Sto lat pani Stanisławy
2024-12-09 19:32:34(ost. akt: 2024-12-09 19:41:25)
Stanisława Kuzioła obchodzi piękny jubileusz setnych urodzin. W latach 40. ubiegłego wieku razem z rodziną przyjechała do Koszajn w gminie Zalewo z południowej Polski z Olszanicy w województwie małopolskim. Jak mówią o niej zalewianie: – Jej życie to świadectwo siły, mądrości i doświadczenia.
Stanisława Kuzioła, z domu Bilik, urodziła się 25 listopada 1924 r. w Olszanicy (obecnie woj. małopolskie, powiat leski) i mieszkała tam z całą naszą rodziną aż do wyjazdu w 1947 r. w ramach Akcji Wisła.
Tak wspominała dawne czasy:
— Tam w Olszanicy mieszkaliśmy, jak to się mówi, z dziada pradziada. Mieliśmy dom i gospodarstwo średniej wielkości. Ojciec pracował w tartaku, ale również prowadził nasze gospodarstwo rolne. Tato był muzykalny, grał z zespołem na skrzypcach na weselach. Jego mama z kolei na tych weselach gotowała. W Olszanicy po wojnie została moja ciocia, wujek i kuzynostwo. Po wojnie ze trzy razy jeździłam do nich w odwiedziny. Byłam też we Lwowie i w Samborze u innego wujka. Naszego domu w Olszanicy już nie zobaczyłam, został rozebrany. Były tam bardzo ciężkie warunki do życia, wokół same góry, po wojnie było dużo zniszczeń. A przed wojną pamiętam, że były tam dwa kościoły (greckokatolicki i rzymskokatolicki – red.), stacja kolejowa, posterunek policji, dwa tartaki, młyn. Wioska była raczej przemysłowa. Wydobywano w naszej okolicy ropę naftową, w miejscowości Ropienka stały szyby naftowe. Rurociąg prowadził do stacji w Olszanicy i przepompowywano tę ropę do zbiorników na wagonach kolejowych. Ale po wojnie prawie wszystko było w ruinie. Wtedy nas wysiedlono.
Do Morąga dojechali w wagonach. Znamy je dziś z filmów o przesiedleńcach, chociażby z kultowego „Sami swoi”. Jechali całą rodziną prawie dwa tygodnie. Było to wiosną. Jechali w wagonach pasażerskich, ale w nocy wszystkim doskwierało zimno.
— Zabraliśmy też dwie krowy, one jechały w wagonach dla bydła, ale trzeba je było samemu karmić i dawać pić — wspomina pani Stanisława. — Dojechaliśmy z całym dobytkiem do Morąga, stamtąd szliśmy dalej pieszo. Z Olszanicy przyjechaliśmy: ja, mama Rozalia, tato Stefan, babcia, siostra Anna i brat Władysław. Oprócz nas jeszcze w te okolice również z Olszanicy przybyła rodzina Prystaszów i Mecyków. Brata mojego taty przesiedlono w Koszalińskie.
Zamieszkali w Koszajnach, gdzie dostali gospodarkę w zamian za tę pozostawioną w Olszanicy. Zamieszkali poniemieckim dworku, oddalonym daleko od wioski, na łąkach. Był mocno zniszczony, bez okien, bez drzwi. Strach było tam mieszkać.
— No to przeprowadziliśmy się do innego domu, tam już mieszkała pewna staruszka i ona mamę zaprosiła do zamieszkania w tym domu. Był to biedny dom, ale tej staruszce było raźniej z nami zamieszkać. Bo też się bała sama być w tym domku. Mieliśmy tam ciężkie warunki: nie było stodoły, obory. Brat mówił, że nie da się w takich warunkach gospodarować. Zaraz po przyjeździe chodziliśmy do Myślic po zapomogę w postaci mąki, kukurydzy. Dopiero za parę lat powstał sklep w Koszajnach. Pociągów nie było, autobusów nie było, samochodów prawie żadnych. Moja mama do Morąga pieszo szła, ja tego nie pamiętam, ale mama mi to opowiadała, że tak było. Tato mieszkał w Koszajnach tylko parę dni, bo w drodze z Olszanicy zachorował i trafił do szpitala w Morągu. Miał astmę i chore płuca. W szpitalu umarł i jest pochowany na morąskim cmentarzu. Mama sama z małoletnim bratem gospodarowała w Koszajnach, ja pomagałam. Tego domu już nie ma, został rozebrany. Było nam wszystkim ciężko, to były trudne, biedne powojenne lata. W okolicy nie było wtedy bezpiecznie. W Koszajnach zamieszkali osadnicy z różnych stron. Oprócz tego przyjeżdżali spod Warszawy ludzie na tzw. szaber, czyli zabieranie wszystkiego, co się dało ukraść lub zabrać z poniemieckich domów. Nawet klamki z drzwi. Gdy przyjechaliśmy do Koszajn, to żadnych Niemców już tam nie było. Byli jacyś Niemcy, ale obok, w Dajnach — wspominała pani Stanisława.
Pani Stanisława z Koszajn przeprowadziła się do Zalewa i mieszka tu do dziś. Jej rodzeństwo już nie żyje. Szwagier zginął jeszcze na wojnie, potem zmarła jej siostra Anna, było to już po przyjeździe na te tereny. Osierociła dwoje dzieci, które wychowywała babcia. Potem Stanisława wyszła za mąż za Adama Kuziołę, w 1953 r. urodziła córkę Joannę, która zmarła jako małe dziecko. Potem urodziła jeszcze dwóch synów, brat również się ożenił i wszyscy szukali lepszych miejsc do życia i trafili do Zalewa. Brat Władysław kupił dom przy ulicy Rolnej. Jej brat zmarł dwa lata temu, w budynku tym mieszka dziś jego rodzina.
— Ja ze swoją rodziną zamieszkaliśmy na Osiedlu Wileńskim, wynajmowaliśmy tam przez osiem lat mieszkanie. Mama została w Koszajnach. Potem w 1965 r. przeprowadziliśmy się do mieszkania w kamienicy po przedwojennych pracownikach kolejowych, w którym mieszkam do dziś. Pamiętam, że wcześniej, szukając mieszkania, widziałam tu obok drewniany dom, w którym przed wojną była poczekalnia stacyjna, a po wojnie zamieszkali tam ludzie. Dobrze pamiętam naszych stamtąd sąsiadów: rodziny Całków, Gilów, Rybickich. Mój mąż pracował w garbarni, ja pracowałam w POMie. Bardzo nam pomógł w szukaniu mieszkania ówczesny prezes garbarni - Bolesław Cukrowski.
Z okazji tak szczególnego dnia jak setne urodziny jubilatki, 25 listopada 2024 r. w sali sesyjnej Urzędu Miejskiego w Zalewie odbyło się uroczyste i wzruszające spotkanie z Panią Stanisławą Kuziołą, jej rodziną i znajomymi. Burmistrz Zalewa Piotr Pietrasik złożył Jubilatce najserdeczniejsze życzenia i gratulacje, do których i my się dołączamy. Wszystkiego najlepszego.
W artykule wykorzystano wspomnienia Stanisławy Kuzioły z 2018 roku spisane w „Zapiskach Zalewskich”- biuletynie Towarzystwa Miłośników Ziemi Zalewskiej 2018 r
Wiesława Witos
— Tam w Olszanicy mieszkaliśmy, jak to się mówi, z dziada pradziada. Mieliśmy dom i gospodarstwo średniej wielkości. Ojciec pracował w tartaku, ale również prowadził nasze gospodarstwo rolne. Tato był muzykalny, grał z zespołem na skrzypcach na weselach. Jego mama z kolei na tych weselach gotowała. W Olszanicy po wojnie została moja ciocia, wujek i kuzynostwo. Po wojnie ze trzy razy jeździłam do nich w odwiedziny. Byłam też we Lwowie i w Samborze u innego wujka. Naszego domu w Olszanicy już nie zobaczyłam, został rozebrany. Były tam bardzo ciężkie warunki do życia, wokół same góry, po wojnie było dużo zniszczeń. A przed wojną pamiętam, że były tam dwa kościoły (greckokatolicki i rzymskokatolicki – red.), stacja kolejowa, posterunek policji, dwa tartaki, młyn. Wioska była raczej przemysłowa. Wydobywano w naszej okolicy ropę naftową, w miejscowości Ropienka stały szyby naftowe. Rurociąg prowadził do stacji w Olszanicy i przepompowywano tę ropę do zbiorników na wagonach kolejowych. Ale po wojnie prawie wszystko było w ruinie. Wtedy nas wysiedlono.
Do Morąga dojechali w wagonach. Znamy je dziś z filmów o przesiedleńcach, chociażby z kultowego „Sami swoi”. Jechali całą rodziną prawie dwa tygodnie. Było to wiosną. Jechali w wagonach pasażerskich, ale w nocy wszystkim doskwierało zimno.
— Zabraliśmy też dwie krowy, one jechały w wagonach dla bydła, ale trzeba je było samemu karmić i dawać pić — wspomina pani Stanisława. — Dojechaliśmy z całym dobytkiem do Morąga, stamtąd szliśmy dalej pieszo. Z Olszanicy przyjechaliśmy: ja, mama Rozalia, tato Stefan, babcia, siostra Anna i brat Władysław. Oprócz nas jeszcze w te okolice również z Olszanicy przybyła rodzina Prystaszów i Mecyków. Brata mojego taty przesiedlono w Koszalińskie.
Zamieszkali w Koszajnach, gdzie dostali gospodarkę w zamian za tę pozostawioną w Olszanicy. Zamieszkali poniemieckim dworku, oddalonym daleko od wioski, na łąkach. Był mocno zniszczony, bez okien, bez drzwi. Strach było tam mieszkać.
— No to przeprowadziliśmy się do innego domu, tam już mieszkała pewna staruszka i ona mamę zaprosiła do zamieszkania w tym domu. Był to biedny dom, ale tej staruszce było raźniej z nami zamieszkać. Bo też się bała sama być w tym domku. Mieliśmy tam ciężkie warunki: nie było stodoły, obory. Brat mówił, że nie da się w takich warunkach gospodarować. Zaraz po przyjeździe chodziliśmy do Myślic po zapomogę w postaci mąki, kukurydzy. Dopiero za parę lat powstał sklep w Koszajnach. Pociągów nie było, autobusów nie było, samochodów prawie żadnych. Moja mama do Morąga pieszo szła, ja tego nie pamiętam, ale mama mi to opowiadała, że tak było. Tato mieszkał w Koszajnach tylko parę dni, bo w drodze z Olszanicy zachorował i trafił do szpitala w Morągu. Miał astmę i chore płuca. W szpitalu umarł i jest pochowany na morąskim cmentarzu. Mama sama z małoletnim bratem gospodarowała w Koszajnach, ja pomagałam. Tego domu już nie ma, został rozebrany. Było nam wszystkim ciężko, to były trudne, biedne powojenne lata. W okolicy nie było wtedy bezpiecznie. W Koszajnach zamieszkali osadnicy z różnych stron. Oprócz tego przyjeżdżali spod Warszawy ludzie na tzw. szaber, czyli zabieranie wszystkiego, co się dało ukraść lub zabrać z poniemieckich domów. Nawet klamki z drzwi. Gdy przyjechaliśmy do Koszajn, to żadnych Niemców już tam nie było. Byli jacyś Niemcy, ale obok, w Dajnach — wspominała pani Stanisława.
Pani Stanisława z Koszajn przeprowadziła się do Zalewa i mieszka tu do dziś. Jej rodzeństwo już nie żyje. Szwagier zginął jeszcze na wojnie, potem zmarła jej siostra Anna, było to już po przyjeździe na te tereny. Osierociła dwoje dzieci, które wychowywała babcia. Potem Stanisława wyszła za mąż za Adama Kuziołę, w 1953 r. urodziła córkę Joannę, która zmarła jako małe dziecko. Potem urodziła jeszcze dwóch synów, brat również się ożenił i wszyscy szukali lepszych miejsc do życia i trafili do Zalewa. Brat Władysław kupił dom przy ulicy Rolnej. Jej brat zmarł dwa lata temu, w budynku tym mieszka dziś jego rodzina.
— Ja ze swoją rodziną zamieszkaliśmy na Osiedlu Wileńskim, wynajmowaliśmy tam przez osiem lat mieszkanie. Mama została w Koszajnach. Potem w 1965 r. przeprowadziliśmy się do mieszkania w kamienicy po przedwojennych pracownikach kolejowych, w którym mieszkam do dziś. Pamiętam, że wcześniej, szukając mieszkania, widziałam tu obok drewniany dom, w którym przed wojną była poczekalnia stacyjna, a po wojnie zamieszkali tam ludzie. Dobrze pamiętam naszych stamtąd sąsiadów: rodziny Całków, Gilów, Rybickich. Mój mąż pracował w garbarni, ja pracowałam w POMie. Bardzo nam pomógł w szukaniu mieszkania ówczesny prezes garbarni - Bolesław Cukrowski.
Z okazji tak szczególnego dnia jak setne urodziny jubilatki, 25 listopada 2024 r. w sali sesyjnej Urzędu Miejskiego w Zalewie odbyło się uroczyste i wzruszające spotkanie z Panią Stanisławą Kuziołą, jej rodziną i znajomymi. Burmistrz Zalewa Piotr Pietrasik złożył Jubilatce najserdeczniejsze życzenia i gratulacje, do których i my się dołączamy. Wszystkiego najlepszego.
W artykule wykorzystano wspomnienia Stanisławy Kuzioły z 2018 roku spisane w „Zapiskach Zalewskich”- biuletynie Towarzystwa Miłośników Ziemi Zalewskiej 2018 r
Wiesława Witos
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez