Treningi w Kenii? Wylot do "kuźni talentów" pod jednym warunkiem

2021-01-18 12:00:00(ost. akt: 2021-01-29 08:26:30)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

BIEGI || Coś niesamowitego, wreszcie spełnia się moje marzenie — mówi Marcin Siudej. Doświadczony mazurski biegacz poleci w tym roku do Kenii, by — pod banderą Duklanowski Team — trenować w słynnej "kuźni największych biegowych talentów świata".
Od kilku lat słychać było wciąż narzekania na brak prawdziwych zim. I właśnie w roku, gdy mróz ze śniegiem pokrył Warmię i Mazury, podopieczni trenera Kamila Jastrzębskiego wyruszą spełniać swoje marzenia w afrykańskich upałach.

— Marzenie o takim obozie przygotowawczym w Afryce zaczęło kiełkować we mnie już w 2012 roku, gdy na dobre wziąłem się za bieganie — wspomina Marcin Siudej, na co dzień spełniający się jako mundurowy 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej.

— Kilka razy rozmawiałem o tym ze znajomymi. Gdy wspomniałem o tym trenerowi, ten dość szybko odpowiedział: "No to lecimy". Padło hasło, machina ruszyła i... mamy już zaplanowany wylot na początku lipca.

Nim jednak reprezentanci naszego regionu pojawią się w odległym Iten (miejscowość w hrabstwie Elgeyo-Markawet; w 2019 roku liczyło niespełna 12,6 tys. mieszkańców), czeka ich długa droga. Sam przelot trwał będzie ok. 18 godzin. Z Polski polecą do Amsterdamu, stamtąd do Izraela, a dopiero później do Kenii. Łącznie ok.10 tys. km.

I drogo, i tanio

Niejednego zdziwi zapewne kwota, którą każdy z naszych biegaczy będzie musiał wyłożyć na 18-dniowy obóz treningowy pod okiem kenijskich mistrzów. Przelot, zakwaterowanie, wyżywienie... Wszystko powinno zamknąć się w ok. 3,5 tys. zł. Z jednej strony — jak na hobby — to niemało. Z drugiej — cena takowej "usługi" wyraźnie daje do zrozumienia jaka przepaść dzieli ten region Afryki z Europą.

— Bardzo ciekaw jestem realiów, które tam zastaniemy. Znajomi się śmieją, że będę spał w lepiance. Nie będę kłamał. Lecę tam nie tylko jako biegacz, ale i jako turysta. Podczas treningów będę dawał z siebie wszystko. Po nich jednak będę robił co tylko się da, by zobaczyć i poznać jak najwięcej miejscowej z kultury. Myślę, że przy dobrej organizacji będziemy w stanie połączyć jedno z drugim — przekonuje Marcin Siudej, który obawiał się jedynie dwóch kwestii dot. wyjazdu.

Miejscowych chorób (jak np. malaria), z którymi obecna medycyna jednak już sobie radzi dość dobrze. Poważniejszą przeszkodą było to, czy... otrzyma "zielone światło" od rodziny. Kluczowym było przekonanie żony.

Obrazek w tresci

— Odetchnąłem z ulgą, gdy otrzymałem od niej w tej kwestii "błogosławieństwo". Nie musiałem jej nawet namawiać. Doskonale wiedziała jak bardzo marzyłem o takim obozie treningowym. Dostałem tylko jedną przestrogę. Mam nie rozglądać się za czarnoskórymi pięknościami. Jak naruszę tę zasadę, to mogę równie dobrze zostać w Kenii na zawsze — dodaje ze śmiechem.

Trening przed treningiem

Zajęcia w miejscu określanym jako "kuźnia największych biegowych talentów świata" zobowiązują. To nie miejsce dla zawodników biegających jedynie "od święta". Przed treningiem u Kenijczyków nasi reprezentanci muszą solidnie... potrenować.

— Chwilę po naszej rozmowie lecę na mocny trening pod wyścigi 15-kilometrowe. Tempo przygotowań powoli wzrasta. Od niedawna dorzuciłem sobie morsowanie. I czuję, że ma ono świetny wpływ na mój organizm, łatwiej o regenerację — mówi Marcin Siudej.

Nasi biegacze tzw. "roztrenowanie" planują dopiero w czerwcu. Do tej pory — o ile wreszcie złagodzone zostaną odgórne obostrzenia i zaczną pojawiać się konkretne imprezy biegowe — zamierzają zgarnąć przynajmniej kilka medali. Na rekordy życiowe przyjdzie czas chwilę po powrocie z Kenii.

— Gdy wrócę, mam zamiar podczas maratonu w Warszawie zrobić nową życiówkę. Obecnie na te ponad 42 km wyznaczam sobie czas 2 godziny i 45 minut. Możliwe jednak, że plany "podkręcę", bo nie zamierzam wracać z Afryki bogatszy jedynie o opaleniznę.

Co jednak, jeśli wirus do tego czasu nie odpuści? Pieniądze, pod tym względem, pójdą w błoto? — Nie. Mam nadzieję, że będziemy wówczas mieli już wolne od "korony". Gdyby jednak stało się inaczej, to i tak pobiję ten rekord. Choćbym miał nawet posadzić kogoś na rowerze i kazać mu jeździć za sobą przez te niecałe 3 godziny i mierzyć mi czas — podsumowuje Marcin Siudej.

Kamil Kierzkowski

Obrazek w tresci



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5