Pewnie nie wyjechałbym z Nidzicy...
2015-11-14 16:00:00(ost. akt: 2015-11-13 15:17:26)
O zespole „Dzieci Stalina”, „dąbku”, „śmierdziawce” i powtarzaniu szóstej klasy rozmawiamy z aktorem teatralnym, filmowym i telewizyjnym Piotrem Jankowskim.
- Wyszliśmy właśnie z zamku z oficjalnej części obchodów 70-lecia „Jedynki”. Schodzimy właśnie z górki. Jakieś wspomnienia z czasów podstawówki związane z tym miejscem?
- Dąbek, historyczne miejsce… Z tej górki zjeżdżaliśmy na butach, ale wtedy wydawała się trzy razy większa. Kiedy szło się z sankami i ktoś pytał: gdzie idziesz pozjeżdżać i padała odpowiedź: na Warszawską, to słyszało się: Eeee, na Warszawską to nie ma co…Ja na dąbek idę.
- Gdzie jeszcze chodziliście?
- Na zamek, na próby naszego zespołu „Dzieci Stalina”. Pierwszy koncert daliśmy w auli w „Jedynce”. Pamiętam, że Krzysiek Zalewski, Jarek Kosobucki i Piotrek Krzyżak mieli zespół i zaprosili mnie, żebym zaczął z nimi śpiewać. Byli bardzo niezadowolenie z tego, jak śpiewałem, ale jakoś to się przyjęło, bo nie było nikogo innego do śpiewania. Podczas tego pierwszego koncertu graliśmy we czwórkę stare punkowe numery. Zagraliśmy może z 7 utworów, a potem zaczęliśmy grać na zamku i po tych schodach, po których tu dziś wchodziliśmy we wtorki i w piątki chodziliśmy na próby. Pamiętam, że to były najważniejsze dni tygodnia. Kiedy zaczęliśmy grać bluesa na krótko zmieniliśmy nazwę.
- Jak długo to trwało?
- Do końca szkoły średniej. Przygotowaliśmy nawet materiał na całą płytę. Był człowiek, nie pamiętam już, jak się nazywał, który chciał tę płytę wydać. My ją nagraliśmy w studio, a kiedy przyszło do płacenia, człowiek się nie zjawił. Nie odbierał telefonów, a że nie było wtedy komórek, to nie można było go tak szybko złapać i ten kontakt się urwał.
Co było dalej?
- Ja, żeby śpiewać dalej, chciałem iść do Gdyni do Baduszkowej, a tam się nie dostałem, wiec żeby uniknąć wojska, poszedłem do studia aktorskiego przy Teatrze Jaracza w Olsztynie. Tam przesiedziałem rok, a potem zdałem do Szkoły Teatralnej w Krakowie.
- A co z zespołem?
- Zespół nigdy się nie reaktywował. Teraz grają moi przyjaciele z nidzickiego zespołu Mufa. Tam jest tylko jeden człowiek z tego starego składu – Piotr Lejbt i ja czasami gościnie z nimi gram. Spotykamy się i gramy sobie dla przyjemności.
- Po podstawówce było…?
- Technikum.
- Dlaczego technikum?
- Bo nie zawodówka.
- A dlaczego nie liceum?
- Nie wiem. Myślę, że dlatego, że wielu kolegów z podstawówki szło właśnie do technikum. Z ogólniakiem jakoś było mi nie po drodze. Wydawało mi się, że to w ogóle nie moja bajka. Zdałem egzaminy do technikum i 5 lat chodziłem do klasy „f”.
- Jaki to był kierunek?
- Z zawodu jestem technikiem mechanizacji rolnictwa. Dyplom zdałem na piątkę (śmiech).
- A co się działo w technikum? Jeździliście na wykopki?
- Na wykopki jeździliśmy bardzo często i wspominam to fantastycznie. Teraz nie ma czegoś takiego jak wtedy, kiedy zabierało się uczniów autokarami na wieś, a tam siadało się na przyczepę od ciągnika i jechało na wykopki.
- Pierwsza część uroczystości za nami. Jakie wrażenia?
- Zaraz dojdziemy do szkoły, myślę że tam będzie jakby najważniejszy punkt programu. Będzie można spotkać nauczycieli, którzy mnie uczyli, mam nadzieję też jakichś kolegów, natomiast w sali rycerskiej widziałem już kilku nauczycieli i przyznam, że nie przeczuwałem, że to tak na mnie zadziała, ale to był bardzo wzruszający moment, a przedstawienie piękne, zresztą "Mały Książę" jest cudowny.
- A dzieci? Mają szansę na…
- Karierę? Nie mam pojęcia. Zdarza się, że ktoś, kto był fantastyczny w szkole teatralnej, po skończeniu szkoły nigdzie nie znajduje pracy. Poza tym teraz trochę się zmieniło. Zmieniły się wartości, jeśli chodzi o wykonywanie zawodu aktora. Kiedyś najistotniejszy był teatr. Nie było seriali, nie było przemysłu telewizyjnego. Teatr był świętością, a teraz gdyby zapytać ludzi w szkole teatralnej, dlaczego chcą zostać aktorami, to najczęściej pada odpowiedź: dlatego, że chcą występować w telewizji. Nie można oczywiście generalizować. Dla niektórych ludzi teatr nadal jest największą wartością i wcale nie chcą grać w serialach. Pamiętam, kiedy byłem w Teatrze Wybrzeże, to przez lata dostawałem telefony z różnych produkcji telewizyjnych i wzbraniałem się wręcz rękami i nogami, żeby tylko nie wystąpić w telewizji, ponieważ to było jak zdrada względem teatru, to było obciachowe. Ale oczywiście rynek się zmienił. Teraz każdy marzy, żeby wskoczyć do telewizora i pokazać się w tym szklanym ekraniku.
- Jak to wyglądało 15 lat temu, kiedy kończyłeś studia teatralne. O czym wtedy marzyli młodzi aktorzy?
- Ja absolutnie marzyłem o teatrze i w tym zresztą teatrze byłem – najpierw w Teatrze Narodowym w Warszawie, potem w Teatrze Dramatycznym, a później wylądowałem w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, gdzie spędziłem 6 naprawdę fantastycznych lat pod dyrekcja Macieja Nowaka, znanej już teraz osobistości, chociażby osobom, które zajmują się kulinariami, bo jest jurorem w „Top Chef”. Potem nastąpiła zmiana dyrekcji i zmiana koncepcji i teraz z teatrze nie jestem.
- A jak zaczęła się przygoda z serialem „Barwy szczęścia”, która trwa zresztą do dziś?
- Ilona Łebkowska przyjechała do Teatru Wybrzeże na „Wesele” Wyspiańskiego. Grałem tam Poetę. Zobaczyła mnie na scenie i powiedziała „chcę tego pana”.
- Ale do konkretnej roli?
- Tak. Zaprosiła mnie na zdjęcia próbne i wiedziała, że chce żebym zagrał bohatera, który się nazywa Piotr Walewski.
- Można być wybitnym aktorem serialowym?
- Oczywiście.
- Kto jest polskim wybitnym aktorem serialowym?
- Andrzej Grabowski.
- A na świecie?
- Clive Owen.
- Często aktorzy, którzy grają w serialach narzekają, że widzom fabuła serialu zlewa się z rzeczywistością. Kiedy spotykają aktorów na ulicy, są świecie przekonani, że mają do czynienia z serialowym bohaterem, a nie po prostu aktorem, który go tylko gra…
- Zdarzają się takie sytuacje, kiedy na przykład pani na rynku warzywnym w Gdańsku, w którym mieszkam, kupuje pomidory i mówi do mnie: a pan musi być taki niedobry dla swojej żony? Nie wiem, o co jej chodzi, bo nie mam w domu telewizora, nie oglądam telewizji, nie wiem co się działo, a w odcinkach, w których byłem niedobry, zagrałem pół roku temu.
- Rola życia, jakieś marzenie, co do roli?
- Wykładam na Akademii Muzycznej w Gdańsku, uczę studentów wokalno-aktorskiego. Mam z nimi zajęcia pod tytułem gra aktorska i to jest na razie moje najukochańsze zajęcie.
- Czyli ta muzyka nadal się gdzieś przewija?
- Absolutnie cały czas.
- Najważniejsza dotychczasowa rola?
- Nie mam czegoś takiego, że robię jakieś podsumowania. To wszystko zależy od tego, jaki masz okres w życiu, z jaką ekipą się spotkasz, jaki scenariusz dostajesz. Są takie sytuacje, że jesteś na planie i musisz się zastanawiać, co zrobić ze scenariuszem, żeby w ogóle dało się coś zagrać, a są takie jak np. serialu telewizyjnej „Dwójki” - „O mnie się nie martw”, gdzie gram Francuza i tu scenariusz jest tak cudownie napisany, że trzeba go tylko nie zepsuć.
- Jak wygląda życie aktora. Oglądając regularnie różne seriale, można odnieść wrażenie, że aktor ciągle pracuje…
- Przedwczoraj spotkałem się z koleżanką z roku. Przyjechała ze Starego Teatru z Krakowa z przedstawieniem do Gdańska. Patrzy na mnie i mówi: ty to zajęty jesteś, co? Pytam: dlaczego? Bo cię w telewizji widziałam. Mówię: no co ty, przecież w listopadzie w ogóle nie pracuję. Listopad mam wolny. Ludzie poprzez to, że włączą telewizor, widzą cię w nim, mają takie przekonanie, że ty ciągle pracujesz.
- Ile czasu przed emisją nagrywane są odcinki serialu?
- 3 – 4 miesiącu. Wczoraj na przykład grałem sceny, które będzie można zobaczyć po nowym roku.
- Zbliżamy się do szkoły…
- Widzisz te słupki z tymi metalowymi kulkami? Zawsze przeskakiwaliśmy przez nie, kiedy szliśmy do szkoły, a po tej rurze nad rzeką przechodziliśmy tak, żeby nie wpaść do wody. Tu gdzie jest „Orlik”, było takie zwykłe boisko, gdzie się spędzało całe dnie, a tam gdzie są tablice do kosza, tam było betonowe boisko. Zimą wylewali wodę i robili lodowisko i to było coś cudownego, bo graliśmy tu w hokeja. Tutaj były takie dwa wielkie drzewa. Ganialiśmy się, skacząc przez te płotki. Jeśli ktoś wpadł do wody, to był pośmiewiskiem w całej szkole, bo wtedy nazywaliśmy tę rzekę „śmierdziawką”. Tam jest mój blok. Kiedy mama była na wywiadówce na 17.00, to o 17.45 widziałem, jak otwierają się drzwi szkoły, wraca do domu i już widziałem już co mnie czeka.
- Najważniejsze wydarzenie z czasów podstawówki?
- Myślę, że bardzo istotną rzeczą, która wydarzyła się w podstawówce było to, że powtarzałem szóstą klasę. Pani Dąbrowska od polskiego postawiła mi dwójkę i pani Kant od matematyki również. To na pewno był jakiś punkt zwrotny w moim życiu, bo pewnie inaczej potoczyły by się moje losy. Pewnie nie wyjechałbym z Nidzicy... i nie pojechałbym do Krakowa...
- Co się wtedy zmieniło
- Moje myślenie.
- Pojawiły się jakieś ambicje?
- Dostałem kopa od życia i stwierdziłem, że jeżeli ja czegoś z tym nie zrobię, to to nie zrobi się samo.
Rozmawiała Anna Wółkowska
Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Pan Piotr #1858122 | 88.156.*.* 15 lis 2015 12:53
niepotrzebnie przy Piotrku afiszują się takie maski powinien być sam Piotrek .,paly mu stawiały teraz miały satysfakcje się fotografować wszędzie z tym swiętem pojawia sie pewien klan rodzinny dlaczego?
Ocena komentarza: warty uwagi (14) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)
Jakie to płytkie ... #1857864 | 92.20.*.* 14 lis 2015 20:21
Znam czarnego i szanuje go jako człowieka i doceniam jako aktora. Niestety hołubienie go jako jednostki wybitnej, tylko dlatego że odgrywa drugoplanowe role w dennych serialach telewizyjnych jest płytkie. Jakie wartości kreują nauczyciele ?
Ocena komentarza: warty uwagi (12) odpowiedz na ten komentarz
Ciekawy #1857863 | 88.199.*.* 14 lis 2015 20:20
A kto to taki ???????
Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz
Piotrek na burmistrza Nidzicy #1857756 | 31.61.*.* 14 lis 2015 18:23
Piotrek na burmistrza Nidzicy
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz