Widzę go pośród drzew .....
2021-02-01 13:00:00(ost. akt: 2022-07-22 13:25:25)
WSPOMNIENIE\\\ 1 lutego 2012 roku zmarł Ludwik Ekiert - starosta nidzicki. Zabrała go niespodziewana śmierć. Śmierć nagła i niczym niezapowiedziana. Na pewno w sercach wielu mieszkańców powiatu zapisał się w pamięci jako dobry starosta i artysta.
Ludwik Ekiert to historyk z wykształcenia, rzeźbiarz i muzyk z zamiłowania. Był od 2006 do 2012 roku Starostą Nidzickim. Był też dobrym mężem i ojcem oraz wspaniałym przyjacielem. A przede wszystkim dobrym, ciepłym człowiekiem.
— Nasz Tata... Łączyła nas relacja mocna i wyjątkowa. Dowcipny, niepokorny, z dużą wyobraźnią, frasobliwy, czasem impulsywny. Nauczył nas, że w życiu ważna jest prawda, że należy być wrażliwym na słabości drugiego człowieka, że nie ma takich upadków, z których nie można się podnieść, że jak klękać, to tylko przed Bogiem.
Jemu i Mamie zawdzięczamy miłość do sztuk pięknych. Pamiętamy go jako wrażliwego artystę i twardego mężczyznę, który nie uznawał kompromisów w sprawach ważnych, ale przede wszystkim jako naszego Tatę, którego nie jesteśmy w stanie przestać kochać. Więc nie przestajemy... — mówią Magda i Ewa Ekiert -Jaworskie
— Bardzo dużo spacerowaliśmy po lesie. Dużo rozmawialiśmy. Miał niesamowite poczucie humoru. Ciągle podkreślał, jak bardzo nas kocha.. Dziś, kiedy jadę przez las...Widzę go pośród drzew... — dodaje Ewa.
Jaki był, jak został zapamiętany przez najbliższych przyjaciół ?
— Los sprawił że znaleźliśmy się z Ludwikiem w jednej klasie Liceum Ogólnokształcącego w Nidzicy. Ja chłopak ze wsi, trochę zagubiony w nowym otoczeniu, nieśmiały. Ludwik od samego początku czuł się w nowym otoczeniu jak u siebie w domu. Wynikało to z Jego charakteru, a pewnie też z faktu, że miał już w klasie kilkoro znajomych. Był jednym z pierwszych kolegów, z którym nawiązałem bliższy kontakt. Był osobą wyrazistą, pewną siebie i odważną. Pewnie dlatego zachowałem w swojej pamięci wiele scen, w których Ludwik był „bohaterem„ wydarzeń — wspomina Bernard Mack.
— Los sprawił że znaleźliśmy się z Ludwikiem w jednej klasie Liceum Ogólnokształcącego w Nidzicy. Ja chłopak ze wsi, trochę zagubiony w nowym otoczeniu, nieśmiały. Ludwik od samego początku czuł się w nowym otoczeniu jak u siebie w domu. Wynikało to z Jego charakteru, a pewnie też z faktu, że miał już w klasie kilkoro znajomych. Był jednym z pierwszych kolegów, z którym nawiązałem bliższy kontakt. Był osobą wyrazistą, pewną siebie i odważną. Pewnie dlatego zachowałem w swojej pamięci wiele scen, w których Ludwik był „bohaterem„ wydarzeń — wspomina Bernard Mack.
— Jeden z pierwszych momentów, który utkwił mi w pamięci, to sytuacja podczas wykopków ziemniaków. (Młodszym czytelnikom chcę wyjaśnić, że wtedy w ramach zajęć szkolnych cała klasa brała udział w wykopkach ziemniaków). To podczas takiej akcji Ludwik założył się z kolegą Wieśkiem B., że za 1 złotówkę zje znalezioną dżdżownicę. Ludwik wygrał zakład, ale czy ją rzeczywiście zjadł czy też tylko włożył do buzi tego w tej chwili nie potrafię powiedzieć — mówi.
Ale nie jest to jedyne wspomnienie z czasów szkolnych.
— Przypominam też sobie zajęcia z języka polskiego, podczas których omawialiśmy jakąś lekturę, której Ludwik nie przeczytał. Początkowo nie zabierał w ogóle głosu tylko przysłuchiwał się uważnie, o czym pozostali uczniowie dyskutują. W momencie gdy rozgorzała dyskusja na temat „co autor chciał przez to powiedzieć” Ludwik zabrał głos, oczywiście w kontrze do tego, co polonistka chciała usłyszeć. Jego argumenty były na tyle zasadne, że do końca lekcji tylko On dyskutował z polonistką, przedstawiając argumenty, które co prawda w żaden sposób nie korespondowały z treścią omawianej powieści, ale imiona bohaterów były autentyczne. Odniosłem wtedy wrażenie, że polonistka zupełnie się nie zorientowała, iż Ludwik tej lektury w ogóle nie przeczytał — opowiada.
I dodaje:— Nie oznacza to, że Ludwik nie lubił czytać książek. Wręcz przeciwnie i to do tego stopnia, że „Trylogię” Sienkiewicza przeczytał kilkakrotnie i znał na pamięć mnóstwo cytatów. Podczas „pojedynku” na temat znajomości „Potopu” z naszym profesorem od francuskiego, po wzajemnej wymianie kilku cytatów, Ludwik zabłysnął poczuciem humoru stawiając panu profesorowi pytanie - jak się kończy tom drugi? Pan profesor z całą powagą opisuje sytuację z końca tomu drugiego, a Lutas (bo tak Go nazywaliśmy) z nieukrywanym zadowoleniem i całkiem poważnie „Nieprawda – bo: koniec tomu drugiego” – a w tym momencie na lekcji zrobiło się całkiem wesoło.
Po maturze drogi ich się rozeszły. Nie widzieli się kilka ładnych lat. Któregoś roku będąc służbowo w Nidzicy spotkał Andrzeja i Heńka i postanowili sprawić Ludwikowi niespodziankę. Scenę spotkania pamięta do dzisiaj.
— Poszliśmy razem do ogródka, w którym Ludwik dłubał w drewnie swoje rzeźby. Koledzy przedstawili mnie jako urzędnika Skarbówki, który ma za zadnie sprawdzić legalność pochodzenia drewna służącego do wykonywania rzeźb. Ludwik, nie podejrzewając podstępu (naturalnie nie poznał mnie), całkiem poważnie próbował opisać źródło pochodzenia surowca, wymieniając nawet nazwisko leśniczego, u którego kupił to drewno.
Przypadek sprawił, iż znałem osobiście tego leśniczego, więc mogłem dyskutować o szczegółach, upewniając Ludwika, że muszę być człowiekiem, który rzeczywiście przyszedł na kontrolę. Przez dobre kilka minut Lutas próbował mi udowadniać, iż to jest surowiec kupiony całkiem legalnie. Gdy wyszło na jaw kim ja właściwie jestem, Lutas wzruszył się bardzo i przyjął nasz dowcip na wesoło — opowiada.
Naturalnie to spotkanie po latach nie skończyło się w ogródku. Od tego momentu mieli ze sobą stały kontakt.
— Pomimo, iż nasze polityczne widzenie świata różniło się bardzo, rozumieliśmy się dobrze. Dyskutowaliśmy godzinami na tematy historyczne, przedstawiając swoje punkty widzenia tych samych faktów. On wiedział, że ja jestem potomkiem Mazurów zamieszkujących te tereny od kilku pokoleń i próbował wyciągać ode mnie informacje, których próżno szukać w ogólnodostępnej literaturze. W niektórych momentach imponował mi swoją wiedzą historyczną. Mówiłem Mu o tym, był dumny z tego, że studiował na Uniwersytecie Warszawskim — wspomina.
Ich kontakty zintensyfikowały się w momencie, gdy zaangażował się w opracowanie historii powiatu nidzickiego. Mieli wspólne plany, by przetłumaczyć tę książkę i rozpowszechnić ją na terenie Niemiec (szczególnie chodziło o okres powojenny). Niestety – nie zdążyli.
— Któregoś razu Ludwik przyjechał do mnie do Kota, tak jakby chciał się z nami pożegnać (bo w międzyczasie poznał też moją żonę). Spytał nas czy nie chcemy zobaczyć tego co zrobił jako starosta powiatu nidzickiego. Był z tego dumny — wspomina .
Zabrał ich na wycieczkę po powiecie, pokazał im miejsca, które dzięki Jego staraniom nabrały nowych barw.
— Szczególnie utkwiło mi w pamięci to, w jaki sposób relacjonował mi powstanie ścieżki rowerowej do Łyny. Za każdym razem, gdy przejeżdżam w pobliżu tego miejsca, to pamięć o Ludwiku odżywa na nowo. Moja małżonka otrzymała kiedyś prezent od Ludwika w postaci małej figurki wyrzeźbionej przez Niego w drewnie w ramach przeprosin za popełnione przez Niego faux pas. Rzeźba ta do dzisiaj wisi w naszym domu w Kocie. Nie ma Go wśród nas, ale pozostanie na zawsze w naszej pamięci i w naszych sercach — dodaje.
O tym jakim był starostą wspomina Lech Brzozowski, który w tym czasie był wicestarostą.
Ludwika poznał podczas wyborów samorządowych w 2006 roku. Po wyborach dane im było współpracować we władzach powiatu. Był to dobry czas, bo można było pozyskać wiele pieniędzy z UE.
— Teraz po latach mogę powiedzieć, że nie zmarnowaliśmy tej możliwości. Powiat nidzicki pozyskał duże pieniądze na inwestycje, głównie drogi, we wszystkich gminach. To duża zasługa Ludwika starosty i mojego kolegi — mówi Lech Brzozowski.
I dodaje: — Gdy obejmował stanowisko starosty nie był w 100% przygotowany do pełnienia tej funkcji, ale szybko się uczył. Był inteligentny, pełen pomysłów. Chciał działać, chciał pomóc wszystkim. Jego oczkiem w głowie były drogi.
Lech Brzozowski podkreśla, że Ludwik Ekiert szybko i zdecydowanie podejmował decyzje, ale zawsze po skonsultowaniu i wielu przemyśleniach.
— Nie było dla niego spraw trudnych, których nie da się rozwiązać. Umiał wyciągać wnioski, potrafił rozmawiać ze wszystkimi bez względu na poglądy. Był bardzo lubiany w starostwie, gminach, ale również w Urzędzie Marszałkowskim czy Wojewódzkim. Pamiętam jego długie rozmowy z obecną poseł Urszulą Pasławską na różne tematy — wspomina Lech Brzozowski.