W Igle zawsze było jak spod igły

2022-08-29 12:46:11(ost. akt: 2022-08-29 13:18:10)

Autor zdjęcia: Wiesława Witos

Blisko 30 lat temu przestała istnieć Robotnicza Spółdzielnia Pracy Krawieckiej „Igła” w Morągu. Po latach po raz pierwszy spotkali się pracownicy tak ważnego kiedyś dla miasta zakładu pracy. To Janinie Suchenek udało się zgromadzić 50 osób, dla których ta firma była domem przez wiele lat.
Po latach
Janina Suchenek przepracowała w morąskiej Robotniczej Spółdzielni Pracy Krawieckiej „Igła” 20 lat. To ona była organizatorką niezwykłego spotkania po latach.
— Zaczęłam pracę w „Igle” w dniu swoich 19 urodzin — opowiada pani Janina. — Najpierw na maszynie, później na prasowaniu i jako brygadzistka. Pewnego dnia prezes dał mi zadanie. Powiedział, że przyszło pismo z domu dziecka, w którym proszą o pościel i spodnie dla dzieci. Dostarczyłam im 16 rozmiarów wzrostów i powiedziałam, żeby pomierzyli i napisali, którego ile trzeba. Tak zrobili. I tak rozpoczęła się moja przygoda jako intendentki. Praca w „Igle” była fajna, choć bywało ciężko.
Załoga „Igły” była jak rodzina…
— Pamiętam, jak 9 czerwca mój 5-letni synek miał wypadek, był w szpitalu, stracił rękę — opowiada nasza rozmówczyni. — Wróciłam ze szpitala, akurat w pracy światła nie było, ale był za to głośny płacz kobiet, głośniejszy niż jakby wszystkie maszyny chodziły… Ja wtedy po tygodniu siedzenia w szpitalu byłam taka siwiutka — pokazuje na siwe włosy. — A miałam wtedy 25 lat.

50 osób na zjeździe
Była już organizatorką trzech rodzinnych spotkań, więc pomyślała, że może by tak zorganizować spotkanie pracowników dawnej „Igły”.
— Co pojechałam do koleżanek, to widzę, że siedzą w domach i nigdzie nie chcą się ruszać — opowiada Janina Suchenek. — Postanowiłam wszystkich ożywić, przywrócić im wiarę w to, że razem można więcej. Jeździłam rowerem, chyba przejechałam ze 100 kilometrów — śmieje się. — Zawiadamiałam po trzy razy, że jest spotkanie, żeby przyszli… Mówiłam: macie przyjechać, a jak trzeba będzie to przyślę samochód. I tak udało się ściągnąć tyle osób. Poszłam też do morąskich zakładów pogrzebowych, żeby w tym dniu i w tych godzinach nie robili pogrzebów. Mam pieczątki od zakładów pogrzebowych, że zostali zawiadomieni. Chciałam, żeby o 12 była msza, a później spotkanie. I z tym poszłam do księży. Oni mówią mi, a po co to daję? A ja im na to: żeby ksiądz wiedział, że niestety pogrzebów nie będzie. I się udało — opowiada dzielna organizatorka.
Na pracowniczy zjazd przybyło około 50 osób. Wszyscy byli zgodni co do tego, że warto było na nie przybyć i powspominać dawne czasy.

36 lat pani Danuty
— Bardzo fajne spotkanie — oceniła 91-letnia Danuta Szkudelska, która w „Igle” przepracowała 36 lat. — Jasia warta wszystkich pieniędzy ode mnie za zorganizowanie tego dnia. Cudowna kobieta, żeby nie ona, to nikt tego by nie zorganizował. Jak byłam młoda, to organizowałam zabawy w zakładzie pracy, maszyny się wynosiło do magazynu i robiło się bale w niedzielę, bo w soboty się pracowało. Robiliśmy bal na całą parę. Kilka razy do roku. Później, jak były elektryczne maszyny, to już nie, bo nie można było. Jest co wspominać. Było bardzo fajnie i dzisiaj też jest.
I dodaje: — 19 lat miałam skończone, jak rozpoczęłam pracę. Pracowałyśmy po 8 godzin. Jak wagon odchodził i trzeba było przygotować towar, to wtedy dłużej. Brygady były 16-, 8- i 10-osobowe. Każda z nas miała swoją maszynę. Przyszywało się wszystko: rękawy, kołnierze itp., czyli produkcja taśmowa. Szyłyśmy płaszcze, garsonki, dziecinne rzeczy i bieliznę. Dla mnie nie było to trudne, bardzo szybko robiłam, pracowałyśmy na akord. Było zapłacone od sztuki. Ja byłam sprytna do roboty, u mnie zawsze było na czas i tyle.

Nie mieli szans
Na spotkaniu nie zabrakło ostatniego prezesa spółdzielni Bogdana Pietkiewicza.
— Od 1981 roku byłem prezesem „Igły” do końca istnienia zakładu — mówi. — To był trudny okres, ciężko o tym mówić, bo najpierw piękny rozkwit, budujemy dużo, a w pewnym momencie przyszła odgórna decyzja o likwidacji spółdzielni. Najpierw likwidowali PGR-y, a później spółdzielnie. Niestety nie było szans, żeby się utrzymać na rynku. Niestety nie dało się tego uratować.
Takie spółdzielnie dawały zatrudnienie wielu ludziom. Było zatrudnionych około 600 osób. Dwa zakłady w Morągu na Pomorskiej i Warmińskiej i zakład w Młynarach. Pracowały całe pokolenia: matki i córki.
Zakład specjalizował się w konfekcji ciężkiej, w pewnym momencie 60-70 procent to był eksport. Najwięcej szło za wschodnią granicę, ale też do RFN, Belgii, Holandii, Szwajcarii. Z kolei produkcja nakładcza to była produkcja na rynek wewnętrzny.
— Były problemy zaopatrzeniowe. W momencie gospodarki niedoboru to była siła robocza, były możliwości produkcyjne, ale nie zawsze było tyle surowca… Wszystko, co puszczaliśmy na rynek, momentalnie znikało — dodaje Bogdan Pietkiewicz.

Ważne słowa
W mszy odprawionej w kościele p.w. św. Piotra i Pawła w Morągu uczestniczyli wszyscy uczestnicy spotkania.
— Gdy z roku na rok przybywa nam lat i gdy nasz pesel coraz bardziej przypomina, że lata upływają, młodość odchodzi, to też widzimy, że trudno o szczęście w naszym życiu — mówił w kazaniu ks. Dawid Krawiec. — Teraz, przez wiele lat po zamknięciu waszego zakładu, tworzycie wspólnotę ludzi, których coś wiąże, których wiąże trud pracy (…). Dzisiaj dziękujemy za każdą chwilę radości, szczęścia. Prosimy, abyśmy potrafili tworzyć dobre, zdrowe relacje, potrafili żyć w zgodzie z drugim człowiekiem, potrafili dalej tworzyć wspólnotę, choć wasz zakład już nie istnieje. Potrafili się na co dzień wspierać na tyle, na ile jesteście w stanie, udzielać sobie pomocy i kontaktować się.
Po nabożeństwie uczestnicy pełnego wzruszeń spotkania wspominali lata spędzone w „Igle” przy wspólnym stole. Skoro tym razem się udało, organizatorka zapowiada kolejne.
Wiesława Witos
w.witos@gazetaolsztynska.pl


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5