Dzięki ludziom o złotych sercach, Antoś ma szansę na lepsze życie

2021-05-29 16:00:00(ost. akt: 2021-05-28 20:32:54)
Archiwum prywatne

Archiwum prywatne

POMAGAMY|| Już 30 maja odbędzie się kolejna akcja charytatywna na rzecz Antosia Prusika. Chłopiec potrzebuje naszej pomocy. Czeka na pierwszą operację rączek. Będzie to zaledwie jeden z etapów leczenia. Brakuje jeszcze 127.000 zł.
Antoś Prusik ma szansę na operację już w lipcu. Jest jednak jeden warunek - do końca czerwca trzeba zebrać jeszcze 127.000 złotych. Rodzice liczą na pomoc nas wszystkich. Bez tych pieniędzy Antoś nadal będzie miał niesprawne rączki.

Pierwsza operacja będzie wykonana w Polsce, w Warszawie, a jej celem będzie wyprostowanie nadgarstków. Koszt całej operacji to 370.000 złotych.

Czekają go jeszcze kolejne 2 operacje - przeniesienie palca wskazującego i zrobienie z niego kciuka - oddzielnie w każdej rączce. Antka czeka także wydłużenie rączek i bardzo długa rehabilitacja. Każda z tych operacji zostanie oddzielnie wyceniona.

Rodziców czekają kolejne zbiórki pieniążków. Mieszkańcy naszego powiatu z wielkim sercem angażują się we wszystkie akcje charytatywne.

— Wierzymy, że pomogą naszemu synkowi. Za to, co już zrobili, serdecznie dziękujemy — mówi tata Antosia Radosław. I dodaje, że te operacje dla jego synka są bardzo ważne, bo pozwolą mu samodzielnie funkcjonować.

Antoś, mimo że ma krótsze rączki i ograniczone możliwości poruszania w nadgarstkach, to stara się bardzo wiele rzeczy robić samodzielnie.

— Po prostu nauczył się korzystać z takich rączek, jakie ma. Lepi z plasteliny, układa klocki, sprząta. I pięknie maluje. Niestety, wielu codziennych, zwykłych czynności sam nie wykona. Trzeba mu pomóc — mówi tata.

Antoś Prusik w marcu skończył 4 latka. Rodzice nie spodziewali się, że coś złego dzieje się z Antosiem, gdy mama nosiła go pod sercem.

— Żona w czasie ciąży regularnie chodziła do ginekologa. Wszystkie wyniki miała bardzo dobre. Nawet USG, wykonane krótko przed porodem, nie wykazywało żadnych niepokojących zmian. Dlatego spokojnie czekaliśmy na narodziny naszego dziecka — wspomina pan Radosław.

Antoś urodził się przez cesarskie cięcie. Dostał 10 punktów Apgar. — Niestety, pani doktor, która odbierała poród przekazała żonie, że Antoś urodził się z wadą wrodzoną rączek. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że nie ma jednej nerki. Okazało się również, że przy ujściu moczowodu jest torbiel i do tego synek ma problem z małopłytkowością krwi. Spadło to na nas jak grom z jasnego nieba. Myśleliśmy, że jeśli ciąża przebiega wzorcowo, to dziecko urodzi się zdrowe. Zadawaliśmy sobie pytania: dlaczego? Jak mogło do tego dojść? Dlaczego to dotknęło naszego synka? — wspomina pan Radosław. Ale wzięli się w garść i zaczęli szukać pomocy lekarskiej.

Najpierw odwiedzali lekarzy w województwie warmińsko-mazurskim, oczywiście na NFZ.

— Pierwszy lekarz, do którego trafiliśmy stwierdził, że trzeba będzie amputować rączki do łokcia i protezować. Stwierdził, że protetyka ma wielką przyszłość. Byliśmy i zdziwieni, i oburzeni taką diagnozą — mówi tata Antosia.

Zaczęli wówczas szukać pomocy medycznej na własną rękę. Rozpoczęli od internetu. W ten sposób trafili do kliniki w Poznaniu.

— Byliśmy na 3 konsultacjach, które łącznie trwały może 20 minut. Zaproponowano nam, że operacyjnie rączki zostaną wyprostowane, ale ta wada może wrócić. Mieliśmy już wyznaczony termin pierwszej operacji. Po dłuższym zastanowieniu zrezygnowaliśmy z niej. Dokładniej, to żonie intuicja podpowiedziała, że trzeba poczekać, poszukać kogoś, kto zoperuje tak, żeby wada nie wróciła — dodaje pan Radosław.


I w końcu trafili do kliniki profesora Palley'a w Warszawie. Przyjął ich najbliższy współpracownik lekarza z Florydy dr Michał Deszczyński. Konsultacja trwała około 1,5 godziny.

— Doktor przeprowadził dokładne badanie i wywiad, zebrał wszystkie informacje o Antosiu. Wyjaśnił jak będzie przebiegał proces leczenia, jakie będą operacje i co one zmienią w życiu naszego synka. Wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrych rękach. Mieliśmy również zapewnienie, że po tych operacjach szanse nawrotu są zerowe — mówi pan Radosław.

Lekarz zapewnił również, że blizna po operacji nie będzie bardzo widoczna, bo cięcie zostanie zrobione od wewnętrznej strony, co jednocześnie zapewni bezpieczeństwo przeprowadzenia operacji, która potrwa około 8 lub 9 godzin.

Potem czas na rekonwalescenję, a po niej kolejna operacja.

— Same plusy takiej operacji. Minus jest taki, że aż tyle kosztuje. Wiedzieliśmy, że sami nie damy rady uzbierać tych 370.000 złotych. Założyliśmy zbiórkę pieniędzy. Pomagali nam także mieszkańcy Nidzicy. Kiedy jednak okazało się, że prawie 10 milionów złotych potrzebuje Lena, która bez leku może umrzeć, postanowiliśmy wycofać się, a teraz, kiedy Lena jest już bezpieczna, cała jej ekipa licytacyjna pomaga Antosiowi — podkreśla tata.

Akcje charytatywne dla Antosia ruszyła na nowo i zbiórka bardzo mocno przyspieszyła.
— Mieliśmy na zbiórce 80.000 złotych, a teraz mamy już 250.000 złotych, za co z całego serca dziękujemy darczyńcom, ale i organizatorom tych akcji. To dzięki ludziom o złotych sercach mamy nadzieję, że uda nam się uzbierać całą kwotę — mówi z nadzieją w głosie pan Radosław.

W najbliższym czasie odbędą się akcje charytatywne: w Janowie (29 maja) w Gminnym Ośrodku Kultury odbędzie się montaż słowno-muzyczny Niezależnej Formacji Artystycznej, 30 maja na stadionie w Nidzicy o godz. 14 rozpocznie się Piłkarski Dzień Dziecka, od 1 czerwca uczniowie wszystkich szkół gminnych w naszym powiecie oraz przedszkolaki włączają się w pomoc Antosiowi. Zbierane są również plastikowe nakrętki.

Halina Rozalska


2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B