Justyna Mazanowska spełnia się jako mama i artystka. Realizuje swoje marzenia z dzieciństwa

2021-11-28 16:00:00(ost. akt: 2021-11-28 10:12:30)
Justyna Mazanowska i jej prace

Justyna Mazanowska i jej prace

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

Justyna Mazanowska od roku zajmuje się rękodziełem. Tworzy głównie wieczorami, gdy jej czworo dzieci już śpi. Jak mówi jest głównie mamą, a rękodzieło jest odskocznią od codziennych obowiązków, których ma bardzo dużo oraz realizacją marzeń jeszcze z dzieciństwa.
— Masz 4 dzieci, czyli spełniasz się głównie jako mama ?

— Tak. To jest najważniejsza rola w moim życiu. Zawsze chciałam mieć dużo dzieci. Jest to dużo obowiązków, ale wykonuję je z przyjemnością.

— Jak znajdujesz czas na tworzenie?
— Najpierw zajmuję się dziećmi, a wieczorem lub w nocy spełniam się artystycznie, ponieważ w ciągu dnia mam niewiele czasu. Muszę najpierw zająć się domem, obiadem, ogrodem. Nie mogę tego odkładać na później, bo samo się nie zrobi. Kiedy dzieci są w szkole, a najmłodsza córka w przedszkolu, udaje mi się wygospodarować trochę czasu dla siebie. Jednak najczęściej zabieram się do tworzenia, gdy dzieci już śpią. Wtedy zatracam się zupełnie. Mogę nie spać do 3 lub 4 nocy i rano wstaję o 6.30. Nie odczuwam zmęczenia. Dopiero po czterech nieprzespanych nocach czuję, że muszę odespać. Szybko regeneruję siły. Jak realizuję nowy projekt, to potrafię siedzieć dotąd aż go skończę. Nawet gdybym się położyła spać, to i tak nie zasnę.

— Malujesz, wykonujesz prace artystyczne z różnych materiałów. Skąd taki talent?
— Talent artystyczny drzemał we mnie od dziecka. Teraz myślę, że jako dziecko byłam trochę zakompleksiona, skupiałam się na tym, czego nie potrafię. Ja malowałam, ale nikt z otoczenia dorosłych nie skupił się nad tym jak to robię. Nawet w szkole nikt nie docenił mojego talentu. Liczyli się uczniowie, którzy są dobrzy np. z matematyki, fizyki czy innych przedmiotów, ale nie doceniali tych, którzy wykazują talent artystyczny. Nigdy nie lubiłam matematyki i jej nie umiałam i nie rozumiem jej do dzisiaj. Wszyscy nauczyciele skupiali się nad tymi zdolnymi z przedmiotów, a nikt nie docenił moich zdolności artystycznych. Ja też skupiałam wszystkie swoje siły, żeby się tej matematyki nauczyć. Jedynie moi rodzice wierzyli w mój talent i wspierali mnie. Jako dziecko często malowałam obrazki o tematyce religijnej. Obrazkiem, który jako pierwszy ujrzał światło dzienne, była postać Chrystusa. Został on podarowany księdzu, który uczył nas religii. Pod obrazkiem podpisała się cała klasa. Malowałam też postacie z bajek. Sama nie wierzyłam w swoje umiejętności. Do tej pory mi to pozostało. Jak coś zrobię, to zawsze pytam męża, siostry, najbliższych koleżanek, czy im się podoba.

— A jednak nie zrezygnowałaś z rozwijania swoich zdolności artystycznych.
— Po szkole podstawowej poszłam do krawieckiej szkoły zawodowej. Tam wiele się nauczyłam i tam odkryłam talent do projektowania. Dlatego szukałam dla siebie szkoły, w której mogłabym nauczyć się projektowania. Znalazłam ją w Kętrzynie. Było to technikum odzieżowe na podbudowie szkoły zasadniczej. I w tej właśnie szkole nauczyłam się projektować. Moja praca dyplomowa została wyróżniona. Zaprojektowałam ubrania związane ze strojami ludowymi z różnych regionów Polski. Wyklejałam swoje projekty płatkami kwiatów, kaszą. Bardzo fajnie wspominam ten czas. Co roku organizowaliśmy pokazy mody. Modelki prezentowały stroje zaprojektowane przez uczniów. Po skończeniu szkoły chciałam iść na studia, ale nie było mnie na to stać. Poszłam do pracy.

— O projektowaniu musiałaś zapomnieć?

— Po prostu umarło śmiercią naturalną. Co prawda moja wiedza na ten temat pomaga mi w zestawianiu ubrań, odczytywaniu metek na ubraniach i ułatwia projektowanie prac artystycznych. Nie śledzę już mody. Ale do tej pory pozostał mi smak estetyczny, co pomaga mi projektować, dobierać kolory w swoich pracach.

— Czy była to praca chociaż trochę związana z Twoim talentem ?

— Nie bardzo. Pracowałam w gastronomii. Nie miałam czasu na malowanie, projektowanie. Dopiero, gdy zmieniłam pracę, mogłam wyżyć się artystycznie. Przez 13 lat zarządzałam Karczmą pod Gołębiem. Tam dawałam upust swoim zdolnościom artystycznym. Dekorowałam wnętrza restauracji, robiłam dekoracje na odbywające się tam wesela i inne imprezy, których było bardzo dużo.

— A w domu po pracy?
— Czasami dla dzieci namalowałam jakiś obrazek. Jak spodziewałam się mojego pierwszego syna Antka, to namalowałam mu 7 krasnali królewny Śnieżki. Później podarowałam go swojej pracownicy, która urodziła córeczkę. Robiłam dekoracje na święta dla siebie i rodziny.

— Przestało Ci to jednak wystarczać ?
— Tak. Przez 4 lata zajmowałam się tylko domem. Wszystko robiłam tylko dla dzieci i z dziećmi. Bardzo wspomagał mnie w tym mąż. Zawsze mówiłam, że pracująca mama to szczęśliwsza mama. Wiedziałam, że każdej mamie, także i mnie, potrzebna jest odskocznia od obowiązków domowych i dzieci. Każda musi mieć czas tylko dla siebie na rozwijanie swoich pasji, taki skrawek wolnego czasu. Doszłam do wniosku, że po 4 latach powinnam zająć się tym, co najbardziej kocham i umiem robić, żeby nie zatracić się w obowiązkach rodzinnych. Oczywiste było dla mnie, że tym czymś jest rysowanie, malowanie, dekorowanie. Wsparł mnie w tej decyzji mąż, siostry i najbliższe przyjaciółki.

— Podjęłaś decyzję i ....
— Zbliżała się Wielkanoc. Czas był trudny, bo szalała pandemia. Dzieci były w domu na zdalnym nauczaniu, ale z decyzji nie zrezygnowałam. Kupiłam w sklepie deskę i namalowałam królika Piotrusia. Zajęło mi to 2 godziny. Gdy mąż wrócił z pracy i zobaczył obrazek powiedział: Jakie to piękne. Pokazałam go również siostrom i przyjaciółkom : Uli, Oli i Gosi. Były zachwycone. Zaczęłam więc robić wianuszki wielkanocne, które podarowałam najbliższym. Też bardzo im się podobały. To właśnie moje przyjaciółki i siostry namówiły mnie do rozpoczęcia działalności i pokazania swoich prac na FB.

— I odważyłaś się?
— Tak. Założyłam stronę Kwiatkowo mi, czyli kolorowo i radośnie. Zamieściłam tam zdjęcia swoich prac i lawina ruszyła. Mnóstwo polubień, pochwał, że piękne i pytań, czy można coś zamówić. Pomyślałam, że zacznę robić coś, co sprawia mi radość. Magda poszła do przedszkola, czasu miałam trochę więcej. I zaczęłam tworzyć.

— Pamiętasz jak była Twoja pierwsza praca?
— Siostrzenica szła do bierzmowania. Ja zostałam jej świadkiem. Pomyślałam, że zrobię dla niej prezent taki od serca. Był to obrazek z kamieni. Bardzo jej się podobał. Potem zrobiłam kolejny obraz z kamieni, przedstawiający moją rodzinę. Teraz tego typu obrazków robię coraz więcej.

— Widać, że bardzo Cię fascynuje praca z kamieniami. Dlaczego?

— Kamień jest bardzo wdzięcznym materiałem, chociaż trudnym. Ważne jest jednak to, że każda praca jest inna. Nawet jeśli zrobię taki sam obrazek, to każdy jest inny. Inny, bo nie ma dwóch takich samych kamieni. Różnią się strukturą, barwą, kształtem, wielkością. Tak naprawdę to najpierw kamieniami zainteresowała się moja starsza córka. Oglądała kamienie w Kamionce i przywiozła stamtąd mnóstwo różnych kamieni, które znalazła. Zaczęła czytać książki o kamieniach i je kolekcjonować. Mąż przywoził kamienie z podróży. To właśnie z tych uzbieranych przez córkę kamieni powstały pierwsze prace. Zbieramy teraz kamienie wspólnie podczas spacerów. Potrafimy przynieść ich dużo z jednego spaceru. Znajomi przynoszą mi kamienie z różnych zakątków świata. Takie płaskie, gładkie kupuję w internecie, bo trudno je znaleźć.

— Od czego zaczynasz pracę nad obrazkiem z kamienia?

— Najpierw rodzi się pomysł, co ma być na obrazku. Potem wybieram odpowiednie do tego kamienie. Nie jest to takie proste, bo kamienie muszą mieć odpowiedni kształt i wielkość. Gdy już je wybiorę, to przykładam do siebie i komponuję obrazek. Na razie niczego nie przyklejam do papieru. Ta część zabiera mi najwięcej czasu. Potem maluję kamienie jeśli zachodzi taka konieczność. Jak wszystko do siebie pasuje, to wtedy przyklejam. Zdarza się czasami, że kamień pomalowany nie wyschnie, a ja go trochę przesunę, to zostawi ślad na kartce. Wtedy pracę zaczynam od początku.

— Robisz również laleczki makramowe, aniołki. Co jest najtrudniej wykonać?

— Najtrudniej jest namalować na drewnianym koraliku twarz. Robię to dopiero wtedy, gdy cała lalka jest zrobiona. Nie potrafię namalować najpierw twarzy i dopiero doczepić do reszty lalki. Dopóki koralik nie jest integralną częścią lalki, to jest dla mnie tylko koralikiem. Łatwiej mi się maluje twarz, gdy widzę całość. Włosy, ubranie. Wtedy wiem jak namalować twarz, oczy, nosek. Wiem, w którą stronę będzie patrzyła, jaki będzie miała uśmiech. Zdarza się tak, że pędzelek mi się przesunie i lalkę muszę zrobić od nowa. Ale nie denerwuje mnie to. Po prostu poprawiam.

— Jakie rzeczy jeszcze robisz?

— Mówiąc nieskromnie potrafię chyba zrobić wszystko. Głównie maluję farbami, kredkami, szkicuję ołówkiem, maluję portrety, robię rzeźby z gliny, prace z drutu, dekoruję. Robię ozdoby z obręczy, układam bukiety. Wykonuję prace spersonalizowane dla poszczególnych osób lub firm. Te ostatnie są dosyć trudne, bo muszą być skierowane do konkretnej osoby. Muszę więc coś o tej osobie wiedzieć. Obecnie robię ozdoby i wianki bożonarodzeniowe.

— Zaczynasz pracę z jakimś nowym materiałem. Szukasz wtedy informacji o technikach pracy?

— Nie. Mówią o mnie, że jestem człowiek rakieta. Jak pomyślę, że mogłabym coś z czegoś zrobić, to od razu kupuję materiał i robię. Tak było z gliną. Kupiłam i od razu zabrałam się do pracy. Intuicyjnie wiedziałam jak mam z nią pracować. Sama mi się w rękach układała. Wymagało to dużo pracy, ugniatania, formowania postaci, wyrzeźbienia elementów twarzy, włosów, ale udało mi się. Ale to glina sama się układała i to ja musiałam się do niej dostosować, a nie ona do mnie. Do książek fachowych zajrzałam dopiero wtedy, jak skończyłam rzeźbić swoją rodzinę w glinie. I okazało się, że wiele rzeczy, o których czytałam, wiedziałam intuicyjnie.

— Większość rzeczy, które wykonujesz wymaga zdolności manualnej i ciężkiej pracy.
— Dlatego najbardziej lubię malować, bo przy tym odpoczywam. Mam kartkę papieru, pędzle, farby i własną wyobraźnię. Robiąc pozostałe, wykorzystuję odpowiednie narzędzia. Gdy zaczęłam robić rzeczy z drutu musiałam kupić odpowiednie cęgi, żeby wyginać drut. Tak jest z wieloma metodami tworzenia. Mam już swoją pracownię, w której mogę w spokoju tworzyć. Oczywiście wstęp do niej mają wszyscy domownicy. Dzieci bardzo lubią tam przebywać i pomagać mamie. Wtedy w całym domu widać co robię. Gdy wracają ze szkoły to pytają: Co mamo dzisiaj zrobiłaś? Moja córka ładnie maluje. Kupiłam jej szkicownik, kredki, ołówki. Wspieram ją w tym. Staram się wspierać swoje dzieci w tym co im wychodzi, co potrafią robić. Pomagam w tym, czego nie umieją.

— Czym jest dla Ciebie tworzenie?

— To sama radość. Nawet mąż i dzieci mówią, że odkąd zaczęłam się zajmować rękodziełem, to jestem radośniejsza. Odzyskuję wiarę w siebie. Mam mnóstwo pozytywnych komentarzy na FB. Chwalą mnie znajomi, przyjaciele. Wspiera rodzina. Ta praca daje mi dużo satysfakcji. Cieszę się, że spełniam swoje marzenia. Najfajniejsze jest to, że ktoś chce obdarować bliską sobie osobę tym, co ja zrobiłam. Cieszę się, że moje prace, dzięki liceum w ZSO, trafiły do Hiszpanii, Grecji, Estonii, Słowacji, Finlandii i Turcji.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5