi. Mąż pani Agnieszki mówi, że nas polubił i żyjemy tu jak jedna wielka rodzina — mówią.

dzieci Kati, Leny i wnuki Agnieszki Tołłoczko

Mieszkają w Szkotowie, ale myślami są ze swoją rodziną, która została w Ukrainie, w której jest wojna. Oglądają codziennie wiadomości, rozmawiają z rodzicami i resztą rodziny. Martwią się. Codziennie modlą się, proszą, żeby ich modlitwy zostały wysłuchane, żeby wojna się skończyła, żeby Europa im pomogła. Mają nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Po kilku dniach pobytu w Szkotowie Katia i Lena postanowiły czymś się zająć, żeby nie myśleć ciągle o tych strasznych rzeczach, które dzieją się w ich ojczyźnie. Postanowiły lepić prawdziwe ukraińskie pierogi.

— Chcemy dać domownikom i ich przyjaciołom, znajomym dobre jedzenie. Jesteśmy bardzo wdzięczne pani Agnieszce, że wspiera nas w tej działalności. Robimy pierogi z mięsem, czyli pielmieni oraz pierogi z ziemniakami, czyli wareniki. W planach mamy przygotowywać także prawdziwy barszcz ukraiński — mówią.

Katia, Lena i ich dzieci w Polsce znalazły schronienie i są bezpieczne. Są szczęśliwe.

Dzieci Katii i Leny w domu Agnieszki Tołłoczko-Wróbel w Szkotowie bawią się z jej wnukami


— Dziękujemy za waszą pomoc, za serdeczne przyjęcie i wszelką bezinteresowną pomoc dla Ukrainy. Nigdy wam tego nie zapomnimy — mówią Katia i Lena.

Zapewniają, że chciałyby wrócić do ojczyzny, ale nie wiadomo co stanie się w Ukrainie. —Tam jest nasz dom, nasza rodzina. Wszystko, co przeżyłyśmy zostało w Ukrainie — mówią. I dodają:

— Cała Ukraina się modli i prosi o zamknięcie nieba nad Ukrainą. Każdego dnia Rosjanie bombardują nasze miasta, giną ludzie. Miasta są niszczone doszczętnie.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5