Zbiór wybranych mazurskich podań ludowych - cz. 2

2021-09-05 10:00:00(ost. akt: 2021-09-30 15:08:17)
Ukradziony kościół Róg, Gm. Janowo, pow. nidzicki.
Dawno temu w Rogu, w powiecie niborskim stał kościół. Jeszcze do niedawna opowiadano, że pewnej nocy został on ukradziony przez Polaków, którzy przewieźli go do Janowa i tam powtórnie zbudowali. Przyjechało wówczas tak dużo wozów, że kilka musiało wrócić pustych. Wiedzieli o tym wszyscy mieszkańcy Rogu, a szczególnie pewna stuletnia kobieta, która słyszała o tym od swego dziadka, który też miał sto lat, gdy umarł.

Róg był wsią leżącą nad granicą prusko – mazowiecką. Wywiezienie kościoła było trudne do zrealizowania, bowiem świątyni tam nigdy nie było. Nawet gdyby w Rogu stał kościół, to według przytoczonego podania do rzekomej kradzieży miałoby dojść gdzieś przed 1780 rokiem, a taki proceder mógłby być możliwy tylko podczas jakiejś wojennej zawieruchy. W grę mogłyby wchodzić wydarzenia z 1656 roku, ale wówczas całe pogranicze stanęło w ogniu i nie było tu już żadnych budynków do wywiezienia. Doświadczenia drugiej wojny światowej pokazały jednak, że do Związku Radzieckiego „wyjeżdżały” całe zakłady produkcyjne. W tym samym czasie na Mazowsze trafiały dobra wszelkie, łącznie z wywożonymi z mazurskich nekropolii marmurowymi pomnikami nagrobnymi.

Co ciekawe, w Janowie drewniany kościół wzniesiono w 1916 roku, w miejsce XIX wiecznej świątyni zniszczonej na początku I wojny światowej. W 1936r janowski kościół… odstąpiono nowo utworzonej parafii w Skierkowiźnie, gdzie kościół ponownie zestawiono. Stoi on tam po dziś dzień. Być może przytoczone podanie to tylko echo złośliwych stereotypów a zachłannych sąsiadach z zagranicy, które krążyły wśród Mazurów. Posądzano ich także o kradzież dzwonów odlanych po I wojnie światowej, które wisiały niegdyś w drewnianej dzwonnicy w Rogu. Potem ich głos miał się nieść ze świątyni w Janowie. (Lit.; Pohl 1943, s. 257.)

Żydowska skrzynia Kurki, Gm. Olsztynek, pow. olsztyński.
Przed ostatnią wojną ową historię opowiadał sześćdziesięciosiedmioletni Gottlieb Koriath, urodzony w Likusach, a słyszał ją od swojego dziadka, który zmarł w 1911r, przeżywszy dziewięćdziesiąt sześć lat. W czasach, gdy w Prusach szalała dżuma, wieś Kurki przez długi czas była wolna od zarazy. Jednak w wigilię Zielonych Świątek do wsi przybyli polscy Żydzi. Przyjechali wozem, na którym była wielka skrzynia, kazali wyładować na północnym brzegu Jeziora Kiernoz Wielki i odjechali. Wcześniej przestrzegali mieszkańców Kurek, aby nikt nie ważył się jej otwierać. Skrzynia tak stała aż do wigilii świętego Jana, bowiem nie było śmiałka, który zajrzałby do środka. Ale ciekawscy i wścibscy ludzie zastanawiali się, co też może w niej być. Jedni powiadali, że Żydzi z obawy przed wojną przewieźli przez granicę swoje pieniądze. Inni, że wobec przygotowań wojennych ukryli tu drogocenne tkaniny i jedwabie.

Gdybano tak aż do nocy świętojańskiej. Wówczas poszło nad jezioro kilku parobków i rozbili skrzynię. W niej zamiast pieniędzy czy tkanin był trup zmarłego na dżumę. I tak w Kurkach wybuchła zaraza. W ciągu trzech dni niemal wszyscy wieśniacy byli martwi i nie było nikogo, kto by mógł pogrzebać trupy. Przy życiu pozostała tylko jedna dziewczyna i krowi pastuch. Wówczas pasterz spalił całą wieś. Ale dżuma i tak rozprzestrzeniła się poza Kurki.

W nadgranicznych mazurskich miejscowościach kupcy i handlarze żydowscy z terenów Polski (Mazowsza, Podlasia i Warmii) pojawiali się dość często. Ich obecność i działalność wspierana przez władze państwowe i fiskalne była raczej niemile widziana przez społeczność mazurską, choć zarówno Mazurzy, jak i Żydzi czerpali korzyści z transgranicznego handlu i… kontrabandy. Należy z dużym dystansem podchodzić do prawdziwości opowieści o celowym przewiezieniu zwłok zadżumionego na „mazurską stronę”. Niemniej jednak zarazę jako pierwsi często rozprzestrzeniali pielgrzymi oraz handlarze. (Lit. Pohl 1943, s. 48 – 49.)

Błędne Góry Wały, Gm. Nidzica, pow. nidzicki.
Na północny – wschód od Wałów leżą Błędne Góry, zwane też Mainagora. Mówiono, iż podczas wojny 1807r mieszkańcy Wałów i okolicznych wiosek szukali schronienia na Błędnych Górach. Wtedy też w całej okolicy zapanował wielki głód. Kiedyś pewna dziewczyna u stóp jednego ze wzgórz znalazła podobny do marchwi korzeń, który okazał się jadalny. Wkrótce wszyscy szukali korzeni. Im więcej ludzi szukało, tym jeszcze więcej ich znajdowano. Kto zjadał korzeń, ten zapominał o nędzy i wszelkich troskach, jednocześnie jednak nie mógł znaleźć wyjścia ze wzgórz, by trafić do swojego domu. Ludzie, wychodząc z lasu, widzieli swoje domostwa i pola, lecz gdy chcieli do nich dotrzeć, wnet błądzili. Niektórzy błąkali się na wzgórzach całymi dniami, nim trafili do sąsiednich wsi. Wtedy dopiero, okrężnymi drogami, docierali do swoich domów.

Niemal wokół każdej mazurskiej wsi czy miasteczka znajdowały się miejsca znane tylko „miejscowym”, w których szukano schronienia w chwilach zagrożenia. W pobliżu Wałów był to ciąg wzniesień zwanych pierwotnie Mainagora, czyli majna (kwietna) góra. Podobieństwo nazwy do słowa mandragora wydaje się być pozornym, choć korzeń tej rośliny przysparzał jedzącym stanów narkotycznych, być może podobnych do tych, które dawało jedzenie mazurskiej „białej marchwi”. (Lit.: Pohl 1943, s. 257.)

O zbóju Sikorze Klon, Gm. Rozogi, pow. szczycieński
Mazurskie lasy w dawnych czasach były dużo gęstsze i rozleglejsze niż dziś. W lesie niedaleko Klonu mieszkał niegdyś zbój Sikora. Niektórym ludziom pomagał, innym jednak szkodził. Kiedyś skrajem lasu szła pewna kobieta z Klonu i cały czas płakała. Gdy Sikora zobaczył gospodynię, spytał o przyczynę jej rozpaczy. Niewiasta opowiedziała mu o swojej niedoli – prowadziła na targ krowę, którą musiała sprzedać, aby spłacić długi wierzycielowi. Sikora podarował jej wtedy tyle pieniędzy, że wystarczyło na spłacenie zadłużenia. Kobieta wróciła do domu i cieszyła się, iż nie musiała sprzedać krowy. Tymczasem Sikora nocą przyszedł do Klonu, odnalazł dom wierzyciela, z którego ukradł jeszcze więcej pieniędzy, niż dał płaczącej kobiecie. Sikora wiódł nadal rozbójniczy żywot i w końcu mieszkańcy Klonu przekonali się, iż jest wielkim kłamcą i niegodziwcem. Kiedyś postrzelono go w prawe ramię. Później w lewe i wtedy został zabity.

Sikora (Schekorra) należał do najbardziej znanych rabusiów grasujących na Mazurach. Pamięć o nim i o jego czynach trwała nawet po 1945 roku. Maryna Okęcka – Bromkowa spisała po wojnie opowieść o mazurskim „Janosiku”, który zabierał bogatym i rozdawał biednym. Bywał przy tym nad wyraz okrutny, dla przykładu – potrafił swoim ofiarom wbijać gwoździe w tę część ciała, na której zwykło się siadać. (Lit.: Pohl 1943. s. 58.)

oprac. Ryszard Oswald Bandycki
LOT PN


2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B