Trzeba dać sobie czas, by iść dalej

2024-06-10 19:00:00(ost. akt: 2024-06-05 12:00:31)
Izabela Gajdamowicz, restauratorka z Olsztyna

Izabela Gajdamowicz, restauratorka z Olsztyna

Autor zdjęcia: Łukasz Pepol

Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że właścicielka firmy musi być twarda jak skała. W biznesie też jest miejsce na łzy i to świadczy o sile, a nie o słabości — zapewnia Izabela Gajdamowicz, restauratorka z Olsztyna.
W Nowym Jorku spędziła kilkanaście lat. Wyjechała, by zostać mecenasem prawa. Talent kulinarny nie dał o o sobie zapomnieć, bo wkrótce porzuciła studia z politologii na rzecz prestiżowej uczelni Le Cordon Bleu w Pittsburg’u. Była jedną z najlepszych uczennic, wygrywała konkursy. Tam też trafiła na najlepszych w tym fachu.

— Sukces w gastronomii to 90 procent ciężkiej pracy, a 10 procent talentu — podkreśla Izabela Gajdamowicz. — Musisz mieć w sobie coś z artysty, bo gotowanie jest też rodzajem sztuki. Trzeba też mieć na siebie pomysł.
Po zakończeniu uczelni bez problemu otrzymała staż u jednego z najlepszych szefów francuskiej kuchni, Daniela Boulud’a. Jej kariera nabrała tempa.
— Gastronomia to nadal bardzo męski świat. Kobiety wywalczyły sobie pozycję ciężką pracą, udowadniając, że są równie dobre — mówi Izabela Gajdamowicz. — Po stażu u Daniela Boulud’a zaczęłam pracować w jednej z jego restauracji w Nowym Jorku.

Po pewnym czasie stwierdziła jednak, że jest zmęczona i czas na zmiany.
— Chciałam wrócić do Olsztyna, bo wiedziałam też, że to jest miejsce, w którym chcę wychowywać dzieci — wspomina.

W Olsztynie chciała odpocząć od gastronomii, ale długo nie wytrzymała w tym postanowieniu. Po urodzeniu pierwszej córki wróciła do zawodu i prowadziła catering dietetyczny. Jej klientami byli głównie sportowcy. Kiedy na świecie pojawiła się druga córka, doszła do wniosku, że chce mieć własną restaurację. Stworzyła małą knajpkę w klimacie asian fusion, na podobieństwo tych, które widziała na Brooklynie. Szukając miejsca na swój biznes zauważyła kamienicę na starówce, z dużym oknem i natychmiast wiedziała, że to jest właśnie to.
— Chciałam też, by była to przestrzeń, wokół której tworzy się wyjątkowa społeczność. To wielokrotnie widziałam w Stanach Zjednoczonych i udało się mi tę wizję przenieść na nasz lokalny grunt — dodaje.

By zjeść w Misie trzeba było zamawiać z wyprzedzeniem stolik. Restauracja przyciągała zarówno młodszych, jak i starszych klientów. Łączyła pokolenia. Stała się popularnym miejscem, a Izabeli Gajdamowicz przynosiła dużo satysfakcji, bo udało jej się to, w co niewiele osób wierzyło - w powodzenie przedsięwzięcia, że asian fusion porwie olsztynian. Fenomenem było też jej autorskie menu. Potem jednak przyszła pandemia i trudny czas dla biznesu. Ta decyzja wymagała od niej odwagi – sprzedała Misę.

— Kiedy coś się nie udaje, trzeba dać sobie czas i poczekać, kiedy będzie się gotowym, by iść dalej — uważa. — Jedni po porażce podnoszą się szybko, innym idzie to wolniej. Kilkanaście lat temu byłam szybciej gotowa na nowe wyzwania.
Opowiada, że ciężka praca na kuchni, której doświadczyła, nauczyła ją pokory. Będąc w męskim świecie nabyła też pewności siebie i przekonania, że każdy ma wybór.

W tamtym momencie w jej życiu przyszedł jednak taki czas, który sprawił, że nie była już tak silna. W okresie pandemii odeszli jej rodzice. To był dla niej duży cios. Potem wybuchła wojna, szalała inflacja. To nie był dobry czas dla restauratorów. Jest matką trzech córek i to macierzyństwo pokazało jej, że musi na nowo odnaleźć w sobie odwagę do działania.

— Mimo tych wszystkich życiowych zawirowań uważam, że zawsze miałam i mam szczęście w życiu — ocenia. — Czasem trzeba na nie poczekać, ale trzeba każdego dnia rano wstawać i o tym sobie mówić. Jestem szczęśliwa, bo mam fantastyczną, zdrową rodzinę, przyjaciół.
Mówi też:

— Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że właścicielka firmy musi być twarda jak skała. W biznesie też jest miejsce na łzy i to świadczy o sile, a nie słabości — dodaje. — Chciałabym też, by ludzie mówili otwarcie o tym, że można czasem z czymś sobie nie poradzić, poczuć się gorzej i to jest całkiem w porządku. Tak samo jak to, że kiedy nie mamy siły wstać z łóżka, nic nas nie cieszy, mamy prawo szukać pomocy, iść na terapię. To jest absolutnie normalne.
Po chwili zastanowienia mówi:

— Jestem matką trzech córek. To też wyznacza, jak wygląda mój biznes. Prowadziłam restauracje i moje dziewczynki rzadko mnie widywały. Kiedy urodziła się moja najmłodsza córka, dwa tygodnie po jej narodzinach, byłam w pracy. Kiedy myślałam o nowym pomyśle na działalność wiedziałam, że teraz muszę mieć więcej czasu.

Po tym, jak przestała prowadzić restaurację, zajęła się szkoleniami. Niedawno założyła pracownię La Chef, gdzie odbywają się warsztaty kulinarne, gotowanie na żywo. W kameralnej atmosferze znów powstają kulinarne dzieła.
— Uwielbiam kontakt z ludźmi. Kolacje degustacyjne w La Chef mi na to pozwalają. Ostatnio ciekawym doświadczeniem było dla mnie spotkanie z uchodźczyniami w Federacji FOSa. To mnie napędza — zapewnia.
Podkreśla, że gotowanie łączy, a nie bez powodu słynne powiedzenie mówi: „przez żołądek do serca”. Z zachwytem obserwuje, jak w czasie warsztatów kulinarnych zawiązują się przyjaźnie, a pary odkrywają wspólną pasję.

— Teraz znów stworzyłam w Olsztynie nowy format, który wcześniej nie był tutaj znany — tłumaczy. — Mam wielu entuzjastów, ale są też sceptycy. Nie przeszkadza mi to, choć owszem, mam wątpliwości. Jednak wiem, że to jest takie prawdziwie moje. Nie zamykam się w jednej przestrzeni, jednym kontynencie. Tutaj jest kuchnia świata. Co więcej, mam dziś więcej czasu dla mojej rodziny.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5