Rak piersi nie odebrał jej pasji do życia i sztuki

2025-07-28 19:00:00(ost. akt: 2025-07-25 17:11:33)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Alicja Kwiatkowska, nauczycielka, artystka i opiekunka trzech adopciaków, dziś mierzy się z najtrudniejszym wyzwaniem: chorobą nowotworową. W szczerej rozmowie opowiada o diagnozie, leczeniu, sile wsparcia i mocy sztuki, która daje jej nadzieję.
Alicja Kwiatkowska jest nauczycielką rysunku i malarstwa w liceum w Gronowie Górnym oraz artystką — absolwentką grafiki artystycznej na Uniwersytecie im. Jana Długosza w Częstochowie. Prywatnie jest ciepłą, pozytywną osobą i wraz z mężem opiekuje się trzema psami adoptowanymi ze schroniska. W tym roku usłyszała diagnozę, która zatrzymała jej dotychczasowe życie: rak przewodowy piersi HER2+. W tej rozmowie Alicja opowiedziała o swojej chorobie, leczeniu, profilaktyce, ale też o wsparciu, jakie otrzymuje, i o swojej pasji, jaką jest sztuka.

— Jak wyglądała Twoja praca, zanim zachorowałaś?
— Muszę przyznać, że rola nauczyciela pozytywnie mnie zaskoczyła. Praca z młodzieżą w tym wieku daje mi wiele radości; świetnie się dogadujemy. Mam nadzieję, że młodzież też to tak odbiera (śmiech). Poza zajęciami w liceum prowadziłam też prywatne korepetycje w swojej pracowni w mieszkaniu. To kameralna przestrzeń; przychodziły do mnie nieśmiałe osoby, z indywidualnymi potrzebami. Staram się uczyć nie tylko techniki rysunku, ale wpleść też wiedzę o historii sztuki.

— Jak dowiedziałaś się o chorobie?
— Pod koniec lutego lub na początku marca, wykonując samodzielnie badanie palpacyjne, coś wyczułam. Miałam akurat wizytę u ginekologa i poprosiłam go o badanie palpacyjne piersi. Ponoć nie wszyscy ginekolodzy robią to badanie, więc akurat ja miałam farta, że doktor je wykonał. Po tym zrobił też USG piersi końcówką zabiegową. Faktycznie coś wyszło. Ponieważ ta końcówka zabiegowa nie jest przeznaczona do badań piersi, dostałam namiar na dwóch dobrych radiologów w Elblągu i od razu się umówiłam. USG wykazało wynik BI-RADS 4B, czyli 50/50 szans na raka. Miałam nietypowe objawy: guz był nieruchomy, bez naciekania, węzły pachowe w normie. Miałam wtedy 30 lat (teraz 31) — jestem najmłodsza na oddziale chemioterapii. Gdy tylko zobaczyłam zdjęcie z USG, od razu poczułam impuls, żeby na jego podstawie namalować obraz. Można go zobaczyć na Salonie Elbląskim w Galerii El.
Radiolog polecił mi, żebym skontaktowała się z lekarzem rodzinnym, który miał wystawić skierowanie do poradni chirurgii onkologicznej na biopsję gruboigłową. Po otrzymaniu skierowania zapisałam się do Elbląskiego Centrum Onkologii. Tam miałam wywiad, zrobiono mi mammografię i biopsję. Dopiero ta biopsja daje całkowitą pewność, czy to jest rak.

— Co czułaś po usłyszeniu diagnozy?
— W pewien sposób już wcześniej się z tym pogodziłam. W gabinecie, gdzie usłyszałam diagnozę, był ze mną mąż. Doktor powiadomił mnie o diagnozie ze spokojem i od razu przeszliśmy do omawiania planu leczenia. Moim głównym pytaniem było, czy będę łysa. Usłyszałam, że tak, ale tylko przez okres leczenia, a potem moje włosy odrosną i będą jeszcze piękniejsze.

— Jak wyglądało leczenie?
— Po biopsji zrobiono mi RTG klatki piersiowej i USG brzucha, by sprawdzić, czy są przerzuty. Chcę pochwalić służbę zdrowia: wszystko odbyło się sprawnie i bez długiego czekania. Gdy potwierdziło się, że przerzutów nie ma, odbyło się konsylium. Byli tam onkolog, chirurg onkologiczny, radioterapeuta, psycholog i onkopsycholog. Był też ze mną mój mąż — i polecam to każdej kobiecie. W takich sytuacjach warto mieć kogoś, kto spokojnie wysłucha i zapamięta wszystkie informacje.

Zaplanowano dla mnie całościowe leczenie, dostosowane do wieku, wyników i typu nowotworu. Najpierw była chemia we wlewach (tzw. leczenie operacyjne, neoadiuwantowe), czyli rozpuszczanie guza. Mam fobię na punkcie wenflonów, więc założono mi port naczyniowy: małą membranę pod skórą nad zdrową piersią z rureczką wpiętą do żyły głównej. Dzięki temu chemia nie niszczy żył, a leczenie jest wygodniejsze. Oczywiście wszystko ma swoje wady. Musiałam przejść operację, a początkowo z powodu portu odczuwałam dyskomfort. Po paru dniach przestał mi jednak przeszkadzać. Przez miesiąc robiłam sobie zastrzyki na rozrzedzenie krwi, by uniknąć zakrzepów. Nie wolno mi dźwigać rzeczy, przeciążać się, muszę uważać przy uprawianiu sportu, ale komfort leczenia jest o wiele większy. Niektórzy żyją z portem latami. Aktualnie jestem też w trakcie immunoterapii — to zastrzyki w udo, podawane w dniu chemii. Całe leczenie jest dopasowane do typu raka, czyli u mnie HER2+. Dużo informacji na ten temat można znaleźć na stronie wyleczrakapiersi.pl, którą polecam.

— Jakie skutki uboczne odczuwasz?
— Całe ciało jest osłabione, mam obniżoną odporność, więc muszę unikać kontaktu z przeziębionymi osobami. Skutki uboczne pojawiają się falami: jedne od razu po chemii, inne po tygodniu, a kolejne po trzech. Właściwie ciągle coś mi jest (śmiech).

Najgorzej jest w pierwszym tygodniu po chemioterapii — wtedy organizm jest najsłabszy. Przed, w trakcie i dzień po chemii biorę sterydy, które chwilowo mnie wzmacniają, ale zaraz potem następuje spadek. Wtedy daję sobie luz. Biorę do ręki książkę, kładę się, odpoczywam. Nie wolno się zmuszać do rzeczy typu „muszę umyć okna!”, choć my, kobiety, często chcemy się zająć domem czy dziećmi. Trzeba zadbać o siebie, żeby organizm wrócił do równowagi. Najtrudniejsza była pierwsza chemia; miałam mocny trądzik, podwyższoną temperaturę. Trafiłam na SOR, ale na szczęście badania nie wykazały niczego groźnego.

Najczęstsze skutki uboczne to np. wymioty, biegunki, bóle kości, szczególnie w lędźwiach i kręgosłupie. Na nudności mam leki; działają szybko i skutecznie. Po trzech tygodniach od pierwszej chemii zaczęły też wypadać mi włosy, więc je ogoliłam. Nie chcę nikogo straszyć (śmiech), bo wiem, że niektóre osoby odwlekają leczenie, bojąc się bólu i skutków ubocznych. Ostatnio dowiedziałam się, że moja koleżanka jest jedną z takich osób. Ochrzaniłam ją i powiedziałam jej wprost: nie ma na co czekać. Trzeba działać.

— Jak będzie wyglądało Twoje dalsze leczenie?
— W lipcu czeka mnie operacja wycięcia guza oszczędzająca pierś. Guz zostanie rozpuszczony, a usunięta będzie tylko jego pozostałość. Zakres zabiegu zależy od wielkości guza, budowy ciała i innych czynników. Po operacji spędzę trzy dni w szpitalu, bo mogą wystąpić skutki uboczne (np. opuchlizna), a później czeka mnie rehabilitacja. Po zabiegu przejdę jeszcze kilka cyklów radioterapii i pół roku immunoterapii. Potem kontrola piersi co pół roku, a później raz do roku. Mam tak intensywne leczenie, bo jestem młoda i mój organizm dobrze je zniesie. Ryzyko nawrotów jest wysokie, więc priorytetem jest to, by pozbyć się tego raz na zawsze.

— Jak przełamać ten lęk i przekonać się do badań?
— Chodzenie do lekarzy może być dla nas nudne, ciężkie, bo żyjemy w ciągłym biegu. Mimo to warto zrobić te badania, chociażby dla naszych bliskich. Czasem jest tak, że nie zależy nam na sobie, ale zależy nam na innych. Dbanie o nasze zdrowie to dbanie o naszą rodzinę, bliskich. Leczenie, przynajmniej w Elblągu, działa bez zarzutu. Personel medyczny dba o pacjenta, umawia na wizyty i przypomina o nich. Trzeba mieć tę odwagę w sobie i się przełamać. Co my zrobimy z tą diagnozą, to nasza decyzja. Nikt nas nie zmusi do leczenia.

— Dlaczego tak ważna jest profilaktyka?
— Moment wykrycia guza jest kluczowy; od niego zależy rokowanie, długość i intensywność leczenia. Im dłużej zwlekamy, tym bardziej guz się rozrasta, może naciekać na tkanki klatki piersiowej i staje się nieruchomy, co utrudnia jego usunięcie. Jeśli zajmie naczynia krwionośne, grożą przerzuty. Im wcześniej wykryty, tym lepiej. U mnie był nieruchomy — bez nacieków i przerzutów. Kobiety mogą wykonać samobadanie piersi w domu — badanie palpacyjne. Jeśli mamy wątpliwości, warto zrobić USG piersi. Jest dostępne dla wszystkich kobiet na podstawie skierowania od lekarza rodzinnego lub prywatnie. Mammografia refundowana jest od 45. do 74. roku życia, raz na dwa lata. Niektóre nowotwory są widoczne po zrobieniu USG, inne po mammografii, najlepiej więc wykonać oba badania, jeśli coś nas niepokoi. Pewność daje dopiero biopsja, jeśli guz już się pojawi.

— Czy otrzymałaś wsparcie od rodziny, przyjaciół?
— Przyjaciele i rodzina opiekują się mną na bieżąco: zapraszają mnie i męża na obiady, przynoszą domowe posiłki, pomagają w codziennych sprawach, odciążają nas. Duże wsparcie okazało też moje środowisko pracy. Musiałam przejść na zwolnienie, żeby ułatwić naukę młodzieży; uczniowie potrzebują stabilności, a ja byłabym często nieobecna, prowadziłabym zajęcia w kratkę, co utrudniałoby im przygotowanie się. Współpracownicy byli bardzo wspierający; to właśnie koleżanki z pracy zainicjowały moją zrzutkę. Śmiałam się, że nikt nie będzie wpłacał na kobietę w sile wieku, a ta akcja przerosła moje oczekiwania. Odnowiły się znajomości ze studiów, liceum plastycznego, różnych etapów życia. Pisały też osoby nieznajome; brały udział w licytacjach, bo same przeszły przez chorobę lub ktoś bliski chorował. Odezwało się też wielu moich uczniów i ich rodziców, od których otrzymałam słowa wsparcia i którzy kupili cegiełki.

— Chciałabyś powiedzieć coś osobom, które dopiero otrzymały diagnozę?
— Przede wszystkim zdrowia i wytrwałości. Ciężko dodać coś, co nie byłoby wyświechtanym frazesem. Doktor zakładający mi port powiedział ważną rzecz. Mówił, że służba zdrowia robi wszystko, co w ich mocy, ale jeśli nie nastawię swojego myślenia na to, że zdrowieję, to nic mi nie pomoże.

— Czyli chodzi o to, żeby samemu nastawić się na walkę?
— Trzeba sobie powiedzieć, że to nie jest etap chorowania, tylko etap zdrowienia i leczenia. Nie musimy używać tego heroicznego słowa „walka”, bo możliwe, że walczyliśmy już wcześniej i ta walka nas wycieńczyła. Teraz trzeba zaufać sobie, zwolnić, zadbać o dietę, o relacje, o siebie. W pewnym sensie zacząć żyć na nowo. Lepiej.

Apel do mężczyzn!
— Chciałabym dodać, że mężczyźni też powinni się badać. Tylko wtedy możemy wspierać się nawzajem. Ja dziś jestem chora, mąż się mną opiekuje, ale jeśli kiedyś to on zachoruje, chcę być przy nim. A żeby to było możliwe, musi najpierw wiedzieć, że coś się dzieje. Faceci, zawsze dzielni herkulesi, rzadziej się diagnozują. Mam wielką prośbę do panów: badajcie się i leczcie.

Rozmawiała Natalia Badowska

Obrazek w tresci

fot. Ryszard Biel

2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B