Jan Lejbt: Mam torbę włamywacza dziennego

2021-08-22 10:00:00(ost. akt: 2021-08-19 13:20:14)
Jan Lejbt, właściciel firmy Jale ZUPH

Jan Lejbt, właściciel firmy Jale ZUPH

Autor zdjęcia: Jakub Kępa

Z czym przychodzą klienci do ślusarza? Jak się okazuje, nie tylko z kluczami, bo i guzik się trafi, i parasol i nawet... sztuczna szczęka. Jest to profesja skrywająca wiele ciekawostek i tajemnic. O tajnikach zawodu opowiedział nam Jan Lejbt, właściciel firmy Jale ZUPH.
— Skąd pomysł, żeby zostać ślusarzem? Czy zawód ten przechodził z pokolenia na pokolenie?
— Nie, w rodzinie nie było żadnych ślusarzy. Moje zainteresowanie tym fachem zaczęło się jeszcze w latach 70. Kiedy byłem w wojsku, w rezerwie, w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Pancernych w Poznaniu, zobaczyłem taki punkt dorabiania kluczy. Byłem ciekawy, jak to się robi, więc stanąłem w kolejce i patrzyłem jaką tam mają maszynerię. Jak zobaczyłem jaki tam sprzęt mają to doszedłem do wniosku, że ja sobie zrobię o wiele lepszą maszynę. Po wojsku, przez 22 lata pracowałem w Fabryce Aparatury Rentgenowskiej i Urządzeń Medycznych „Farum” w Nidzicy. Tam właśnie była możliwość zrobienia sobie takiej maszynki. Lata 70., byłem świeżo po ślubie, żona nie pracowała, bo dzieci były jeszcze małe i tak pomyślałem, żeby otworzyć jakiś punkt i popołudniami sobie trochę dorobić. Skierowałem nawet pismo do pani naczelnik miasta, żeby mnie do jakiegoś lokalu przydzieliła. Dostałem propozycję lokalu przy ul. Warszawskiej, przy szewcu, ale to nie zdało egzaminu. Okazało się jeszcze, że muszę mieć zezwolenie dyrektora firmy na prowadzenie działalności poza pracą. Dlatego wystartowałem dopiero, kiedy Farum zaczęło się likwidować. Przez 12 lat wynajmowałem zakład przy ul. Traugutta, a później kupiłem aktualne miejsce, i tak pracuję do dziś.

— Żeby zostać ślusarzem trzeba ukończyć jakieś specjalne kursy albo szkolenia?
— Nie, nie trzeba. Ale powiem szczerze, że teraz mamy inne czasy. Jestem po szkole zawodowej w Szczytnie, tam nauczyli nas zawodu, potem robiłem technikum już tu, w Nidzicy. Po technikum pracowałem w firmie, gdzie przywożono materiał, blachy, kształtowniki, a wywożono wszystko polakierowane, pochromowane. W tej firmie naprawdę można było się wiele nauczyć. Zaczynałem od tokarze, frezera, potem byłem mistrzem produkcji i mistrzem działu remontowo-narzędziowego. Tego zawodu obecnie już się nie nauczy w szkołach. Bo takich szkół jak kiedyś, już nie ma. Fakt faktem, była też mniejsza gama tego wszystkiego. Teraz trzeba mieć rozeznanie co, gdzie, jaki klucz. Jest tego naprawdę dużo. Gdyby ktoś teraz chciał zacząć od zera, to wiążą się z tym naprawdę duże pieniądze. Jedna maszyna kosztowała mnie około sześciu tysięcy, druga co prawda używana, ale kosztowała mnie trzy tysiące, tu kolejna za dwa i pół tysiąca. Ale przez wiele lat miałem tylko jedną maszynkę. Na dzierżawie miałem znacznie wyższe koszty, dopiero po przeprowadzce mogłem pozwolić sobie na zakup kolejnego sprzętu.

— W dzisiejszych czasach trudno jest być ślusarzem?
— Nie, myślę że nie. Ale to właśnie dlatego, że szkoły słabo uczą i ludzie mają małą wiedzę. Jest naprawdę niewielu fachowców i czasami mnie to denerwuje. Bo ludzie przychodzą do mnie z rzeczami, które mogliby zrobić sami w domu. Pytam wtedy nawet, czy w domu nie ma chłopa.

— Z czym najczęściej przychodzą klienci, jest coś ciekawszego niż klucze?
— Oj, jest dużo rzeczy, nawet przed chwilą naprawiłem parasol, bo klient prosił. Powiem szczerze, że ludzie przychodzą prawie ze wszystkim, bo to jedyny w naszym mieście punkt ślusarski. Guziki robię, bo ludzie mnie do tego sprowokowali. Nie chciałem się w to pchać, ale kolega mi powiedział, że ludzie i tak będą przychodzić i pytać, to warto było się tego nauczyć, bo i spokój był, wreszcie był i pieniądz. Teraz tak myślę, że bardzo dobrze, że mnie do tego namówił. Chwilę później powstała w okolicy firma meblarska i robiłem dla niej guziki tapicerskie. Szczerze mówiąc, ja w tamtym czasie, właśnie dzięki tym guzikom się utrzymałem.
Miałem też kiedyś taką śmieszną sytuację, że przyszedł do mnie klient, wyjął górną sztuczną szczękę i mówi, żebym mu drucik uciął, bo mu przeszkadza. Nawet z takimi rzeczami przychodzą (śmiech).

— Czy to prawda, że sprawny ślusarz może otworzyć każde drzwi?
— Czy każde, to bym dyskutował, ale fakt faktem mało jest takich nie do otwarcia. Dotyczy to zarówno drzwi wejściowych, jak i samochodów.
Mam różne zestawy do otwierania samochodów i mieszkań i torbę włamywacza dziennego (śmiech). Podkreślam: dziennego, bo to jest ważne jest. W torbie trzymam narzędzia, które dla niewtajemniczonych mogą wyglądać jak zwykłe druciki.

Jakub Kępa

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

Przez 12 lat wynajmowałem zakład przy ul. Traugutta, a później kupiłem aktualne miejsce, i tak pracuję do dziś — mówi Jan Lejbt


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5