Adrianna Trzepiota: Robię wszystko to, co robią mamy

2025-01-05 16:00:00(ost. akt: 2024-12-31 10:02:52)
Adrianna Trzepiota powieściopisarka ze Szczytna, w którym pracuje jako dyrektorka Miejskiej Biblioteki Publicznej.

Adrianna Trzepiota powieściopisarka ze Szczytna, w którym pracuje jako dyrektorka Miejskiej Biblioteki Publicznej.

Autor zdjęcia: Joanna Nicewicz

Codzienność nieustannie mnie zaskakuje i to, o czym piszę w książkach, bardzo często sprawdza się w moim prywatnym życiu — mówi Adrianna Trzepiota, powieściopisarka. Już 15 stycznia premierę ma jej najnowsza powieść „Siostry z lasu. Wiedźmak”.
— Od początku w twojej twórczości ważne były związki z naturą. Nie zauważasz, że słowiańskość dziś staje się dla nas bardzo ważna?
— Świat ziół i temat ziołolecznictwa jest mi bardzo bliski, głęboko ukształtował moją tożsamość. Słowiańskości się nie wyprzemy, bo mamy ją zapisaną w naszym DNA.

— Co, dzięki poszukiwaniom źródeł do książki, odnalazłaś w sobie?
— Każda książka jest zupełnie inna, bo i ja byłam inna osiem lat temu, a nawet rok temu, kiedy powstawał „Wiedźmak”. Odnalazłam w sobie umiejętność wyrażania pewnych emocji i w końcu zdobyłam się na odwagę uśmiercania bohaterów. Jeszcze do tej pory nigdy nie pozbawiłam życia tylu osób. Jest to bardzo ciekawe doświadczenie i zastanawiam się, dlaczego dopiero teraz udało mi się to zrobić? (śmiech).

— „Siostry z lasu” były dla ciebie przełomem?
— Tak. Zawsze chciałam spełnić swoje marzenie i napisać książkę fantastyczną. Mogę śmiało stwierdzić, że pisanie powieści obyczajowych jest dużo łatwiejsze. Zdobyłam zupełnie inny warsztat pisarki, gdyż w „Siostrach” narracja jest prowadzona z dwóch perspektyw — kobiety i mężczyzny. Było to dla mnie nie lada wyzwaniem.

— W najnowszej powieści – „Siostry z lasu. Wiedźmak”, która będzie miała premierę 15 stycznia, przedstawiasz historię życia kobiet, które poszukując swoich życiowych talentów odnalazły tak naprawdę siebie. To nie jest tylko zwykła opowieść o czarownicach, ale też o życiowych wyborach. To taka inspiracja dla czytelniczek?
— Noszę w sobie wiarę w to, że absolutnie wszystkie moje książki są inspiracją dla czytelników. Dla mnie sztuka powinna dawać ludziom nadzieję i skłaniać do pewnych refleksji. Czarownice, o których piszę, są siostrami, mają takie same wartości jak my, ludzie. Jedna się nieszczęśliwie zakochuje, inna zdradza najbliższą rodzinę i odwraca się od niej, a kolejna umiera, ale mimo tego cały czas w pewien sposób jest obecna na ziemi.

— Jedna z sióstr nosi imię Tove. To imię też nie jest przypadkiem. Opowiedz trochę o tej postaci.
— Tove jest główną bohaterką książki. Odziedziczyła imię po autorce „Muminków” Tove Janson oraz po pewnej postaci występującej w powieści Elżbiety Cherezińskiej, kobiety, której książki są dla mnie źródłem ogromnej wiedzy oraz inspiracji.
Tove bardzo późno odkrywa, co jest jej pisane w życiu. Słyszy i wyczuwa głosy zmarłych czarownic, które zamordowane w bestialski sposób domagają się godnego pochówku. Bohaterka wyrusza w podróż, aby je odnaleźć, a po drodze spotyka ją wiele przygód, niekoniecznie dobrych. To wyjątkowa postać. Jako jedyna z sióstr zostaje matką.

— Właśnie, w drugiej odsłonie „Sióstr z lasu” pojawiają się dzieci. Jest pewna dziewczynka, której miało nie być. Czyli tak jest, że czasem niektóre bohaterki wywierają wpływ na autorkę?
— To jest jeden z ulubionych i bardzo metafizycznych momentów, kiedy fabuła książki zaczyna sama prowadzić pisarza. Czasami postać, która miała być trzecioplanowa, sama wręcz wypycha się na plan pierwszy. Tak właśnie było z Miriam. Historia tego dziecka, historia przecież, którą sama wymyśliłam, tak bardzo ze mną rezonowała, że jak ją pisałam, to się wzruszałam i płakałam. Nawet jak próbowałam więcej czasu poświęcić innym dziecięcym bohaterom, to i tak Miriam pojawiała się w każdym rozdziale. Podobnie było z postacią Hilarego, który występuje w „Zimowej Jutrzence”. Starszy mężczyzna, który postradał zmysły i rzeźbi anioły, ponieważ uważa, że je widzi… Tak bardzo się ze mną zaprzyjaźnił, że stał się najważniejszą postacią w książce. Jak skończyłam pisać tę zimową powieść, to w rozmowie z przyjaciółmi stwierdziłam, że chciałabym kiedyś kogoś takiego faktycznie poznać.

— Wrażliwość której z sióstr jest ci najbardziej bliska?
— Absolutnie wszystkich po trochu. I choć jedna z nich ma bardzo ciemną duszę, to też jest mi bliska, ponieważ dylematy moralne, których dokonuje oraz konsekwencje jej decyzji, które przychodzą oczywiście po czasie, są dokładnie tym co i nas spotyka w naszym ziemskim życiu. Przeplata się w nas dobro ze złem.

— To saga, która może też przypomnieć nam o tym, jaki wpływ ma na nas dziedzictwo przodków?
— Oczywiście. Podobnie jak mamy wpisaną w DNA słowiańską duszę, tak samo jest z dziedzictwem. Im szybciej zgłębi się jej tajniki, tym łatwiej i prościej żyć. Odpowiedzi na pewne pytania same przychodzą.

— Zawsze mnie ciekawi, jak godzisz tyle obowiązków, ile masz. Szefujesz bibliotece, wciąż wymyślasz inicjatywy, które integrują lokalną społeczność. Piszesz. Tworzysz powieści nocą?
— Sama nie wiem, kiedy to robię. Obecnie jestem po dwóch przeprowadzkach, na stałe osiadłam w pięknej podmrągowskiej wsi. Do pracy do Szczytna dojeżdżam codziennie. Podróż trwa godzinę w jedną stronę. Wstaję o godzinie 5.15 i w ogóle mi to nie przeszkadza. Mam pełną, patchworkową rodzinę, z dziećmi na czele. Gotuję obiady, sprzątam, robię wszystko to, co robią mamy. Najczęściej piszę w weekendy. Gdybym miała robić to nocą, nie wykrzesałabym z siebie ani jednego słowa. Dla mnie noc jest od spania, a dzień od pisania. Po prostu znalazłam w życiu swoją pasję i to jest tak, że kiedy czujesz, że to jest to, zawsze znajdzie się czas, bez względu na okoliczności.

— Zaraz, a może pomaga ta słynna woda księżycowa? Nadal ją przygotowujesz?
— Teraz, kiedy mam swoje podwórko, ogródek, a widok z okna bezpośrednio graniczy z lasem i polem, na którym regularnie widuję sarny, to woda księżycowa praktycznie sama się robi. Uwielbiam też spać w blasku księżyca w pełni. Ostatnio znalazłam w lesie drzewo, które wygląda jak opuszczony, zapomniany przez wszystkich Drzewiec. W lesie i na Mazurach jest wszystko, co kocham. Zapachy mchu, paproci, ziół, przekwitłej wody, tataraku.

— Czy dziś, również dzięki twoim książkom, trochę inaczej patrzysz na codzienność?
— Codzienność nieustannie mnie zaskakuje i to, o czym piszę w książkach, bardzo często sprawdza się w moim prywatnym życiu. Sprawdził się nawet rozwód. Może to działa na zasadzie samospełniającej się przepowiedni? Nie wiem. A może ja sama kreuję takie światy, w których chciałabym się znaleźć? Tego też nie wiem. Czasami mówię sama do siebie: „Ada, uważaj, o czym piszesz, bo się zaraz spełni”. I bardzo lubię ten niezwykły moment, w którym to się dzieje. Trwa to już ponad osiem lat.

— Pracujesz teraz nad czymś?
— Obecnie piszę powieść obyczajową, która ukaże się w przyszłym roku i będzie to historia burzliwego życia pewnej kobiety, która marzyła o tym, żeby zarobić bardzo dużo pieniędzy i kiedy już osiągnęła swój cel… rozdała wszystko potrzebującym. Pewną sumę jednak przeznaczyła na zbudowanie na Mazurach drewnianego domku, samotni, do której przyjeżdżają ludzie, którzy są na życiowych zakrętach. Samotnia jest przeznaczona tylko dla jednej osoby, opłata „co łaska”, jest tylko jeden warunek pobytu.

— Jaki? Zdradzisz? Możesz?
— Osoba, która przyjedzie, może zostać maksymalnie cztery dni i podczas pobytu musi odbyć wycieczkę do Gietrzwałdu. I to jest zupełnie nieistotne czy jest osobą wierzącą czy nie. Na terenie samotni będzie również kapliczka obrośnięta białymi i różowymi piwoniami.

— To scenariusz na twoje przyszłe życie? Myślisz, że się spełni?
— Jestem tego więcej niż pewna. Wszystko się spełnia, naprawdę trzeba uważać o czym się marzy.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz

Adrianna Trzepiota - powieściopisarka ze Szczytna, w którym pracuje jako dyrektorka Miejskiej Biblioteki Publicznej. Miłośniczka książek, zafascynowana biblioterapią oraz kulturą pogranicza Mazur i Podlasia.



2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5