Agnieszka Mendoń od 20 lat żyje w bólu

2024-12-22 16:00:00(ost. akt: 2024-12-19 11:38:09)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Ponad 40 operacji. Garść tabletek rano, garść wieczorem. Przeszywający ból przypominający wbijanie gwoździ, omdlenia i ropiejąca rana, z której codziennie wyjmuje kawałki kości. Tak od 20 lat wygląda życie Agnieszki Mendoń.
20 lat temu nic nie wskazywało na to, że życie młodej, uzdolnionej plastycznie kobiety zamieni się w pasmo bólu. Był 2004 rok, Agnieszka na terenie zakładu pracy przewróciła się i złamała rękę. Lekarze założyli jej gips i skierowali na ortopedię do Olsztyna. Po trzech miesiącach okazało się, że rzeczywisty problem to zwichnięcie kości łokciowej, które nie zostało prawidłowo rozpoznane. Leczenie rozpoczęło się od założenia dwóch drutów, jednak rana nie goiła się, a Agnieszka została zarażona gronkowcem.

W kolejnych latach przeszła wiele operacji. Gronkowiec zniszczył kości, doprowadzając do zapalenia szpiku. Kolejne zabiegi, w tym próba przeszczepienia kości z biodra, nie przyniosły poprawy. Kości łokciowej praktycznie nie było, a ręka była w stanie krytycznym. Agnieszka żyła w ciągłym bólu, by jakoś funkcjonować w ciągu dnia, brała około 20 tabletek. Niekończące się wizyty u lekarzy i brak poprawy. Jedynym ratunkiem miało być wszczepienie endoprotezy. W oczekiwaniu na zabieg Agnieszce wszczepiono implanty, które miały zminimalizować ból. Niestety, po zdjęciu gipsu okazało się, że implanty przesunęły się a ręka była cala opuchnięta i granatowa. Agnieszka wyła z bólu.

Iskra nadziei
Po latach cierpienia nadeszła pierwsza, dobra wiadomość. Ludzie o wielkim sercu założyli zbiórkę dla Agnieszki. Pieniądze miały pokryć wszczepienie endoprotezy, której koszt oscylował w granicach 60 tysięcy złotych. Niedługo później Narodowy Fundusz Zdrowia poinformował Agnieszkę, że pokryje koszty operacji. Zbiórka została przerwana, a zebrane środki przekazane na rehabilitację po operacji. Terminy zabiegu przesuwały się ze względu na trwającą wówczas pandemię. W końcu, w sierpniu 2021 roku doszło do wszczepienia endoprotezy. Ręka nadal bolała, ale zdecydowanie mniej, zmniejszyła się także liczba przyjmowanych tabletek. Zdjęto gips, a po 6 dniach Agnieszka została wypisana do domu. Z nadzieją, że jej życie w końcu zmieni się na lepsze...

Prosiłam o amputację ręki
Niestety, radość nie trwała długo. Organizm Agnieszki to bomba zegarowa, który wszystko odrzuca. Ręka zrobiła się granatowa i spuchła. Trzeba było wyjąć endoprotezę. — Czekaliśmy 2 miesiące na sprowadzenie narzędzi ze Stanów Zjednoczonych. Lekarz z Krakowa stwierdził, że prawdopodobnie mam uczulenie na skład endoprotezy. Wiele badań musiałam wykonywać prywatnie. Ale sytuacja przygasła i w Otwocku usłyszałam, że nie wyjmą endoprotezy — wspomina Agnieszka. Po jakimś czasie zauważyła, że z ręką jest coraz gorzej. — Zrobiła się w niej dziurka, która zaczęła gazować. Czułam okropny smród, a ręka zaczęła puchnąć. Pojechaliśmy do Otwocka. Na oddziale lekarz pobrał wymaz, zrobił opatrunek i powiedział, że z takimi ranami można kilka miesięcy chodzić. Mama powiedziała, że chcemy to na piśmie. Lekarz kazał czekać na wynik z krwi — wspomina Agnieszka. Następnego dnia przyszedł wynik.

— Agnieszka chodziła zgięta w pół, czuła się jak w agonii. Pięć dni później ponownie pojechaliśmy do Otwocka, gdzie powiedzieli nam, że w takim stanie endoprotezy nie wyjmą. Powiedziałam im, że byliśmy przecież w poniedziałek. Trzy dni później jak otworzyli rękę, ta endoproteza wypłynęła w gnoju. Niewyobrażalny smród — wspomina mama Agnieszki. Po wyjęciu endoprotezy lekarze wstawili Agnieszce druty i beton na nośniku. Po powrocie do domu ból nieco się zmniejszył. Po 6 tygodniach, podczas kontroli beton został wyjęty a Agnieszka została wypisana do domu. Rana się nie goiła.

— Zaczęła się paprać, szwy wychodziły, rana była otwarta. Mówiłam lekarzowi, że mam już tego wszystkiego dość, jestem zmęczona. Prosiłam o amputację ręki. Dwa dni leżałam w bólu, lekarze nie mogli podać mi leków, po antybiotykach nie można mi się wkuć w żyły, byłam zszywana "na żywca". Lekarze nie zgodzili się na amputację. Dalej próbowali ratować rękę, czyścili rany, mówili: ,,lepiej mieć swoją". A ja czułam druty wbijające się w skórę. Lekarze wstawili mi najnowsze szkło biochemiczne. Skierowali mnie również na 60 zabiegów w komorze hiperbarycznej. Codziennie karetka zawoziła mnie do Warszawy, żeby wejść do komory brałam morfinę, ból był nie do wytrzymania, wymioty, omdlenia. Wytrzymałam 6 dni — wspomina pacjentka. Agnieszka zaczęła jeździć do prywatnej kliniki, prosząc o amputację ręki.

— Lekarz powiedział mi, że jestem w złym stanie, że musi zobaczyć klienta kilka razy zanim podejmie decyzję. A każda wizyta kosztowała. Rana się nie goiła, w Otwocku założono mi gips na 6 tygodni. Kiedy wróciłam do domu mówiłam mamie, że coś jest nie tak. Ręka zaczęła śmierdzieć, czułam że ręka pod gipsem krwawi. Mama kupowała gryzaki, bo nie mogłam wytrzymać z bólu, miałam myśli, żeby samej sobie tę rękę odciąć. Cały czas czułam jakby ktoś wbijał mi gwoździe w rękę. 14 lutego 2024r. pojechaliśmy do Otwocka. Po kilku godzinach czekania lekarz powiedział, że mają mi zdjąć gips i założyć nowy. Jak zdjęli gips, wyłoniła się rana jak od rąbnięcia siekierą, i wszystko gniło, od góry do dołu. Wyniki wyszły złe, zostałam przyjęta na oddział — wspomina Agnieszka.

Na oddziale leżała od 14 lutego do maja. Lekarze nie dowierzali jak pod gipsem zrobiła się rana. Co tydzień Agnieszka miała operację.
— Po trzeciej operacji czułam, że coś jest nie tak. Dostałam gorączki, wyłam z bólu. Dzwoniłam do mamy i prosiłam, żeby mnie ratowała. Pielęgniarki płakały. Dostawałam znieczulenie zewnątrzoponowe, które pomagało tylko na kilka godzin. Cały czas wymiotowałam morfiną, ręka była jak balon. Lekarze mieli sprowadzić kolejny lek. Leżałam tygodniami sama na izolatce a oni tylko operowali. Rozmawiałam z psychologiem, psychiatrą, miałam myśli rezygnacyjne. Nie mogłam wychodzić. Płakałam i wyłam z bólu — wspomina Agnieszka. Okazało się, że druga kość została zaatakowana i była do usunięcia. Agnieszka miał dość i poprosiła o przepustkę do domu.

— Została wypisana, a podczas wizyty kontrolnej, gdy lekarz zobaczył w jakim jest stanie dopiero zaczęły się rozmowy o amputacji. Czekaliśmy miesiąc i cisza. W końcu sami pojechaliśmy na oddział amputacji. Okazało się, że tam już wszystko wiedzą, a nam nic nie przekazali. Lekarz potwierdził, że koniecznie trzeba amputować. Pech chciał, że akurat szedł na urlop, więc musiałam czekać kolejny miesiąc. Po miesiącu ustalono datę amputacji. Ucięli tyle, żeby można było wstawić protezę, ale ręka wciąż się nie goi... — mówi Agnieszka. Rana jest rozwalona, wydziela nieprzyjemny zapach, codziennie wychodzą z niej kawałki kości. Trzeba będzie ciąć dalej. Agnieszka mimo skierowania wciąż nie ma daty reamputacji ramienia.

Co przyniesie przyszłość
Agnieszka cierpi na zespól omdleń wazowagalnych, organizm jest osłabiony przez przyjmowane leki. Wypadają jej włosy, kruszą się zęby. Mimo to nie poddaje się, codziennie rano robi staranny makijaż, żeby o siebie zadbać. W domu towarzyszą jej ukochane psiaki, dzięki którym udało jej się poznać wspaniałych ludzi. Dzięki nim znalazła grupę na Facebooku a obecni na niej ludzie zorganizowali zbiórkę i dostarczali Agnieszce leki i opatrunki.

— Miesięcznie wydaję na leki i dojazdy do lekarzy około 1500 zł. Jestem na renie powypadkowej. Najbardziej się boję, że kolejna amputacja nie pomoże. Kiedyś lekarz powiedział mi, że Herkules nie wytrzymałby tego, co ja przeszłam. Ale ja już nie chcę być Herkulesem, nie mam siły dalej żyć z tym bólem...— mówi Agnieszka.

Agnieszka Mendoń

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5