Od początku jadą "z grubej rury", bez kompleksów [WYWIAD]

2020-07-30 13:24:23(ost. akt: 2020-07-30 13:30:55)
W swym naturalnym środowisku, czyli wśród młodych, utalentowanych "speców od dwóch kółek"

W swym naturalnym środowisku, czyli wśród młodych, utalentowanych "speców od dwóch kółek"

Autor zdjęcia: archiwum Mrągowskiego Stowarzyszenia Rowerowego

ROZMOWA || Uczę naszych zawodników szacunku. Zwłaszcza tego między nimi samymi. Muszą wiedzieć, że mogą liczyć na siebie w każdej sytuacji — mówi Radosław Parzych, trener Mrągowskiego Stowarzyszenia Rowerowego. Z doświadczonym szkoleniowcem rozmawiamy m.in. o trudnych chwilach, gdy trzeba spojrzeć w oczy rodzicom zawodnika, który doznał kontuzji. A także o tym czy wkrótce z trenerskiego stołka... nie zrzuci go własny syn, Maciej.
— Jak głębokie korzenie ma kolarstwo w Mrągowie?
— Miało się tu dobrze jeszcze w minionym ustroju. Później zaczęło się to nieco rozmywać. Byłem jednym z ostatnich zawodników, którzy w latach 80' czynnie i systematycznie brali udział w zawodach. Później ta dyscyplina zrobiła się znacznie bardziej niszowa. Sytuację uratował Marek Rogiński, który — w mojej ocenie — był ogniwem, któremu udało się podtrzymać więź między przeszłością i teraźniejszością. Dzięki jego uporowi kolarstwo w Mrągowie przetrwało, więc było do czego dołączyć takim znanym dziś kolarskim działaczom jak np. Wojciech Gniady, Tadeusz Grudek, Dominik Marcinkjan (ex-zawodnik, obecnie prezes) czy Grzegorz Chotkiewicz, za którego namową sam pojawiłem się w Mrągowskim Stowarzyszeniu Rowerowym. Szybko dołączali kolejni. Zebrała się ekipa, która może zdziałać niejedno.

— Stowarzyszenie "kręci" się oficjalnie od 2005 r. Dużo w tym czasie kolarzy wyszło spod Waszej ręki?
— Trudno to ocenić, nie prowadzimy takich statystyk. Myślę jednak, że przynajmniej 300 zawodników wyszkoliliśmy.

— Funkcję trenera objąłeś w 2015 roku. Czemu tak późno?
— Przymierzałem się do tej roli już wcześniej, ale... sam chciałem się jeszcze pościgać (śmiech). A niestety nie da się połączyć własnych startów i treningów (na przyzwoitym poziomie) ze szkoleniem innych. Z samej "trenerki" nie sposób wyżyć, więc trzeba doliczyć jeszcze czas na "typową" pracę. Doba robi się wtedy zbyt krótka. Po 10 latach startów przyszedł jednak czas na "zawodniczą emeryturę".

— Jakie cechy musi mieć dobry trener kolarstwa?
— Poza wiedzą dotyczącą samej dyscypliny musi być dobrym organizatorem. Zwłaszcza podczas wyjazdów na zawody, a potrafimy jeździć na drugi koniec Polski. Trener jest wtedy równocześnie tragarzem latającym z bańkami z wodą, psychologiem, niańką, kucharzem, masażystą, kierowcą... To ciężki kawałek chleba, ale bardzo motywujący. Gdy widzi się na twarzy zawodników uśmiech i dumę po udanym starcie, wszelkie trudy idą w niepamięć.

— Od jakiego wieku przyjmujecie do MSR?
— Staramy się nie przesadzać, często nieco studzimy oczekiwania rodziców, którzy chcieliby przysyłać nam maluchy niewiele po tym, gdy te zaczęły chodzić. Dla najmłodszych mamy specjalną szkółkę. Jeśli jednak chodzi o typowe starty, to Polski Związek Kolarski za najmłodszą grupę uważa kat. żak (10-11 lat). Dopiero takiemu zawodnikowi można wyrobić licencję.

— O co najczęściej pytają dzieciaki na pierwszych zajęciach?
— Pytania są najróżniejsze, można się uśmiać (śmiech). I dobrze, bo — zwłaszcza na początku — najważniejsze jest to, by kolarstwo przynosiło im świetną zabawę i radość z tego, co robią. Nie zamykamy ich w twarde ramy treningowe. Uczymy tego jak zachowywać się na drodze, jak jeździć z jedną ręką... Później dochodzi więcej techniki. Nie tylko jazdy. Niesamowicie ważne jest to, by dzieci umiały się na rowerze przewrócić. Dzięki temu kontuzje zdarzają się znacznie rzadziej. Później dochodzą tory przeszkód, slalomy i bardziej zaawansowane rzeczy.

— Poradzą sobie, gdy przebiją dętkę?
— Może nie ci najmłodsi, ale odrobinę starsze grupy na pewno. Dobry zawodnik musi znać swój sprzęt, rozumieć jego budowę. Wszyscy są więc uczeni wymiany dętek, linek czy klocków, regulowania przerzutek itp. To zresztą bardzo wygodne i dla nas, trenerów. Zawodników jest dużo, często mają więcej niż po jednym rowerze. Gdybyśmy mieli wszystkie naprawiać własnoręcznie, to nic innego byśmy nie robili.

— Tak wyszkolona ekipa nie odbiera chleba okolicznym warsztatom?
— Nie, na pewno nie (śmiech). Rynek rowerowy jest tak ogromny, że monopol nie wchodzi w grę.

Obrazek w tresci

— To ciężki kawałek chleba, ale bardzo motywujący — mówi Radosław Parzych; fot. archiwum MSR

— Wspominałeś o wyjazdach. Ile ich bywa rocznie i o co najmocniej się zawsze bijecie?
— Jest ich mnóstwo, często ponad 40 w sezonie. Oznacza to często tułaczkę po kraju, bo większość topowych imprez organizowanych jest na południu. W mistrzostwach Polski można brać udział dopiero od wieku juniora. Celem juniorów młodszych jest awans do Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży (w kolejnych etapach eliminacyjnych zbiera się punkty, w finale startuje jedynie 40 najlepszych). Młodziki natomiast celują w Kujawy, gdzie (w Ostrzycach) odbywają się mistrzostwa makroregionu.

— Co jest najtrudniejsze podczas tych wypraw?

— Przy każdej grupie wiekowej co innego...

— ...starsi pyskują?
— Nie, a przynajmniej nie u mnie. Myślę, że można mnie uznać jako trenera "starej szkoły". Ponadto byłem trochę w wojsku. Wprowadzam więc odrobinę rygoru, by wszystko funkcjonowało sprawniej. Uczę też zawodników szacunku, zwłaszcza tego między nimi samymi. Muszą wiedzieć, że mogą liczyć na siebie wzajemnie w każdej sytuacji.

— Trenujesz także własnego syna, Macieja. "Ciśniesz" go mocniej niż pozostałych?
— Wszystkich staram się traktować identycznie. Nie jest to łatwa sytuacja dla nas obu, jednak dajemy radę. Dużo ze sobą rozmawiamy, także i o tym. Muszę jednak szczerze przyznać, że jestem z niego niesamowicie dumny. To młody chłopak, zna się na wielu dyscyplinach. Jednym z jego marzeń jest prowadzenie agencji sportowej. Głupio się przyznać, ale w wielu przypadkach — w tym także w kolarstwie — ma już większą wiedzę niż ja.

— Czyli lada chwila zrzuci Cię z trenerskiego stołka?
— Bardzo bym tego chciał, potrzebuję pomocy (śmiech). Jest chyba jednak jeszcze odrobinę za wcześnie. Odpowiedzialność, która spoczywa w tym sporcie na trenerze, jest szalona. Wiele razy wracałem przez to do domu zniechęcony, gotów z miejsca rzucić tym wszystkim. Szybko mi jednak mija.

— Stresu najadłeś się zwłaszcza, gdy (podczas mistrzostw w Jeleniej Górze) kontuzji doznał Bartek Samul.
— To prawda, upadł na tyle nieszczęśliwie, że trzeba było "złożyć" mu obojczyk. Takie imprezy mają jednak zawsze profesjonalną opiekę medyczną. Błyskawicznie wpakowaliśmy go więc do karetki, byłem przy nim cały czas...

— Jak po czymś takim spojrzeć rodzicom zawodnika w oczy?

— Myślę, że rodzice zawodników ufają nam wszystkim na tyle, by wiedzieć, że robimy wszystko co możliwe, by ich dzieci były bezpieczne. Na pewne rzeczy jednak nikt nie ma wpływu. Gdy tylko doszło do tego urazu, od razu zadzwoniłem do rodziców Bartka. Informowałem ich o wszystkim na bieżąco. Kontuzja wyglądała poważnie, jednak żadnego realnego zagrożenia tak naprawdę nie było. Cały czas zresztą byłem przy Bartku. Zawiozłem go praktycznie na samą salę operacyjną, bo... wówczas strajkowały pielęgniarki i brakowało w szpitalu kilku rąk do pracy.

— Miało to miejsce 1 czerwca. Ładny Dzień Dziecka.

— Dokładnie. Co więcej, Bartek właśnie tego dnia ma... urodziny. Na pewno wolałby dostać jako prezent medal, a nie znieczulenie. W tym sporcie jest to jednak ryzyko, które bierze się pod uwagę. Zawodnicy pokonują trudne, zdradliwe trasy w ekspresowym tempie. Skaczą na rowerach, a wraz ze wzrostem umiejętności i doświadczenia coraz mniej używają hamulców. Przesuwają swoje granice i... dzięki temu liczą się w ogólnopolskiej stawce. W ten sposób na szczyt wspinali i wspinają się najlepsi.

— W domu nie bywasz zbyt często. Najbliżsi nie mają pretensji?
— Póki mój syn bierze czynny udział w zawodach i jeździ razem ze mną, to nie ma problemu. Myślę o tym, by powoli zmniejszać liczbę wyjazdów, ale... wyjazdy w przypadku zawodników z Mazur to cała esencja kolarstwa. Bo oczywiście można startować tylko lokalnie i obrastać w piórka, że jest się "tak świetnym". Gdy wtedy jednak przez przypadek spróbuje się sił gdzieś dalej, to przychodzi potężne rozczarowanie. A tak... Od razu startujemy ze wszystkimi "z grubej rury". Nasza ekipa nie czuje dziś kompleksów przed nikim.

— Na ile Mrągowo jest więc mocne kolarsko?
— Ostatnio w grupach młodzieżowych zajęliśmy 7. miejsce w Polsce, więc jest mocne. Jednak nie pokusiłbym się o nazwanie naszego miasta w tym względzie np. stolicą Warmii i Mazur. Solidnie prezentują się też m.in. Olsztyn, Biskupiec czy Bartoszyce. Zwłaszcza jeśli chodzi o kolarstwo szosowe, bo my kładziemy główny nacisk na kolarstwo górskie. Tym bardziej, że mamy GDZIE je robić. Na czele z Górą Czterech Wiatrów oraz kilkoma innymi ciekawymi miejscami, które są wyzwaniem nie tylko wydolnościowym, ale i technicznym.

Obrazek w tresci

Wzajemne zaufanie i pomoc, czyli filary sukcesu indywidualnego; fot. archiwum MSR

— Gdy rozmawiamy, pakujecie się na wyjazd pod... Zakopane.
— Tak, w sobotę ruszają tam 3. eliminacja dla juniora młodszego do OOM. Impreza jest jednocześnie mistrzostwami Polski LZS. Zapowiada się ciekawy wyścig, trasa wiedzie po wyciągu narciarskim.

— Jakie nadzieje medalowe?
— Mamy nastawienie typowo bojowe. Jedziemy, by powalczyć o jak najwięcej punktów do ogólnej klasyfikacji. Po ostatnim zgrupowaniu w Górach Sowich chłopaki są w naprawdę świetnej formie. Wierzę w nich. A co z tego wyjdzie? Dowiemy się wkrótce.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Zapowiadali dobry występ i — faktycznie — fuszerki nie było. Sześcioosobowa brygada MSR, dowodzona przez trenera Radosława Parzycha, zaprezentowała się solidnie podczas turnieju eliminacyjnego do Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży, łączonego z mistrzostwami Polski LZS. Czyli imprezy, na której stawiła się niemal cała polska "śmietanka" młodych kolarzy górskich.

Poszalała zwłaszcza trójka naszych żaków, z których każdy "wkręcił" się w pierwszą dziesiątkę (Wiktor Jakubiak 6., Patryk Okrągły 7., Wiktor Kajetaniak 9.). Nie zawiedli i młodzicy. W tej najmocniej obsadzonej kategorii wiekowej Michał Polewaczyk był 20., zaś Karol Balcerczyk 25. Swe zadanie wykonał także Marian Opęchowski, który dzięki 20. lokacie dopisał kolejne punkty niezbędne do startu w finale OOM. Maciej Parzych, ze względów zdrowotnych, tym razem wspierał kolegów wirtualnie.

— Trasa wiodąca po zboczu stoku narciarskiego Orawka... to był jakiś kosmos. Dodatkowo wyżej poprzeczkę zawiesiły opady deszczu mające miejsce dzień przed startem. Ale powalczyliśmy, to najważniejsze. I to z całkiem dobrym rezultatem. Widać, że wcześniejsze zgrupowanie w górach zrobiło swoje. Morale ekipy wzrasta. Widać, że "noga kręci się coraz lepiej" — podsumował prosto z gór trener Radosław Parzych, którego podopieczni w najbliższy weekend będą walczyli zdecydowanie bliżej, bo... u siebie. W Mrągowie odbędzie się bowiem II etap Milko Mazury MTB pn. "Wyścig o Niedźwiedzią Łapę"

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5