WALDEMAR BZURA: Po ślubie zamykałem się w łazience i wywoływałem [ROZMOWA]

2023-02-18 09:05:54(ost. akt: 2023-02-18 09:25:55)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Waldemar Bzura to jeden z najbardziej znanych polskich fotografów pejzaży i przyrody. W swoim dorobku ma wiele albumów poświęconych Mazurom. Na co dzień pracuje w Mazurskim Parku Krajobrazowym, a po godzinach dzieli się swoją wiedzą z innymi. Nam opowiedział m.in. o początkach swojej pasji.
— Pamięta pan ten dzień, kiedy po raz pierwszy chwycił pan za fotograficzny aparat?
— To trudne pytanie. To były chyba lata 70. Był to aparat FED-3 (ФЭД -3) pożyczony z Klubu „Ruchu” z Krutyni.

— Skąd wzięła się u pana fotograficzna pasja?
— Kiedy na początku lat 70. zacząłem dojeżdżać do szkoły do Mrągowa, to poznałem tam mojego obecnego szwagra. Z nim zacząłem rozmawiać o fotografowaniu. On mi powiedział o powiększalniku, utrwalaczu i kilku innych rzeczach, dzięki którym można było robić samemu zdjęcia. Pierwszy powiększalnik, taki domowej roboty, dostałem od kolegi. Pierwszy aparat miałem wypożyczony z klubu. Nie miałem nic swojego. Zacząłem też dużo czytać na ten temat. W Mrągowie był sklep, w którym można było kupić papier fotograficzny, utrwalacze, wywoływacze, czerwone żarówki. W ten sposób zacząłem sam wywoływać zdjęcia. Na początku były słabe technicznie, niewyraźne, ale później szło mi coraz lepiej. Fotografowałem wtedy ludzi i architekturę.

Obrazek w tresci

— Praca pod powiększalnikiem do łatwych nie należy. Pan się jednak nie zniechęcił?
— W rodzinnym domu mieliśmy komórkę, w której zorganizowałem swoje miejsce pracy. Tam miałem powiększalnik i wywoływałem zdjęcia. Później, po ślubie, zamykałem się w łazience, gasiłem światło, odpalałem czerwoną żarówkę i wywoływałem. W międzyczasie miałem wprawdzie przerwę w fotografii, ale tak mnie do niej ciągnęło, że wróciłem. Na początku lat 80. robiłem np. zdjęcia zawodów strażackich i innych uroczystości. Dzięki temu w kronice OSP Krutyń mamy wszystko dobrze udokumentowane. Fotografia przyrodnicza zaczęła się w 1989 roku, kiedy zacząłem pracę w Mazurskim Parku Krajobrazowym. Będąc strażnikiem, nie mogłem nie obserwować piękna przyrody, bo większość czasu spędzałem w terenie. Wtedy też zacząłem myśleć poważniej o fotografii. Kupiłem sobie Zenita 122. Był tak dobry, że myślałem, że będzie to mój aparat do końca życia. Tak się oczywiście nie stało. Potem była Praktica, Canon i w końcu Nikon. Pierwszy aparat cyfrowy kupiłem już po 2000 roku i był to oczywiście Nikon Coolpix. Nie podobał mi się, bo strasznie wolno zapisywał zdjęcia. Potem kupiłem już pierwszą cyfrową lustrzankę Nikon D70, a później kolejne.

Obrazek w tresci

— Ciężko było się przestawić z fotografii analogowej na cyfrową?
— Ja nie miałem z tym problemów. Wiedziałem, że to jednak trochę inny rodzaj fotografii. Zawsze wolałem iść do przodu, niż zostawać z tyłu. Kiedyś się zdarzało, że z 36 klatek na filmie jedna czy dwie do czegokolwiek się nadawały. Jak robiłem slajdy, wysyłałem film do Gdyni, odsyłali mi po tygodniu i okazywało się, np. że nic nie wyszło. Teraz wszystko można na bieżąco kontrolować i poprawiać. Jest więc to duże ułatwienie. Kiedyś sprzętu fotograficznego było mniej i był drogi. Nie każdy mógł sobie na niego pozwolić. Na naszym terenie liczyło się wtedy kilku fotografów. Dzisiaj widzimy naprawdę mnóstwo ładnych zdjęć. Inna sprawa, że powstaje też dużo śmieci. Nie ma już tego zahamowania, zastanowienia przy naciskaniu na spust. Przez to mam wrażenie, że fotografia straciła trochę na wartości. Stała się czymś powszechnym. Przybyło też fotografów. Kiedyś liczyli się m.in. Czerwiński, Stachurski czy Łapiński. Jak od tego ostatniego dostałem album z podpisem, to było to dla mnie wielkie przeżycie. Teraz w mediach społecznościowych setki, tysiące zdjęć przegląda się nieraz bez większych emocji, a „lajki” daje się bardziej z sympatii do fotografa, bo to ktoś znajomy. A przecież prawdziwi fotograficy poświęcają nieraz mnóstwo czasu na wykonanie jednego zdjęcia.

Obrazek w tresci

— Ma pan na koncie sporo sukcesów artystycznych. Który z nich jest dla pana najważniejszy?
— Ja do konkursów miałem zawsze bardzo sceptyczne podejście. W ubiegłym roku np. zająłem trzecie miejsce w konkursie „Polska jest piękna”. 860 prac, 156 fotografików. To jest zawsze duży problem dla jury, żeby wybrać z takiej ilości trzy najlepsze prace. Często jest to loteria, bo jakąś ocenę wydać trzeba. Często jurorzy kierują się swoim subiektywnym podejściem do fotograficznej sztuki. Zresztą… jakimi kryteriami trzeba się kierować, oceniając wartość artystyczną czyjejś pracy? To nie jest jednoznaczne. Ja robię zdjęcia dla przyjemności, nie konkursów. Czasami ktoś mnie namówi na wystartowanie. Tak właśnie było w przypadku „Polska jest piękna”. Dla mnie właśnie to trzecie miejsce sprawiło radość. Rok temu miałem w tym konkursie wyróżnienie. Teraz w nagrodę dostałem m.in. Brązowy Medal Fotoklubu RP.

Obrazek w tresci

— Jest pan utożsamiany głównie z fotografią krajobrazową, przyrodniczą. Praca w Mazurskim Parku Krajobrazowym pomaga w realizowaniu się w tej dziedzinie?
— Jak już wcześniej wspomniałem – to dzięki pracy w MPK zainteresowałem się taką fotografią. Dużo jeździłem po terenie i zacząłem dostrzegać otaczające mnie piękno. I tak wsiąkłem w tę tematykę. To właśnie z nią jestem najbardziej kojarzony i ludzie często są zaskoczeni, widząc moje inne zdjęcia. Wszystkie albumy, jakie wydałem, są poświęcone przyrodzie. Moim „konikiem” są jednak „Zanikające klimaty Mazur”, które niedawno prezentowałem na wystawie w Pieckach. To czarno-biała fotografia reportażowo-artystyczna, przesycona sentymentem do tego, co gdzieś nam w tej chwili ucieka. Mieszkając w Krutyni, tyle lat dostrzegam szereg zmian w tej miejscowości i jej otoczeniu. Niedawno byłem nad Jeziorem Białym, pięknym miejscu, gdzie zlatują się żurawie. I co zobaczyłem – letnie „rezydencje” i ogrodzenia warszawiaków. Tyle lat tam jeździłem, aż mi się teraz na ten widok łezka w oku zakręciła. Codziennie pewnych rzeczy nie zauważamy, ale Mazury się zmieniają. Wycinane są drzewa, niszczone są linie brzegowe. A bywa, że przyjezdni przeganiają miejscowych z miejsc, w których od zawsze np. korzystano z kąpieli. Bo to teraz jest niby ich. Tragedia. Właśnie dzięki fotografii dostrzega się takie zmiany. Normalnie siedziałbym w domu i pewnie o tym nie myślał.

Obrazek w tresci

— Swoją pasją zaraził pan swoich współpracowników z MPK?
Grzegorz Zawrotny, jak tylko przyszedł do pracy, od razu zaczął mnie o to wypytywać. Robił wtedy zdjęcia komórką, za moją namową wszedł w lustrzanki Nikona. I z przyjemnością obserwuję, jak się rozwija. Podobnie Beata Zaborowska. Za aparat chwyciła z przypadku i… „wpadła” (śmiech). Ma swoje ciekawe spojrzenie na świat. Często bywamy razem w plenerze. Oboje się przy mnie trochę wychowują. To od nich zależy, ile wiedzy ode mnie przejmą. Widzę jednak, że są ambitni i że im się po prostu chce.

Obrazek w tresci

— Swoją wiedzą i doświadczeniem dzieli się pan już od czterech sezonów z młodzieżą w Mrągowie. Tam jednak zajmujecie się inną fotografią…
— Reportaż to też jest fajna dziedzina. Te wszystkie imprezy, zespoły to inne wyzwania. Trzeba wiedzieć, gdzie i jak się ustawić, złapać światło, ruch na scenie, emocje wykonawcy. To nie jest wcale łatwe i wymaga nieraz również dużo późniejszej pracy na komputerze. I tym bardziej się cieszę, że przez grupę „Coolturalnie przez Mrągowo” wciąż przewijają się młodzi ludzie. Wszystko robiliśmy na luzie. W sezonie wakacyjnym na imprezach się wymienialiśmy, a same warsztaty polegały bardziej na wymianie doświadczeń i praktycznym działaniu. Młodzież bardzo się angażowała, bo zdjęcia po weekendowych imprezach trzeba było obrobić i dać do internetu. Wszyscy nawzajem się inspirowali. Niektórzy dzięki temu zaczęli się jeszcze bardziej w fotografii, nie tylko reportażowej, rozwijać.

— Praca z młodzieżą odmładza?
— Zdecydowanie tak. Ja z młodymi zawsze bardzo dobrze się czuję (śmiech).

Wojciech Caruk

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5