o Boze lza mi sie w oku zakrecila jak zobaczylam jego twarz. cudowny chlopak! Pani Lucjo zycze Pani powodzenia i wytrwalosciw dzialaniu! Wiem ze jest Pani silna, zdeterminowana kobieta i wiem ze jesli trzeba bedzie to ruszy Pani niebo i ziemie by znalezc odpowiedz! Trzymam kciuki. I wciaz nie moge zrozumiec jak to Pani ladnie powiedziala "chlopcow" - totalny brak odpowiedzialnosci a gdzie sumienie?
po co w ogóle go szukać? jakby chciał to sam by wrócił, przecież wiadomo że dyla dał...
Jezioro bezradności 26-letni Maciek zniknął prawie 2 lata temu. Wiele wskazuje, że w jego śmierć na jeziorze Narie zamieszani są koledzy. Rodzina zaginionego odbija się od muru obojętności i niekompetencji, tak jak bliscy zamordowanego Krzysztofa Olewnika. Łucja i Adam Steć z Morąga od lipca 2006 r. szukają syna. Penetrują jezioro Narie i okolice, rozmawiają ze świadkami zdarzenia i coraz mocniej utwierdzają się w przekonaniu, że śmierci Maćka winni są trzej młodzi mężczyźni. Steciowie podrzucają prokuraturze kolejne tropy. Żadnego nie podjęto. Maciek wyszedł z domu 22 lipca ok. godziny 14. Jadł obiad, kiedy zawołali go koledzy: – Chodź, popływamy na skuterku. Po godzinie już prawdopodobnie nie żył. Ci, z którymi spędził ostatnie chwile, podali policji wersję, że pewnie się utopił. Sam, bez ich udziału i winy. Ale rodziców topielca nie powiadomili o tragedii. Do dzisiaj nie nawiązali z nimi kontaktu. Ani słowa, żadnych kondolencji, żadnych wyjaśnień. Właściciel skutera wieczorem miał zaplanowaną imprezę w knajpie nad jeziorem – wydawał urodziny. Przyjęcie odbyło się bez przeszkód. Następnego dnia pojechał ze swoją dziewczyną do Mikołajek. Zabrał ze sobą ten sam skuter wodny, bo chciał popływać. Czy tak zachowuje się człowiek, który kilka godzin wcześniej był świadkiem utonięcia znajomego? Maciej Steć, z zawodu informatyk, dobra praca, plany na przyszłość. Kilka dni wcześniej pojechał do Niemiec kupić sobie auto. Opowiedział matce, że pomogli mu w zawarciu transakcji tacy trzej kolesie z Morąga, którzy na co dzień pracują w Niemczech. Maciek wyjaśniał, że zna ich z widzenia, ale dopiero w Niemczech poznał ich bliżej. Fajni są, tłumaczył, tacy na luzie. I pomogli przy zakupie tej Beemki. Jeżdżona, ale jeszcze na chodzie. Na ten wóz wziął wcześniej nieduży kredyt w banku.
Pierwszy z tej trójki, która pomogła mu w Niemczech, to Tomasz B., ma dwadzieścia parę lat i już jest nieźle ustawiony. Od ojca przejął w Niemczech firmę, zakłada instalacje gazowe w samochodach. Teraz buduje dom z basenem. W 2006 r. kupił sobie w Niemczech skuter wodny, prawdziwe cacko. Przywiózł go do Morąga i pokazywał kumplom, co taki ścigacz może: 125 km na godzinę wyciągał. Przy Tomku zawsze była jego gwardia, przyjaciele na dobre i złe. Do grona najbardziej zaufanych należeli Rafał K. i Łukasz Sz. Rafał miał udziały w firmie zakładającej gaz w Niemczech, a Łukasz pracował w firmie transportowej w Morągu, należącej do ojca Tomka. Rankiem 22 lipca Tomek, Rafał i Łukasz spotkali się w restauracji Narie w Kretowinach (ośrodek turystyczny nad jeziorem w pobliżu Morąga). Były z nimi dwie dziewczyny. Kelnerki zapamiętały, że młodzi zamawiali alkohol. Stamtąd samochodem pojechali do Morąga, zostawili dziewczyny i zawołali Maćka Stecia. Razem wrócili nad jezioro, aby wypróbować, jak spisuje się na wodzie nowa zabawka Tomka, skuter wodny za 16 tys. euro. Szaleńcza eskapada Tego dnia przed południem na jeziorze Narie odbywały się regaty żaglówek. Kiedy Tomek przy pomocy kolegów zwodował skuter w Bogaczewie (z terenu tzw. Rybaczówki, do której przylega posiadłość ojca Tomka), w pobliskich Kretowinach w okolicy przystani i mola przebywało wiele osób. Na jeziorze kręciło się jeszcze kilka żaglówek i wędkarskich łodzi, warunki były sprzyjające. Z zeznań licznych świadków wynika, że skuter gnał, robił zwroty i tzw. bączki (rozpędzony wyskakiwał w powietrze). Na holu ciągnął ponton, na którym leżał człowiek. Skuter rozpędzał się i wtedy ponton unosił się nad wodę, a leżący na nim pasażer wypadał. Świadkowie zgodnie określali te igraszki mianem szaleństwa. Bo i skuter pędził szaleńczo, i ponton wyczyniał szaleńcze figury. Upadki pasażera wyglądały groźnie.
Na wysokości przystani w Kretowinach z jeziora wyrasta długa na prawie kilometr wyspa. Jest oddalona od brzegu o kilkaset metrów. Zabawy na skuterze świadkowie widzieli po lewej stronie wyspy. Potem zapadła cisza, skuter gdzieś znikł. Pojawił się wkrótce mniej więcej na wysokości środka wyspy, tam, gdzie przy brzegu rośnie pasmo trzcin. Płynął już znacznie spokojniej. Tu zeznania świadków zaczynają się różnić. Tomek i Rafał zgodnie wyjaśnili, że pływali we trójkę z Maćkiem. Raz jeden baraszkował na pontonie, raz drugi. Maciek wypadł do wody i uderzył się w głowę, narzekał, że go boli. Potem nie wsiadał już do pontonu, płynął na skuterze. Rafał uczył Maćka kierować pojazdem. W pewnym momencie dostrzegli zbliżającą się motorówkę. Maciek przestraszył się, że to policja, zsunął się do wody, krzyknął do Rafała, żeby odpłynął, on dostanie się na brzeg. To był ostatni raz, kiedy widziano Maćka żywego. Później popłynął po niego skuterem Tomek, ale po Maćku już nie było śladu. Te zeznania obaj złożyli zaraz po wydarzeniu. Nie zbadano wtedy, czy pili alkohol. Policjanci pytali tylko ich dwóch, bo Łukasz Sz. gdzieś się zawieruszył. Dopiero później, podczas kolejnych przesłuchań Tomek i Rafał przypomnieli sobie, że pływał z nimi też Łukasz. Dwaj mężczyźni pływający w tym czasie po jeziorze Narie motorówką, Jarosław G., oficer zawodowy, i Witold Cz., mieszkaniec Leverkusen w Niemczech, opowiedzieli, że kiedy płynęli wzdłuż wyspy, dostrzegli skuter z trzema osobami (Tomek i Rafał zgodnie zeznawali, że w tym czasie na skuterze były dwie osoby). Jeden z pasażerów skutera zsunął się do wody i płynął w stronę wyspy. Widzieli jego twarz.
Po kilku dniach Witold Cz. szedł w okolicy mola w Kretowinach. Towarzyszył mu policjant z morąskiego komisariatu. W pewnym momencie pan Cz. dostrzegł młodego mężczyznę. Powiedział policjantowi, że to jest osoba, która zsunęła się feralnego dnia ze skutera. Mężczyznę zatrzymano – był nim Łukasz Sz. Prokurator prowadzący czynności w sprawie zaginięcia Macieja Stecia uznał, że różnice w zeznaniach świadków to nie wynik złej woli, ale zwykłej pomyłki. Próba ukrycia obecności Łukasza Sz. w czasie tragicznej wyprawy też nie wzbudziła jego czujności. Przez kilkadziesiąt godzin po zdarzeniu policja i specjalna grupa płetwonurków straży pożarnej przeszukiwały jezioro Narie, ale nie znalazły topielca. Potem poszukiwania przerwano. Prokurator Zbigniew Świderski i starszy sierżant policji Dariusz Maryn przesłuchiwali kolejnych świadków, ale rodzina zaginionego nabrała przekonania, że śledztwo toczy się jedynie pro forma. Nie wyjaśniono najważniejszej kwestii: czy w wodzie płynął Maciek, czy Łukasz rozpoznany przez świadków? I co tak naprawdę stało się z Maciejem?
Długie prywatne śledztwo Dowództwo Straży Pożarnej z Olsztyna poprosiło o pomoc znaną w całej Polsce Specjalną Grupę Płetwonurków RP z Katowic. Jej szef Maciej Rokus spakował sprzęt, załadował ludzi i ruszył do Morąga. Płetwonurkowie Rokusa, wspomagani potem przez zaprzyjaźnioną ekipę z Marynarki Wojennej (wyposażoną w nowoczesne sonary), zanurzyli się w jeziorze Narie w sierpniu 2006 r. i powracają tu co pewien czas do dnia dzisiejszego. – Postawiłem sobie za punkt honoru, że znajdziemy tego chłopaka – mówi Rokus. – Ale teraz już wiem, że w tym jeziorze jego ciała nie ma. – Jeżeli faktycznie utonął we wskazanych miejscach, to znaleźlibyśmy go – mówi. A to znaczy, że scenariusz wydarzeń prawdopodobnie był zupełnie inny, niż ten przedstawiany przez towarzyszy ostatniej wyprawy Maćka Stecia. Szef Ośrodka Zamiejscowego Prokuratury Rejonowej w Ostródzie z siedzibą w Morągu Zdzisław Łukasik i prokurator Zbigniew Świderski od początku przyjęli trzy możliwe wersje: Maciek spadł do wody, a towarzyszące mu osoby nie udzieliły mu pomocy; zsunął się ze skutera, popłynął w stronę wyspy i utonął; nie utonął, ale bez powiadamiania kogokolwiek oddalił się i do dzisiaj nie daje znaku życia. Policjant Maryn biorący udział w czynnościach procesowych publicznie ujawniał, że prawdopodobnie młody Steć uciekł z Polski przed długami. Miał do spłaty kredyt bankowy. – Kłamał – mówi Łucja Steć. – Ten kredyt to zaledwie 8 tys. zł. Maciek spłacał go bez problemu.
Według szefa katowickich płetwonurków, śledczy rozpuszczali różne nieprawdopodobne wersje zniknięcia Maćka. Rokus i analityk tej grupy Grzegorz Tietz zaczęli prowadzić prywatne śledztwo. Docierali do świadków, o których istnieniu policjanci i prokuratorzy nawet nie wiedzieli, w tym do kobiet, które nad ranem, zaraz po zaginięciu Maćka, widziały z brzegu łodzie i ludzi szukających czegoś w okolicach wyspy na jeziorze. – Prokuratura nie znalazła tych osób, a to przecież mogła być ekipa szukająca ciała, aby je ukryć – uważa Grzegorz Tietz. Maciej Rokus: – Wykluczamy wersję, że chłopak po kryjomu uciekł. Nie ucieka się tylko w slipkach, bez żadnych dokumentów, telefonu, kart bankomatowych, notesów, samochodu i bez pieniędzy. Nie ucieka się, nie mając do tego najmniejszego powodu. Należy więc założyć, że Maciej Steć od 22 lipca 2006 r. nie żyje. – My tego nie wiemy – mówi prokurator Łukasik. – Nie ma ciała, nie ma obrażeń, nie ma podstaw do stawiania komukolwiek zarzutów. Jedno jest tylko pewne, Steć zaginął. Ale zaginął w wodzie jeziora Narie i nie wiadomo, czy utonął sam, czy z powodu udziału w zdarzeniu innych osób. Nie wiadomo nawet, czy jego śmierć była przypadkowa, czy też padł czyjąś ofiarą.
Gdzie są dowody? Należy wykluczyć, że Maciej utonął w miejscu wskazanym przez Rafała i Tomka. Można więc przyjąć następującą hipotezę: Maciek podczas upadku z pontonu doznał obrażeń i umarł. Mężczyźni przestraszyli się odpowiedzialności, byli pod wpływem alkoholu, nie mieli uprawnień do kierowania skuterem, a dodatkowo naruszyli wszystkie możliwe przepisy wodne. Postanowili ukryć ciało i sfingować potem jego utonięcie. Ciało przewieziono w inną część jeziora, obciążono i wrzucono do wody albo zakopano gdzieś na wyspie lub na brzegu z drugiej strony jeziora. Potem odegrano na jeziorze kilka scenek, Łukasz płynął do brzegu udając Maćka (zeznanie załogi motorówki), jakiś czas potem mistyfikacja z rzekomym tonięciem (co zauważyła załoga żaglówki). Wszystko, aby zasugerować świadkom, że widzieli coś, co w rzeczywistości było jedynie teatrem. Następnie zatarto ślady i ukryto dowody... Prokuratorzy popełnili poważny błąd. Nie zażądali od razu wydania pontonu, kapoku, w którym rzekomo pływał Maciek, i liny holowniczej. Kiedy po jakimś czasie, pod wpływem żądań rodziny Steciów, nakazali Tomaszowi B. wydanie pontonu, ten oświadczył, że sprzedał go nieznanej osobie. Sprzedał także kapok i linę holowniczą. Prokurator Łukasik pyta: – A po co nam ten ponton? Bo mogły być na nim ślady krwi. – I o czym by to świadczyło, skąd wiedzielibyśmy, że to jego krew? – pyta prokurator.
Prokuratura Okręgowa w Elblągu po pierwszym umorzeniu sprawy przez jednostkę w Morągu nakazała sprawę wznowić i przeprowadzić kilkanaście czynności śledczych, o których prokurator Świderski zapomniał. M.in. zabrakło konfrontacji świadków z motorówki z Łukaszem Sz. Do dzisiaj jej nie przeprowadzono. – Konfrontacja nie jest skuteczna. Tylko raz w mojej karierze coś wyjaśniła – tłumaczy prokurator Łukasik. Nie zbadano do końca połączeń telefonicznych wykonanych z telefonów uczestników zdarzenia i świadków. Nie wiadomo, z czyjego telefonu zaalarmowano pogotowie ratunkowe meldunkiem: „Przyjeżdżajcie, Maciej Steć utonął”. Osoba, która dzwoniła, przedstawiła się fałszywym imieniem i nazwiskiem. Nie sprawdzono, kto kilka dni po zdarzeniu telefonował do świadka z motorówki Jarosława G. z żądaniem, aby uzupełnił zeznania i powiedział, że widział w wodzie mężczyznę, którym mógł być Maciej Steć. Telefon wykonano z okolic Opola. Ustalono nazwisko właściciela telefonu, ale nie dotarto do niego. Od prawie dwóch lat nie ma Maćka Stecia. Śledztwo w sprawie jego zaginięcia umorzono z braku dowodów na popełnienie przestępstwa. – Błagałam, aby nie umarzali, nie zostawiali mnie bez świadomości, co się z nim stało – mówi Łucja Steć. Na Wielkanoc wrzuciła jajko do wody, na Boże Narodzenie była nad wodą z opłatkiem.
Prokuratorzy się dziwią Płetwonurkowie z grupy Rokusa wciąż przeczesują jezioro. Bez skutku. Prokuratorzy są pewni, że wszystko zrobili jak trzeba. Ciała nie znaleziono, przestępstwa nie stwierdzono. Tomek i Rafał siedzą w Niemczech, nie pokazują się w Morągu. Łukasz pracuje w Holandii. Zapewne tylko oni wiedzą, co tak naprawdę stało się z Maćkiem. Podczas przesłuchań mataczyli, to już stwierdzono. Czy tylko z obawy, że wyjdzie na jaw, iż doszło do wypadku z ich winy? Prokuratorzy w Morągu chętnie rozmawiają o słynnej sprawie porwania Krzysztofa Olewnika. Dziwią się, jak można było w tamtym śledztwie popełnić tyle błędów i zaniechań. Jak można było nie próbować dojść do prawdy. Piotr Pytlakowski
jebać stecia bo uciek zagranice smiec
przystojny chłopak ...
Pani Łucjo prosze poprosic gazete olsztynska o podanie IP niku "zle" mysle ze pajac cos wie
Jak można było nie zabezpieczyć tylu dowodów! Pani Łucjo, to sie po prostu nie mieści w głowie.Mam nadzieję, że za wyjaśnienie tej sprawy wezmą się specjaliści, a nie nasi morąscy policjanci.zyczę Pani dużo wytrwałości.
Ha!. Zgodzę się z osobą ukrywającą się pod nickiem "morążanka". Sam pochodzę z owego miasta i z czystym sercem mogę potwierdzić jej zdanie na temat służb. A co do artykułu, to cóż... Dziwne to jest bardzo, gdyż kilka lat temu miał miejsce podobny wypadek. Dwoje rybaków wpadło do wody i poniosły ich prądy. Z tego, co pamiętam, odnaleziono ich ciała dość szybko. W końcu nasz "zielony" zbiornik wodny ma nie więcej niż 6m głębokości w najgłębszym miejscu. Ale lekko odbiegam od tematu. Pozostaje tylko życzyć nadziei i wytrwałości w poszukiwaniu Pani syna. Peace!
siedzi w niemczech i kreci dolce z panem " B " ....
No i się wyjaśniło :-((( To który frajer co obrażał tu w komentarzach teraz grzecznie przeprosi jego najbliższych i podpisze się z imienia i nazwiska. Morąskie pedały, frajerzy je###i jak zwykle mądrzy w gębie ale tylko z kolegami albo anonimowo w internecie. Wyrazy współczucia dla rodziny i najbliższych
Jedna z pań z tej rodziny Kamila Z. obecnie Kamila S. z Morąga nawet kradła w UK żeby ponoć cioci pomóc odnaleźć syna. Jet artykuł na ten temat w brytyjskiej prasie. Mieszkam w tej samej miejscowości co ta dziewczyna i WSTYD był tak wielki że ....