Szczęście to nie czubek własnego nosa

2020-11-01 14:00:00(ost. akt: 2020-11-01 11:58:30)
— Las na nas działa bardzo uspokajająco.

— Las na nas działa bardzo uspokajająco.

Autor zdjęcia: Marian Modzelewski

Życie pana Sylwestra nie rozpieszczało. Doświadczył niejednokrotnie wzlotów i upadków. Jednak patrząc w tej chwili na niego trudno nie odnieść wrażenia, że jest zadowolony z życia. Mało tego - sam mówi, że nauczył się brać życie takim, jakie jest. A nieodłącznym elementem codzienności pana Sylwestra jest jego syn Michał. Ma 21 lat i jest dzieckiem wyjątkowym - ma zespół Downa.
O przypadłości dziecka Sylwester Kędzierski dowiedział się dopiero po porodzie. Nic nie wskazywało na to, że mogą być jakieś komplikacje. Żona była zdrowa, on też. Kilka lat wcześniej na świat przyszła w pełni zdrowa córka. Poród Michała też przebiegał bezproblemowo. Noworodek dostał maksymalną ilość punktów w skali Apgar. Cios spadł dzień później. — Byłem przy porodzie. Wróciłem szczęśliwy do domu, obdzwoniłem rodzinę i znajomych i położyłem się spać. O północy dostałem telefon ze szpitala, że żona chce opuścić lecznicę. Poszedłem, żeby jej pomóc i wtedy dowiedziałem się o "wyroku", który przekazał żonie lekarz. Dobrze, że nie dorwałem wtedy tego lekarza — opowiada pan Sylwester. Wtedy jednak bardziej interesowało go to, jak czuje się żona i nowo narodzony syn. Jak przyznaje, sam jest raczej silnym człowiekiem. Przez lata ćwiczył wschodnie sztuki walki, co pozwoliło mu zgłębić najtrudniejszą ze sztuk - opanowanie. To pozwoliło mu stawić czoła wielu życiowym trudnościom. — Staram się nigdy nie poddawać, jestem takim wewnętrznym wojownikiem — ocenia sam siebie.

Jednak, jak sam przyznaje, szok na początku był potężny. — Życie uciekło nam praktycznie spod nóg. Wszystkie plany, które mieliśmy musieliśmy zweryfikować i dostosować się do nowej sytuacji. Do tego momentu o niepełnosprawnych słyszeliśmy tylko w telewizji — dodaje mężczyzna.

Znajomi i rodzina próbowali pocieszać mówiąc, że ludzie z zespołem Downa potrafią sobie nieźle radzić, a nawet robią karierę. W tamtym czasie takim przykładem był Maciek z popularnego serialu "Klan". — To było jednak dla nas marne pocieszenie. Wiedzieliśmy jednak najważniejsze - że jest naszym kochanym dzieckiem i zrobimy dla niego wszystko.

Wychowanie Michała odcisnęło jednak olbrzymie piętno na sposobie myślenia i patrzenia na świat pana Sylwestra. — Nie było czasu na myślenie o sobie tylko o Michale. We mnie samym zaczęła się rozwijać empatia, zrozumienie. Praca z Michałem zaczęła mnie zmieniać. To właśnie on nauczył mnie inaczej patrzeć na otoczenie — podkreśla mężczyzna.

Życie tak się ułożyło, że 21-letni obecnie Michał był wychowywany praktycznie tylko przez ojca. — Żona próbowała się zajmować razem ze mną, ale bardzo jej to słabo wychodziło. Od ponad 5 lat tylko ja się zajmuję Michałem. Od momentu, kiedy siebie zacząłem stawiać na nogi. Z żoną nam się nie ułożyło. Praktycznie teraz się rozchodzimy. To przykre — mówi krótko Sylwester Kędzierski.

Dzień pana Sylwestra zaczyna się o godz. 5.00. Obowiązkowo od porannej kawy. Potem budzenie Michała i wyjazd do Warsztatu Terapii Zajęciowej w Mrągowie. Potem ojciec ma czas dla siebie. Ale tylko trzy godziny, bo potem zabiera syna na kilkugodzinny spacer po Mrągowie lub wypad do lasu. To właśnie las jest takim miejscem, gdzie obaj ładują akumulatory. Oddają się wtedy obserwacji przyrody, zwierząt i podziwianiu krajobrazu. Obowiązkowo wystrojeni w wojskowe stroje z atrapą broni w dłoniach obaj żartują, że "patrolują okoliczne lasy". — Las na nas działa bardzo uspokajająco.

Ponad 20 lat temu zaczęły się też inne problemy naszego bohatera. Podczas budowy domu doznał poważnego urazu kręgosłupa. W konsekwencji ograniczony ruch spowodował, że zaczął przybierać na wadze. Do tego pojawiło się nadciśnienie i cukrzyca. Codziennością stały się wizyty u lekarzy i jedzone garściami leki. Uszkodzenia kilku odcinków kręgosłupa odbierały mu władzę w nogach, więc większość czasu pan Sylwester spędzał w łóżku. Kiedy nie miał już nic do stracenia, postanowił nie słuchać lekarzy. Wziął sprawy w swoje ręce. Zmienił swoje nawyki żywieniowe i zaczął ćwiczyć. Po 11 miesiącach stracił 37 kilogramów. Wyniki badań zaczęły się poprawiać. Stopniowo zaczął też odstawiać leki. z czasem okazało się, że nie są one już potrzebne. — Przy cukrzycy typu drugiego wskazany jest ruch. I ja mając problemy z kręgosłupem zacząłem się ruszać. Rozprawiłem się w ten sposób z cukrzycą. Ja ją oczywiście wciąż mam, ale nie dopuszczam jej do głosu — mówi pan Sylwester. Z czasem zaczął ćwiczyć coraz intensywniej. Dziś co kilka dni biega po 25 kilometrów, a raz w miesiącu robi maraton. — Jak leżałem w domu to nogi nie mogłem podnieść. Dziś robię setkę "nożyc" i pompki na kostkach — dodaje z satysfakcją. Drążek, ciężarki czy nawet ćwiczenia bokserskie to obecnie standard. Wszystko, jak twierdzi uzyskał dzięki silnej psychice. Dużą jednak rolę w tym wszystkim odegrał również Michał, który uczestniczy z ojcem w niektórych ćwiczeniach. 21-latek miał mieć również operację kręgosłupa. Jednak efekt działań z 60-letnim obecnie ojcem był taki, że chirurg odwołał operację. Po prostu nie miał już nic do poprawiania.

Syn dzięki tacie na nudę nie narzeka. Pan Sylwester kupił Michałowi basen, piłki i wiele innych "gadżetów". Nie wahał się nawet wziąć na takie cele pożyczkę w banku. Sami żyją za 3000 złotych. Na tę kwotę składa się renta Michała oraz zasiłek i ubezpieczenie pana Sylwestra. — Dzięki temu Michał przejął mój styl życia. Nie nudzimy się ze sobą. On ma kolorowo i wesoło wokół siebie. A ja jestem szczęśliwy. Szczęście to nie czubek własnego nosa — podkreśla 60-latek. — To Michał nauczył mnie życia, gdzie szukać szczęścia — dodaje. Teraz panowie zbierają na niedużą łódkę, aby móc wspólnie wypływać na jezioro.

Ojciec nie jest typem rodzica, który swoje niepełnosprawne dziecko zamyka w domu. — To ja pracuję z synem, a wszelkie warsztaty czy szkoły są dla mnie tylko pomocą. Stu zawodowych pomagaczy nie zrobi tego, co ja - rodzic. Nauka zaczyna się gdy znikają nakazy i zakazy. To jednak wymaga czasu i miłości — stwierdza mężczyzna. Obaj panowie wspólnie korzystali z basenu w jednym z mrągowskich hoteli, z siłowni, razem robią też zakupy. — Dzięki temu Michał poznaje ludzi, staje się rozpoznawalny i jest lubiany. Przez to czuje się szczęśliwy i ważny. Nie byłoby tego, gdyby jego aktywność ograniczała się jedynie do domu i warsztatów terapii zajęciowej — zauważa pan Sylwester.

Dlatego mieszkańców Mrągowa nie dziwią już dwaj mężczyźni spacerujący ulicami miasta w "wojskowych" mundurach. — Żołnierz musi ćwiczyć, zdrowo się odżywiać i być grzeczny i uczynny. To taki etos. Dlatego zostaliśmy "żołnierzami". Michałowi to się bardzo spodobało — opowiada ojciec. Nic dziwnego, że młody mężczyzna spędza dużo czasu w Muzeum Sprzętu Wojskowego w Mrągowie. Michał ma tam już swój identyfikator i stałą, bezpłatną wejściówkę. Największą radość sprawiają mu przejażdżki czołgiem. Inne jego pasje to koszykówka, układanie puzzli i pływanie. Dzięki takiej otwartości i kontaktom z otoczeniem Michał bardziej się dogaduje z ludźmi pełnosprawnymi niż niepełnosprawnymi.

Pan Sylwester ma wizję. Chce w przyszłości założyć grupę terapeutyczną dla osób z podobnymi schorzeniami, jak jego syna. Znajomi namówili go już do założenia konta na facebooku, na którym pokazuje swoją pracę z Michałem. — Nawet niektórzy psychologowie twierdzili, że jesteśmy dobrym przykładem. Zacząłem więc pokazywać nasze ćwiczenia, wycieczki. Dużo jest tam przemyśleń na temat m.in. co to znaczy być tatą. Wyrażam tam to, co sam czuję — opowiada. Do grupy chciałby zaangażować inne osoby w ramach pomocy. Jednak, jak podkreśla - nie chodzi mu o rzemieślnictwo, ale o otwarte podejście. — To muszą być osoby, które nie będą się wstydziły założyć moro i przejść się ulicą z karabinem. To tylko oczywiście przykład tego, że chodzi mi o ludzi z pasją — dodaje pan Sylwester. Przeszkodą stojącą obecnie na drodze do realizacji tej wizji są sprawy formalne związane z założeniem takiej grupy.

Życia bez syna jednak pan Sylwester sobie nie wyobraża. — Jakby mi go zabrali na dwa tygodnie to nie wiem, co bym zrobił. Mimo tego, że jego rozwój zatrzymał się na etapie pięciolatka, to on ma swoje emocje. Potrafi zarówno rozbawić, jak i wkurzyć. Jak w życiu. Zresztą niektórzy mówią, że my żyjemy z lepszym nastawieniem, niż wielu pełnosprawnych — stwierdza.

Wojciech Caruk



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5